2012/07/08

O książkach dzieciństwa i nie tylko



Budzę się o piątej.
Ptaki już nie śpią i śpiewają jak szalone, a ich trele intensyfikowane są przez przedporanną ciszę. Ten jedyny w swoim rodzaju czas, kiedy wszystko tkwi w jakimś zawieszeniu, zanim powietrze z rześkiego i słodkiego zamieni się w gorące, zanim wybuchną dźwięki poranka, radio mruczące pogodę i wiadomości, gwiżdżący na herbatę czajnik, psy poszczekujące swe psie „dzień dobry”. Zanim obudzi się upał.
Ten zapach, kojarzy mi się z latem mojego dzieciństwa, kiedy to wakacje zaczynały się od ponownego przeczytania „Dzieci z Bullerbyn”. Uwielbiałam to, to był sygnał, że kończy się szkoła i zaczyna upragnione lato. A wakacje to granie w gumę, badmingtona, skakanie na skakance, szukanie początku tęczy, Lato z radiem, gapienie się na pawie oczka i cytrynki, maliny prosto z krzaka i kanapki z pomidorem.
I książki. Te były moją największą miłością. 
Od starych, w wypłowiałych płóciennych okładkach, z których po raz kolejny wyzierały mazurskie kłobuki, podła grefini, Alladyn, czy baba, której nie zdołał przechytrzyć bies, „Anię z Zielonego Wzgórza”, „Karolcię” czy „Doktora Dolitlle”, „Godzinę pąsowej róży”, „Elzę z afrykańskiego buszu”, „Za godzinę pierwsza miłość”, „Moje dziesięć, nasze dwadzieścia”, "Wojna domowa" podarowana przez Babcię na urodziny, losy rodziny Borejków i wiele innych. Z komiksów "Kubuś piekielny", "Jonka, Jonek i Kleks" Szarloty Pavel, "Kajko i Kokosz", …  a w moim pudle z dawnymi lekturami, które przeglądam z czułością są:  „Wakacje na guziku”, „Słonecznikowa dziewczynka”, „Oczekiwanie”, ubóstwiana przeze mnie książeczka „Najmilsi” Ewy Szelburg-Zarembiny, którą, jak głosi wpis, otrzymałam jako nagrodę w drugiej klasie szkoły podstawowej. Ta książeczka emanuje ciepłem, dobrem i światem, który już nie istnieje, wracałam do niej wielokrotnie.
Uwielbiałam przenosić się w te światy, żyły one w mojej wyobraźni, a jak powiedział Umberto Eco "Ten kto czyta żyje dwa razy", choć bardziej skłaniam się ku staremu chińskiemu przysłowiu "Książka jest niczym ogród, który można włożyć do kieszeni" oraz George R.R. Martin "Ten kto czyta książki przeżywa tysiąc żyć zanim umrze". Tak książki i ich bohaterowie żyją i powstają w naszej wyobraźni, zupełnie inaczej niż w filmie, który podaje nam postaci gotowe, stworzone. Czytając sami sprawiamy, że wszystko stwarza się i ożywa, dla każdego inaczej, to fenomen czytania...A więc Zielone Wzgórze istniało gdzieś tam, tak jak i Tajemniczy ogród, stuletni żółw przemawiał i do mnie, a jabłka ułożone na deszczułkach w spiżarni domu z "Najmilszych" pachniały tak, że czułam ich zapach. Odkąd pamiętam, czytałam namiętnie, pochłaniałam książki z czułością, a biblioteki, szkolną i miejską znałam na wylot i czułam się tam jak w domu. Kiedy przeczytałam interesujące mnie lektury w swojej kategorii wiekowej, przeglądałam tytuły w innych częściach biblioteki i pamiętam, jak byłam zdziwiona, kiedy pani bibliotekarka powiedziała, że nie mogę wypożyczyć „Panien z wilka”. Nie miałam pojęcia co to za książka, zaintrygował mnie dziwny tytuł. Kiedy i w bibliotece miejskiej nie znalazłam niczego interesującego dla mnie, w oczekiwaniu na nowości, od czasu do czasu odwiedzałam miejscową księgarnię, ależ to była przyjemność. To były czasy, kiedy trzeba było powiedzieć, co cię najbardziej interesuje, jaki gatunek czy autor, książki podawano z półek, kiedy to można było sprawdzić, czy polubimy się z nimi, czy nie. Perełki zdobywała dla mnie Mama, do dziś pamiętam majestatyczną, wielką, w twardej oprawie „Alicję w Krainie czarów”, przyniesioną przez nią w brązowej kopercie czy małą książeczkę „Mucha przed sądem” (która to opowiada o tym jak pod liściem łopianu zbiera się sąd by sądzić muchę za jej przewinienia - że jest brudna, namolna i nieproszona wprasza się do domu)
Pamiętam koc rozłożony latem na trawie i to, że wokół mogło się walić i palić, a ja musiałam doczytać, co też się dalej przydarzy Ani czy Karolci. Oraz to, że chyba w czwartej/piątej klasie przeczytałam „Faraona”, który był w domowej biblioteczce, gdy rozchorowałam się tuż przed szkolnym balem gwiazdkowym (na który Mama uszyła mi bajeczną spódnicę z pistacjowej koronki, której rąbek oprószony był potłuczonymi bombkami choinkowymi, tak, że lśniła), wiecie to był czas kiedy w tv naprawdę nie było nic ciekawego, chyba że ciekawym jest dokument o czeskiej hucie szkła.
W świecie bez gier komputerowych, telefonów komórkowych, z telewizorem gdzieś w głębokim tle, nie gadającym non stop, była przestrzeń, która sprawiała, że było miejsce na karmienie wyobraźni książkami.
Wchodzenie w dorosłość nie osłabiło miłości do książek, czytałam na ławce przed kinem Paradiso, w pociągu, parku, czekając na spóźnionego znajomego, między obowiązkowymi lekturami, klasówkami, egzaminami, zawsze znalazł się czas na książkę. Na studiach nieco mniej, bo innego czytania był ogrom, ale tak się składa, że moje studia również związane były z literaturą. Nie zawsze tą, którą by się chciało akurat czytać, ale dzieki temu poznałam klasykę, Victora Hugo, Gustava Flaubert, Virginię Woolf, Alaine Robbe - Grillet i innych.
Ważne było dla mnie np. żeby zdążyć przeczytać Annę Kareninę, by zaistniała w mojej głowie zanim zobaczę ją na ekranie, bo wtedy już zawsze kojarzyć będzie mi się jako postać wybrana przez kogoś, stworzona i zagrana przez konkretną aktorkę. 
To wtedy poznałam lektury, które mnie ukształtowały, klasykę literatury: Dostojewskiego, Cortazara, Borgesa, Marqueza, Nabokova, Bułhakowa, Kunderę, Hrabala, Tokarczuk, przeszłam fascynację Whartonem i Vianem, przechodząc i nurzając się w dziesiątkach innych światów, które mnie ukształtowały, choć już ich nie pamiętam, a gdzieś jak wspomnienie pozostają tylko ich tytuły: „Żaluzja”, „Wzgórza jak białe słonie”, niezbyt znane, a piękne powieści Hemingwaya np. "Rajski ogród", mnóstwo małych książeczek, opowiadań i nowel, które wciągają cię, zostawiając w tobie ziarenko swojego świata, budując twój własny. 
Bo każda książka to zaproszenie, okno do innej rzeczywistości, innej perspektywy, do czyjegoś umysłu, świata, ogrodu, to woda która podlewa naszą wyobraźnię, kształtuje, wzbogaca i rozwija język jakim się posługujemy. Potem pojawiły się wysokie technologie, smartfony i aplikacje, które chcąc nie chcąc wtopiły się w nasz świat, zagarniając go w sporej części dla siebie. 
W dorosłości odkryłam również, że choć już skończyłam studia, to nadal bardzo lubię się uczyć i poznawać nowe rzeczy. Czytam więc książki specjalistyczne z dziedzin, które mnie interesują. 
Natomiast dobrej, solidnej, współczesnej literatury, powieści z prawdziwego zdarzenia zauważam jakby mniej, nic nowego mnie nie zachwyciło od lat, a wiele nowości okrzykniętych odkryciami na miarę (tu wpisać nazwisko dowolnego wielkiego pisarza lub pisarki) znudziło mnie i rozczarowało stylem płaskim i miałkim.
Zawsze można wrócić do sprawdzonej klasyki, te książki nie nudzą a i dużo jeszcze pozostało do odkrycia.
Tak, czytanie to podróż, w którą nadal uwielbiam się wybierać…

Opowiecie mi o swoich ulubionych książkach? Ukochanych, takich które Was zmieniły, olśniły, takich do których wracacie lub te, które dopiero co odkryliście?




PS zdjęcia analogowe

18 komentarzy:

miss_coco pisze...

Długo i duzo by opowiadac... Ksiazka, ktorej na pewno nie zapomne, to "Jak hartowała się stal" N.Ostrowskiego - dostałam ja w nagrode w ktorejs klasie szkoły podstawowej. A ze czytałam wtedy dosłownie wszystko, co trafiło w moje rece, to ja rowniez przeczytałam ;)) Miałam chyba 12 lat...

husky foto pisze...

Uwielbiam wracać do Jeżycjady. Mimo, że już tyle razy przeczytałam wszystkie książki o losach Borejków, zawsze jak którąś z nich zacznę od nowa, nie mogę się oderwać.
Drugą książką, która była przeze mnie wielokrotnie wypożyczana z biblioteki, a potem kupiona to "Bracia Lwie Serce" A.Lindgren. Uwielbiam klimat tej książki, samą historię oraz ilustracje. Te ostatnie chyba przyciągały mnie najbardziej.
Tylko do tych wymienionych lubię powracać. Mogłabym je czytać niezliczoną ilość razy i mi się nie znudzą.
Ostatnio mam manię czytania powieści Małgorzaty Wardy. Wszystkie oczywiście musiały znaleźć się u mnie na półce. Teraz z niecierpliwością czekam na następną.
A na odstresowanie dobrze działa Monika Szwaja :-)

mimi pisze...

Truflo

Tyle tego było, że powinnam chyba u siebie jakiś wpis zamieścić, byłby chyba jedynym pozytywnym od długiego czasu...
pomyślę


tymczasem pozdrawiam
mimi

alucha pisze...

Moja pamięć sięga do maleńkich książeczek Disneya, które kolekcjonowałam na początku podstawówki. "Kajtkowe przygody" mnie zachwyciły, ale podarowałam je bibliotece.
"Dzieci z Bulerbyn" - ach!
Jeszcze większa miłość do książek zaczęła się od "Ani..." - przeczytałam całą serię, a rok temu kupiłam nową - "Anię z Wyspy Księcia Edwarda". Nie zachwyciła mnie aż tak bardzo i to nie ze względu na wiek ;)), tylko Ani tam było niewiele.

A teraz dość często sięgam po kryminały ;)

Pozdrawiam!

Karolina pisze...

Truflo rozumiem Cię doskonale!
Najpierw było Poczytaj mi mamo :)
Potem na początku wakacji klasy 4 trzeba było zapisać mnie do biblioteki miejskiej, oddział dziecięcy na poddaszu i moja ulubiona Jeżycjada, do dziś!
Ania z Zielonego Wzgórza może i brzmi banalnie ale jednak była też u mnie i Godzina Pąsowej Róży o zwariowanej Andzie i zegarze :)
A potem lubiłam Siesicką, najbrdziej chyba Przez dziurkę od klucza. Wszystko to uniwersalne tytuły, mam nadzieję, że okażą sie równie ciekawe dla nowych pokoleń.
Teraz też miło wspominam wiele tytułów, choćby Życie Pi. Znasz?
Pozdrowienia i dziękuję za ten sentymentalny wpis :)

ola pisze...

Patrycjo, wzruszyłaś mnie tym wpisem, bo to tak trochę też jakby było o mnie :) moja miłość do książek zaczęła się w trzeciej klasie podstawówki, kiedy to przeczytałam "W pustyni i w puszczy" leżąc w łóżku z ospą. Dobrze pamiętam, że ścieżką dźwiękową tego czytania była kaseta Oldfield'a "Tubular Bells", już mi zostało to skojarzenie na całe życie :) Potem płakałam wiele razy czytając "O psie, który jeździł koleją". Uwielbiałam Karola Maya i Alfreda Szklarskiego, w lesie bawiłam się w Indian. Pasąc kozy czytałam poematy Stachury. a jeszcze wcześniej były gdzieś "Na jagody". "Pamiętniki Wacławy" i "Błogosławieństwo ziemi". Kilka lat temu pogniewałam się z książkami, byłam zła, że tylko mydlą oczy. Nie przeczytałam nic przez ponad rok, a potem zaczęłam sięgać po literaturę faktu. Ale "Shantaram" i "Norwegian Woods" mnie zachwyciły.

Phalange pisze...

Mnóstwo, mnóstwo, mnóstwo...
Zaczęło się chyba od serii Poczytaj mi Mamo. Miałam baśnie odziedziczone po Mamie, „Konik Garbusek", „Co słonko widziało" „Czarodziejski konik". W przedszkolu hitem był „Czarny Nosek a We wczesnej podstawówce Jacek Wacek i Pankracek (teraz czytam synkowi). Potem oczywiście „Ania z Zielonego Wzgórza” i chyba wszystkie książki L.M. Montgomery, Sienkiewicz („Krzyżaków” pochłonęłam w 2 lub 3 klasie podstawówki) i byłam bardzo nieszczęśliwa gdy pani z biblioteki szkolnej nie pozwoliła mi wypożyczyć "W pustyni i w puszczy". Potem był Pan Samochodzik, seria o Tomku Wilmowskim, „Łowcy Wilków”, „Łowcy Złota” i „Łowcy Przygód” (najbardziej mi się podobała ostatnia), książki Karola Maya (przeżywałam fascynację Dzikim Zachodem), ale te podobały mi się najmniej. Oczywiście Jeżycjada, „Mistrz i Małgorzata” i mogłabym tak wymieniać jeszcze długo ;)
Czytałam większość książek, które wymieniłaś. Jako dziecko podeszłam do Muminków, ale wydawały mi się zbyt straszne. Zniechęciłam się i więcej nie spróbowałam. Czas nadrobić :)
Teraz czytam mało bo nie mam kiedy. Do pracy już nie dojeżdżam.
Ale z literaturą dziecięcą jestem na bieżąco :)
Fajny post :)
Pozdrawiam.

Kameleon pisze...

"Najmilsi" to jedna z pierwszych książek, które przeczytałam samodzielnie:-) Dzięki za przypomnienie. Muszę ją wypożyczyć Juniorowi.

Aurora pisze...

Gdybym chciała opisać moją dziecięcą miłość do książek, powstała by książka ;) przeczytałam wszystko co było w szkolnej bibliotece :D

Patrycja pisze...

miss coco,
"Jak hartowała się stal", niezła z Ciebie zawodniczka była;)

Karolina,
"Życia Pi" nie znam, ale jak tylko wpadnie mi w ręce, chętnie to zmienię:)

Dziękuję za Wasze książkowe wspomnienia i rekomendacje:)

Pozdrawiam!

Melka pisze...

Ostatnio przywiozłam z rodzinnego domu moje ksiażki z dzieciństwa:-) trafiły na półkę i teraz mogę na nie patrzeć i je przegladać. Moje ulubione to " Dzieci z Bullerbyn", "Przez różowa szybkę" Zarembiny, "Wakacje z duchami" Bahdaja, "Olga Dapolga" Bonda czy "To i owo o zwierzętach" Wernerowej. Aaa była jeszcze taka ksiażka o psie Pif'ie uwielbiałam ja. A potem Dostojewski, Worthon, Kosiński. W liceum czytałam prawie cały czas:-) Teraz mam trochę mniej czasu ale uwielbiam zapaść się w fotelu z dobra ksiażka i herbata. Obecnie czytam "moje życie we Francji" Julii Child. Pozdrawiam ciepło Melka

Luna pisze...

Ja teraz czytam cały cykl "Kłamca" Jakuba Ćwieka. Jest po prostu obłędny. Fantastyczna książka, która czerpie chyba z każdej możliwej mitologii i zawiera niesamowicie wiele odniesień kulturowych. A z tych książek "dzieciństwa" to chyba prócz Karolci i dzieci z bullerbyn dodałabym "Bułeczkę". :) Pozdrawiam!

Anonimowy pisze...

lubie wracac do "Ani z Zielonego Wzgorza" i "Kubusia Puchatka",ktory zreszta jest ulubiona bajka moich chlopcow:)

Joanna pisze...

Jeżycjadę kocham do dziś, jeszcze na studiach potrafilam przeczytać całą serię w przerwie pomiędzy egzaminami ;)Dzieci z Bullerbym to najukochańsza książka dzieciństwa, a Anię lubiłam tez oglądać nagraną na video ;)

Żywot Żarłonia pisze...

Jeżycjada, Karolcia, Mała księżniczka, Godzina pąsowej róży. Tak czytałam, że im się grzbiety rozpadały. Wszystkie najulubieńsze zawsze znakowałam kompotem z wiśni, bo się nie dało czytać na głodnego. Teraz wciąż wracam do Wielkiego Gatsby'ego, Kociej kołyski, Lalki. Niezmiennie wielbię Davida Sedarisa.
Pozdrawiam po raz pierwszy. Będę wpadać.
U.

Gonia pisze...

Ojej, ja pamiętam jak czytalam na wakacjach "W pustyni i w puszczy" i "Pana Wolodyjowskiego" - nie moglam sie od nich oderwac. Z pozniejszych lektur najbardziej zapamietalam - "Stowarzyszenie umarlych poetow" Kleinbauma, "Weronika postanawia umrzec" Coelho, "Angielskiego pacjenta", a odkryciem zeszlorocznych wakacji byla ksiazka "Tego lata w Zawrociu" Hanny Kowalewskiej - ksiazka pieknie napisana, naprawde zachwyca jezykiem, polecam na letnie wieczory, chociaz ostrzegam, ze trudno sie od niej oderwac i moze czytanie przeciagnac sie do rana ;), w tym roku siegne po kolejne jej czesci, pozdrawiam

Joanna pisze...

Trafiłam do Ciebie, Patrycjo, przez przypadek przy poszukiwaniu przepisów zgodnych z KPP. Nie spodziewałam się że blog tak mnie wciągnie, że cofnę się aż do początku lata (nostalgicznie :)). ale dopiero wpis dotyczący książek wzruszył mnie i niejako poprosił o komentarz. książki to moja miłość "odwieczna" i lekarstwo na wszystko - od chorego gardła po rozpad związku i odejście najbliższych. Moja absolutnie ukochana książka z dzieciństwa to "Serce" Amicisa, książka która była moim przewodnikiem po tym co znaczy przyjaźń, odwaga i lojalność. Do dzisiaj chętnie do niej wracam. Znacznie lżejszą lekturą, namiętnie pochłanianą w każdej chwili, były dzieła Marii Rodziewiczówny - "Wrzos", "Macierz", "Anima Vilis" - znałam je wszystkie i płakałam nocami nad przeciwnościami losu, które stawały na drodze wielkiej miłości ;)
Dziękuję za przywołanie tego wspomnienia i dziękuję za blog - będę wpadać :)

Patrycja pisze...

Joanna,
To ja dziękuję za Twój komentarza, zapraszam kiedy tylko masz ochotę :)