2012/10/19

Konkurs. "Smakowite prezenty" Sigrid Verbert.



Podobno nasza pamięć jest nierozerwalnie połączona z zapachem i smakiem, to one uruchamiają wspomnienia. Do dziś pamiętam, choć jak przez mgłę, smak kawy zbożowej, gotowanej przez moją Prababcię w małym garnuszku, na piecu. Smak po raz pierwszy jedzonych ośmiorniczek, w greckiej restauracji, czy lodów bazyliowych, czas kiedy otwierał się przede mną nowy świat kulinarnych doznań. Dom rodzinny, kiedy wracałam wieczorem, w ciemnościach oplatał mnie zapachem jabłek. Wspomnień smakowo-zapachowych, kulinarnych,  mam wiele, a jakie są Wasze ulubione wspomnienia związanie z jedzeniem, kulinariami? 

Napiszcie o tym w komentarzach. Mam dla Was pięć książek autorstwa Sigrid Verbert "Smakowite prezenty". O książce pisałam tutaj. Książki ufundowało Wydawnictwo Jedność. Ze wszystkich komentarzy wylosuję trzy oraz wybiorę dwa, których autorzy otrzymają książki. Komentarze można zostawiać pod tym postem, lub pod linkiem do tego postu na Facebooku, do środy, 24 października.

83 komentarze:

Kuchnianawzgorzu.pl - Ulcik pisze...

Witaj, moje wspomnienia to zabawa w robienie ciasta z wszystkich (!) możliwych składników znalezionych u Babci w kuchni. Potem pieczenie tego cuda i próba wmuszania go do zjedzenia dla wszystkich. Ale też zapach masy do brigadeiro na które w każde urodziny wszyscy czekali, a teraz często w prezencie dostają je na urodziny moi Przyjaciele.

marta jadczak pisze...

Moje wspomnienie to stary poniemiecki dom z czerwonej cegły. Taki sprzed wojny. Duży. Z sieni wchodzi się wprost do kuchni. Bardzo dużej. Po lewej stronie piec chlebowy z żółtych kafli. Po prawej pod oknem duży drewniany stół pomalowany na biało i białe ławy mieszczące duuużą rodzinę. Na wprost od wejścia stary biały kredens. Na parapecie pelargonie. Na piecu w dużym garnku pyrka rosół. Z najlepszych składników: kura z podwórka, włoszczyzna z ogródka i woda ze studni. Duży stół zawalony jest cały pociętym na makaron ciastem. Dzieci biegają wokół stołu a mała, drobna babcia z siwą głową okrytą chustką wałkuje okrągłe placki i kładzie je na płycie pieca. Dzieciaki kłócą się czyja kolej na spieczony placuszek. Zapach rosołu unosi się w całym domu. Drugie danie też pod pokrywkami dochodzi, ale nie robi takiego wrażenia jak ten ROSÓŁ... Kiedy w końcu wielka rodzina zasiada do stołu, zapada cisza. Każdy w skupieniu kontempluje wyjątkowy smak babcinego rosołu. Moje wspomnienie z dzieciństwa. Żadna z potraw nie zapadła tak bardzo w mojej pamięci. Żadnego smaku nie pamiętam tak wyraźnie. Teraz już wielka rodzina nie zasiada wspólnie do stołu. Babcia nie wkłada do garnka tych wyjątkowych składników. Nikt nie wałkuje ciasta na makaron. Dzieci nie kłócą się o placki. Kiedy zrezygnowałam z jedzenia mięsa, smak rosołu był jedynym, za którym tęskniłam. Teraz gotuję go moim dzieciom, bez mięsa, na dużej ilości dobrych warzyw, na źródlanej wodzie. Z lubczykiem. Długo. Czasem robię makaron. Ulubione danie moich dzieci. Gotuję go zawsze, gdy ktoś w domu jest chory. Nasz rosołek leczy katar, grypę, smutek i chory żołądek. Nawet, gdy nasza sunia zachorowała, dostała miskę rosołu. Wielka moc w nim tkwi :) Nasze comfort food. Pozdrawiam!

buncia pisze...

Moje ulubione wspomnienie kulinarne? Chyba jagodzianki pieczone w letniej kuchni przez ciocię Gienię. Ciocia piekła je hurtowo, a potem stawiała na stole pod drzewem i my, jeszcze jako dzieci, jedliśmy je z mlekiem prosto od krowy. Dziś drzewo zostało ścięte, cioci Gieni już nie ma. Moja córka dostała po niej swoje drugie imię.

basiami pisze...

Moje pierwsze kulinarno-smakowo-zapachowe wspomnienie z dzieciństwa są proste i niewyszukane - jak czasy z których pochodzą- schyłek lat 70. Są związane ze specjałami serwowanymi przez moje babcie – babcię Paulę i babcię Klementynę
Kuchnia babci Klementyny, stara krakowska kamienica w Podgórzu, stół przykryty ceratą, można usiąść tylko przy jednym z jego boków, tym dalej od pieca, „bo jak tak się przy piecu wygrzejesz, a potem cię zawieje…, to….” i krzywo ukrojona pajda weki, grubo posmarowana masłem (takim twardawym , prosto z lodówki, jeszcze z grudami) z plasterkiem SZYNKI KONSERWOWEJ!
Kuchnia babci Pauli, w małym domku z ganeczkiem, za miastem, drewniany stół pokryty, nie wiadomo którą to już z kolei, warstwą białej farby, a na nim talerz, dymiącej jeszcze, zacierki na mleku, obowiązkowo z dużą łyżką cukru!
Za smakiem i zapachem szynki konserwowej, choć pamiętam go wyraźnie i budzi we mnie miłe wspomnienia, nie tęsknię... Ale zacierkę na mleku robię regularnie, tyle że słodzimy ją syropem daktylowym :)


Fuchsia pisze...

Jako, że mam prawdziwą obsesję na punkcie gotowania i jedzenie jest dla mnie niezwykle ważne, wszystkie swoje wspomnienia zawsze w jakimś stopniu łączę z jedzeniem. Dzieciństwo ze smakiem racuchów z jabłkami, oprószonych cukrem pudrem i kaszy manny z sokiem malinowym. Czasy szkolne z bułkami drożdżowymi jedzonymi na przerwie i chrupkami kukurydzianymi. Gdy myślę o studiach w Anglii, moją głowę zalewa cała fala zapachów i aromatów kuchni świata, które w tamtym czasie zaczęły wkraczać do mojego jadłospisu. Ostre curry, delikatna zupa Pho z limonką kaffir, angielski bekon i pachnące wodorostami sushi. Wszystko to przeplatają wspomnienia z licznych podróży, ostatnio Maroko.

truskawkaM pisze...

moje wspomnienia są bardzo wyraźne, proste nieskomplikowane... szarlotka mojej mamy, na kruchym cieście z ogromną ilością cukru pudru... mniam!:)

Cook Yourself pisze...

Ohhh a wczoraj z koleżankami z pracy wspominaliśmy kulinarne dzieciństwo :) Pierwsze co powiedziałam to ciasto drożdżowe mojej babci z wielką kruszonką, która pierwsza znikała z jeszcze gorącego ciasta! :)

Scraperka pisze...

:) Dzień dobry w ten piękny słoneczny piątkowy poranek:)

W moim życiu jedzenie odgrywa szczególną rolę, dlatego też mam wiele kulinarnych wspomnień o których mogłabym napisać... tych związanych z dzieciństwem, z podróżami, z kuchennymi wojażami we własnej kuchni, z poznawaniem nowych smaków i odkrywaniem coraz to nowych potraw...

Mam jednak w pamięci jedno szczególne wydarzenie, które odegrało w moim życiu bardzo ważną rolę i które wspominam zawsze z uśmiechem na ustach:)

Było to około 20 lat temu... w kuchni mojego dziadzia i babci... Niesamowity zapach gotowanej kapusty roznosił się po całym domu. Babcia krzątała się w spiżarni, gdy nagle usłyszałam jej wołanie. Jako mała 6 letnia dziewczynka przybiegłam jak najszybciej. Usłyszałam: "Aniu zrobimy dziś bigosik. Pomożesz?" Pomyślałam! tak tak tak! Od maleńkości uwielbiałam pomagać dziadkom w kuchni.. do dziś pamiętam zapach grzybków i krojonej wędliny, zapach i smak kapusty co róż podjadanej przeze mnie. Dziadzio zawsze dawał mi posmakować z dużej drewnianej łyżki i zawsze zadawał to samo pytanie: "Aniu kochanie sprawdź czy dobrze przyprawiłem".. Jako mała dziewczynka nie miałam o tym pojęcia i on dobrze wiedział, ale wiedział również że miałam ogromną radochę z tego próbowania... To były piękne chwile, które wspominam po dziś dzień, a wspomnienia zapachów i smaków babcinej kuchni sprawiają, że od razu w sercu robi się cieplej. Gdy jem bigos zawsze myślami jestem w tamtej kuchni, przy tamtym emaliowanym wielkim garze, z tamtą drewnianą łyżką w ręce... i zawsze z uśmiechem na ustach. :))) Dobrze, że wspomnienia są z nami zawsze...

Basia pisze...

Moje ulubione wspomnienie to zapach ciast świątecznych. Kiedy wstaję rano z łóżka w cieplutkim domu rodzinnym, otwieram drzwi mojego pokoju i wchodzę na schody, uderza mnie zapach pieczonych makowców, cała rodzina jest w domu i zasiadamy do wspólnego śniadania wśród wszechobecnego zapachu. Wieczorem zawsze jeden makowiec znika w mig zjedzony przez nas i popity mlekiem. Jeszcze jedno jest takie wspomnienie, każdego roku robimy pierniczki z mamą i siostrą. Niesamowity jest smak pierniczków podkradanych mamie z blaszki, wyjętej z piekarnika, jeszcze gorących.

Unknown pisze...

Moje wspomnienie to jabłka z sadu mojego Pradziadka. Kosztele.

Przepyszne jabłka, których już praktycznie nie ma bo jabłoń jest wymagająca i droga w uprawie. Jesienią zawsze wypatruje ich na targach. Czasem udaje się je kupić. Ale to już nie to samo.

Kosztele Pradziadka były wyjątkowe - o smaku dzieciństwa:)

Justyna Trybuś pisze...

najprostsza zupa cebulowa, którą gotowała moja niania dziwiąc się, że zajadam ją z takim apetytem...i jeszcze smak, którego nie zapomnę już chyba nigdy - pieczony ryż z jabłkami i cynamonem..to pewnie dlatego cynamon pasuje mi prawie do wszystkiego:)

sarkis pisze...

Moje najukochańsze wspomnienie z dzieciństwa to zapach chleba budzący mnie rano w domu moich dziadków. Zapach, który barwi wszystkie moje wakacje. Zapach, który nie ma sobie równych. Zapach musiał pokonać trzy kondygnacje i cztery pary drzwi i zakradał się rankiem powolutku aby wybudzić mnie ze snu. Mój dziadek był piekarzem i miał swoją piekarnię a nad piekarnią znajdował się dom. Zapach przedzierał się przez drzwi prowadzące z piekarni do części mieszkalnej, póżniej wydobywał się spod tych w holu i przedostawał przez te na drugim piętrze aby w końcu zapukać do drzwi mojej sypialni. Każdego ranka zachwycał od nowa, każdego dnia był jeszcze smaczniejszy...

magdalena pisze...

moje wspomnienie kulinarne? Hmmm .. sama nie umiem gotować, piec i w ogóle. Powinnam się nauczyć, ale to chyba nie moja bajka.
Wspomnienie mam takie fajne ... moje ... placki ziemniaczane mojej mamy. Uwielbiałam jak je robi. Ze śmietaną i cukrem ... matko jak to pachniało i smakowało!

pozdrawiam

Lola pisze...

Siermiężny PRL,przedszkole w bloku z wielkiej płyty, a w nim ja wcinająca bułę z pastą jajeczną. Nie wszystkim smakowało, kolega rozdziawiał paszczę z całą jej zawartością i zawodził "Mamoooo!", ale dla mnie ta buła to był miód w gębie. W przeciwieństwie do szpinaku, z którym przeprosiłam się dopiero po świerćwieczu.
No i jeszcze kopytka w wykonaniu mojego tatusia. Z cebulką i skwarkami. Rytuał przygotowywania składników, mieszania, krojenia, wrzucania do gara i czekania kiedy wypłyną... Pamiętam nawet tę starą łyżkę cedzakową, którą wyławialiśmy owe tatowe kopytka.

Karolina pisze...

Kiedy zamykam oczy łatwiej mi czasem przywołać ze wspomnień smaki niż ludzkie twarze, czy emocje.
Mam takie wspomnienie z dzieciństwa. Była jakaś rodzinna uroczystość w domu mojej babci i dziadka. Może imieniny? Wieczór, pomagam sprzątać ze stołu, w ręku trzymam półmisek po pomidorach z cebulą i zdaję sobie sprawę, że nigdy wcześniej nie próbowałam surowej cebuli. Biorę maleńki kawałek i ... bleeee. Stwierdzam, że cebulę mogą lubić tylko dorośli :)
A drugie wspomnienie już nie tak odległe. Najlepszy pasztet jaki w życiu jadłam, rozsmarowywany powoli na kawałeczkach świeżego chleba w dzień kiedy zostałam poproszona o rękę.

Zielona wśród ludzi pisze...

Moje najlepsze wspomnienie związane z jedzeniem, to chyba pierogi jagodowe, które robiliśmy całą rodziną w domku mojej cioci na Kaszubach. Razem z siostrą i rodzicami spędzałam tam tydzień letnich wakacji. Podczas jednego z wielu spacerów po lesie moja mama zarządziła zbieranie jagód na pierogi. Każdy, kto chciał zjeść te pyszności na obiad musiał zebrać taką ilość jagód, żeby starczyło na 10 pierogów. Poszło nam tak dobrze, że pierogów wyszło ponad 100, ale lepienie ich na werandzie przy wtórze ptasich śpiewów poszło nam bardzo szybko. Ach jakie były pyszne! Posypane cukrem i z dodatkiem świeżej wiejskiej śmietany. Niebo w gębie!

Wiankowa pisze...

Moje najwcześniejsze wspomnienie to... tłuczone ziemniaki zapiekane w rondelku w starym piecu kaflowym u Babci Heli.
Popijane mlekiem.
Nic szczególnego.
Ale nikt mi tego nie zabierze :)

Alexandra pisze...

Moje wspomnienia kulinarne scisle sa zwiazane ze swietami bozego narodzenia. Na gornym slasku zawsze robimy pierogi z kapusta i grzybami. Kiedys lepila je tylko moja mam (choc tego nie lubi) a ja j towarzyszylam i rozmawialysmy o wszystkim sluchajac w tle koled. To w wigilie... a w pierwszy dzien swiat rano zawsze budzi nas zapac pierogow smazonych na patelni... z tym kojarzy mi sie zawsze Boze Narodzenie. Obecnie pierogi lepimy razem (bo ja juz umiem) a mama zadowolona ze pomagam jej w tej czynnosci bo za nia nie przepada. A ja lepienie pierogow pokochalam... lepie gdy mam ochote sie zrelaksowac... zamykam sie w kuchni wlaczam Elvisa Presleya w tle i to jest dla mnie moment odprezenia.. nie mysle o niczym innym jak tylko.o.ich ksztalcie i wzorkach...

Ps. zapraszam do obejrzenia rezultatow bo ostatnio akurat lepilam na Pierwsze Urodziny Mojego Bloga - tak zamiast tortu :-)

www.alexandrascuisine.blogspot.com

Piłka w Kuchni pisze...

Do ulubionych wspomnień związanych z jedzeniem wracam często - szkoda, że tego smaku nie udaje mi się odtworzyć. Moja babcia była mistrzynią robienia czegoś z niczego, a jej pierogi z płuckami wieprzowymi były o niebo lepsze niż wszystkie z "pełnowartościowym" mięsem, które do tej pory jadłam. Farsz mięsny doprawiony był dużą ilością majeranku i czarnego świeżo zmielonego pieprzu; ciasto pierogowe zawsze było idealne, a sklejenie nigdy się nie psuło. Do tego smaku przekonywali się nawet najwięksi sceptycy. A ja do dziś - mimo że ostatni raz jadłam je... co najmniej 12 lat temu! - czuję ich smak...

dorota pisze...

to było jakieś 20 lat temu... miałam wtedy 7 lat.
Ferie zimowe, siarczysty mróz, dwa metry śniegu.
Jest piękny poranek. Promienie słońca odbijają się od śnieżnobiałego puchu.
Budzi mnie zapach świeżego chleba. Budzę się u ukochanej babci, która mieszkała nad rodzinną piekarnią.
Otwieram oczy. Spoglądam zza okno - wyobrażam sobie ten chłód, ale mi jest ciepło. Wygrzebuję się z olbrzymiej kołdry, po brzegi wypełnionej pierzem.
Zapach chleba i pszennych bułek jest coraz bardziej intensywniejszy -jeszcze pięć minut temu były w piecu. Na bosaka (tak jak lubię) wskakuję z uśmiechem na krzesło, które stoi tuż przy zastawionym stole...
to było 20 lat temu, ja byłam mała a do dziś pamiętam zapach i smak tego śniadania-
-Gorące kakao, przepyszny rodzinny chleb grubo posmarowany domowym masłem, słoik miodu z pasieki wujka, jajko na miękko- jajko od kur z babcinego podwórka i… uśmiech babci, która dla mnie i mojej siostry, to wszystko przygotowywała, kiedy jeszcze tuliłam się do ciepłej poduszki.
Żadne, absolutnie żadne, nawet najbardziej wykwintne śniadanie, nie może się z nim równać.

mojetworyprzetwory pisze...

Mam dwa, jedno związane z kuchnią Taty, drugie Mamy;)

Było nas 7-mioro w domu, Tata byl rannym ptaszkiem, w sobotę wstawał kilka minut po 5 rano i szykował jajecznicę - najpierw osmażał boczek, dodawał do niego cebulę i czosnek, kiedy już sie zezlociły podlewał odrobiną wody i dusil w towarzystwie ulubionej przyprawy -pieprzu ziołowego tak kilkanaście minut pod przykryciem, nastęĻnie wybijał około 20 jaj - wiejskich, sami hodowaliśmy kury i na wolnym ogniu miesza, tylko do ścięcia sie białka... i koło 6-tej rozlegał się glos: wstawajcie, śniadanie nastole,... ledwo przytomni wstawaliśmy je zjeść, bo choć na półśpiąco, to nie sposób było odmówić Tacie jajecznicy - na szczęście mogliśmy jeszcze iść i się położyć, On czuł się spełniony i czkal tak do następnej niedzieli... żadno z nas nie umie odtworzyć tego smaku, zapchu, ponad 10 lat nie jadłam już Jego jajecznicy...

Wspomnienie z Mamą, jest krótsze i wesołe i trwa do dziś: Mama sama piecze pączki - i jako dzieci jak i dorości "zabijamy" się o ziemnaiki, które są wrzucane przed każdą partią pączków a służą do sprawdzanie temperatury tluszczu. Ot, zwykłe, niepozorne, a jak smakują;)

Pozdrawiam
mojetworyprzetwory@op.pl

majja pisze...

moje ulubione wspomnienie to kolacja zrobiona przez Narzeczonego - poszłam wieczorem do szkoły nauki jazdy, wróciłam trochę wcześniej i tym zaskoczyłam Narzeczonego, który był właśnie w tracie przygotowywania kolacji, musiałam grzecznie siedzieć na korytarzu ponieważ ani do kuchni ani do pokoju nie pozwolił mi wejść ;) a mieszkałam w małym studenckim mieszkanku. Kolacja była przepyszna i mimo iż nie było to nic wyszukanego bardzo mile ją wspominam bo uwielbiam gdy ktoś specjalnie dla mnie gotuje :).

wiedźma_florentyna pisze...

Ulubione... Chyba będzie jak mama uczyła mnie robić naleśniki. Miałam jakieś 8-9 lat, a naleśniki było pyszne, proste i zdumiewające. Takie proste proporcje ? ! jajko szklanka mleka szklanka mąki. Maczanie palca w cieście, żeby sprawdzić konsystencję i nalewanie ciasta na rozgrzaną patelnię, a potem zgrabny ruch patelnią żeby ciasto rozlało się równomiernie po całej patelni (uwielbiam to!)i zatykanie ewentualnych dziurek łyżką. Następnie śledzenie z zapartym tchem najpierw całości jak zmienia kolor, a potem brzeżków ciasta, aż zaczną się przebarwiać najpierw na beżowo, potem na lekki brąz i podważanie ich łopatką... i flop! Hura! I jeszcze minutka i następny naleśnik ! I moje zdumienie kiedy mama powiedziała, że wiele gospodyń nie potrafi się tego nauczyć. "Jak to?!, przecież to takie proste !", Może powiedziała tak, żebym poczuła się lepiej z tym, że ja już umiem ?
W każdym razie od tego momentu jeśli smażyło się naleśniki to MUSIAŁAM pomóc. Do tej pory to lubię

Unknown pisze...

Jednym z moich ulubionych wspomnień kulinarnych są wakacje u dziadków na wsi. Pamiętam każde smaki, jakie tam poznawałam - kolby żółciutkiej kukurydzy przypieczone na wiekowym piecu, dojrzałe papierówki, które zasypywały pół podwórka, słodkie maliny, rosnące przy lesie... Pamiętam też moje pierwsze spotkanie z mlekiem od krowy i krzywą minę, kiedy go spróbowałam. Pamiętam, jak zajadałam się chlebem upieczonym przez babcię, posmarowanym miodem z pasieki dziadka. Takie wiejskie smaki utkwiły mi w pamięci najbardziej.

Beva pisze...

Gdy byłam dzieckiem, na wakacje jeździliśmy na wieś, do babci. Stamtąd właśnie pochodzą moje wspomnienia: papierówki prosto z drzewa, kwaśny agrest, który rósł przy drodze i słodki, który rósł za stodołą, czereśnie, które jadłam siedząc na gałęzi i maliny, które ciocia sprzedawała potem do skupu. Dzisiaj agrestu już nie ma, czereśnia też już jest wycięta. Pamiętam też ciasto drożdżowe z truskawkami, które lata temu piekła mama. Zwykły, cienki placek, posypany cukrem pudrem. Znikał w oka mgnieniu, głównie w moim brzuszku.

Unknown pisze...

Moje wspomnienia kulinarne sięgają wspólnych, rodzinnych śniadań, kiedy mama przynosiła parujący garnek z parówkami gotowanymi na wodzie, które wtedy były rzeczywiście zrobione z mięsa oraz talerz pełnoziarnistych bułeczek. Inne wspomnienie sięga czasu, kiedy byłam w Hiszpanii i pierwszy raz jadłam świetną paellę, której się bałam, bo wiedziałam, że są tam owoce morza, zwane wówczas przeze mnie robakami. Lubię jeszcze wspominać wieczory z moimi przyjaciółkami przy kubkach kawy i herbaty, kiedy robiłam tosty lub smażyłam naleśniki, a one czekając zajadały się ciastem z warzyw i plotkowały :)

Joanna pisze...

Dużo jest takich kulinarnych wspomnień :) rosól mojej mamy-jedyny jaki jadam, pomidorowa babci majstersztyk-nie ma lepszych, no i najbardziej rodzinna rzecz kluski śląskie z dziurką nie tylko dlatego, ze u nas produkowana w ilościach niemal hurotowych, anagażujące do pracy każdego...ale kulinarnie to też odkrywanie innych, podróżniczych smaków, ostanie odkrycie to oczywiście halloumi :)

Małgorzata Ziółkowska pisze...

Moje wspomnienia smakowe których nie da się zapomnieć nigdy to zapach szarego sosu, który przygotowywała babcia gdy byłam dzieckiem na Wieczór Wigilijny, zapach cynamonu, piernika i przypraw korzennych roznosił się po całym mieszkaniu a było ono spore metrażowo :) Nikt nigdy w mojej rodzinie nie przyrządził takiej Wigilijnej zupy jak babcia ale za to cynamon i przyprawy korzenne królują na naszym stole często. Nie zapomnę też smaku dyni dawno dawno temu, którą moja mama przetwarzała na zupę, której nie dało się niestety jeść, przynajmniej ja nie dawałam rady i z tego też powodu zaniedbałam dynię w swojej kuchni zwyczajnie jej nie znając od innej dobrej strony. Dziś dynię kocham, właściwie od poczęcia bloga, dzięki Bei, dzięki Waszym przepisom i sama tworzę z niej różne cuda!

gosiaziolkowa@gmail.com

Doula Edith pisze...

Gdy przeczytałam u Ciebie o kulinarnym wspomnieniu, pierwsze co przyszło mi na myśl to ciasteczka z dziurką Babci Marysi (która naprawdę nosiła imię Marianna, ale o tym dowiedziałam się dopiero, gdy zmarła). Babcia piekła te ciasteczka zawsze wtedy, gdy mieliśmy przyjechać - nieważne, czy były to Święta, czy zwykły dzień. Jedno było pewne - u Babci zawsze czekały na nas ciasteczka z dziurką. Ciasteczka posypane kryształowym cukrem, które po ugryzieniu pokazywały kilkuwarstwowe wnętrze. Ciasteczek tych nie można było jeść inaczej, jak tylko nakładając je sobie na palec i objadając dookoła, zanim nie powstała ciasteczkowa obrączka :) Gdyby babcia nadal żyła, pewnie przy każdej wizycie częstowałaby już dorosłe wnuki ciasteczkami z dziurką. Niestety zginęła nagle, w wypadku. Za wcześnie. Nikomu nie zdążyła przekazać receptury na swoje ciasteczka. Dlatego nigdy takich już nie jadłam. Moja Mama próbowała odtworzyć przepis na babcine smakołyki i robiła swoje ciasteczka z dziurką. Były pyszne, ale nie takie same... W niedzielę zabieram Córkę (Mariankę, a jakże!) do Babci, która przywita nas ciasteczkami z dziurką. Kto wie, może ich smak będzie jej wyjątkowym kulinarnym wspomnieniem.
Pozdrawiam Cię i dziękuję, że dzięki temu zadaniu znów zjadłam ciasteczka z dziurką, które upiekła dla mnie Babcia Marysia.

Tilo pisze...

Gdy miałam 16 lat w wyniku różnych zawirowań rodzinnych wylądowałam na własną prośbę w bursie szkół artystycznych, a Rodzice zamieszkali w mieście oddalonym o 140km, do którego PKS jechał - bagatela - 3,5h.
Bywałam w domu raczej rzadko.
Niemniej jednak, gdy zbliżały się Święta Bożego Narodzenia i nareszcie mogłam pojechać do domu rodzinnego na ten niezwykły czas, to najpiękniejszym i najbardziej wzruszającym był moment, gdy szłam po drewnianych schodach na pierwsze piętro i już od drzwi wejściowych czułam zapach bigosu, który pichciła moja Mama. Przymykałam oczy (by nie spociły się zanadto) i wciągałam ten nieziemski zapach. Wtedy wiedziałam, że jestem bezpieczna. Jestem w domu.

Mar pisze...

Moje ukochane wspomnienia od zawsze łączą się z ukochaną babcią, której dziś już nie ma, i z jej działką. Z rzeczami tak prostymi jak bose stopy na świeżo podlanej trawie, jak leniwe, pękate trzmiele nad piwoniami, jak spracowane, brudne od ziemi dłonie mojej babci i jej opalone, piegowate plecy. W tamte dni jadło się rzeczy najprostsze, i właśnie takie zostają w pamięci najmocniej. Dla mnie to był smak surowego groszku, łuskanego przeze mnie i siostrę w wielkim skupieniu. Malin prosto z krzaka. Bobu z masłem i solą, ugotowanego na butli gazowej. Kwaśnego agrestu, pod którego krzakiem chowałyśmy się w zabawie. Gruszek chrupanych na hamaku, kiedy słońce nie dawało żyć. Poziomek, których zawsze było jak na lekarstwo, zawsze za mało. Lemoniady w plastikowym kubku, w której topiły się osy. Lodów Bambino, które uparcie spadały z patyczka. Jest wiele smaków, które będę pamiętać, bardziej złożonych, świątecznych, charakterystycznych dla różnych osób, dla domów, w których gościłam, może bardziej zasługujących na miano wspomnień kulinarnych. Ale tamte, najprostsze, z letniej działki z dzieciństwa, zajmują w moim sercu szczególne miejsce...

Jola66 pisze...

Moje kulinarne wspomnienie wiąże się z gołąbkami mojej babci- z ryżem i chudym boczkiem, kapusta, w które zawinięte były gołąbki po przygotowaniu była lekko podsmażona, szklista, robiona w dachówce pieca kaflowego. Próbował te gołąbki przygotować mój wujek, syn babci, moja mama, staram się teraz i ja. Niestety nikomu z nas się nie udało. A wystarczyło we właściwym czasie zadać pytanie, Babciu jak się robi tak pyszne gołąbki?

Aleksandra pisze...

Ja chyba nigdy nie zapomnę zapachu świeżego i jeszcze ciepłego chleba z piekarni koło mojego domu, no i oczywiscie babcinych przysmaków - rosołu wolno pyrkającego na piecyku węglowym, pierogów z mięsem i robionej przez babcię kapusty kiszonej, nigdy już nie jadłam lepszej...
Pozdrawiam ciepło
Ola

Anna pisze...

Jedno ze wspomnień, do dziś zajmuje pierwsze miejsce w mojej pamięci. W pewne sobotnie popołudnie, mój (jeszcze wtedy)chłopak, zaprosił mnie do meksykańskiej restauracji na obiad. Ucieszyłam się, ponieważ nigdy nie miałam do czynienia z tą kuchnią. I tak trwałam w kulinarnym niebie, zajadając się tortillami, ostrymi jalapeño i pyszną sałatką z avocado... Ale to nie był koniec przygody, bo nagle mój B. wyjął z kieszeni malutkie pudełeczko z pierścionkiem w środku :) Czyż mogłoby być piękniejsze zakończenie? Dlatego ta sobota, ta kolorowa meksykańska restauracja i jej smakołyki, zawsze będą przypominały mi o jednym z Ważniejszych Dni Mojego Życia :)

Melka pisze...

Moje najprzyjemniejsze wspomnienie kulinarne to zapach maślanych ciasteczek, pieczonych przez moja babcię. Były to małe, okragłe ciasteczka z dziurka, przekładane kremem budyniowym i kropelka domowej roboty marmolady. Obłędnie maślane i kruche. Ich smak pamiętam do dziś. Niestety byłam zbyt mała by pytać babcię o przepis. A dziś dużo bym dała by móc znowu poczuć ten wspaniały smak. Pozdrawiam.

Anonimowy pisze...

W czasach mniej więcej przedszkolnych pierwszy raz jadłam kisiel - Mama mówiła mi od rana, że zrobi coś przepysznego, co na pewno mi bardzo posmakuje. Cały dzień czekałam na ten "wyjątkowy przysmak" - w końcu, gdy się doczekałam, dostałam półpłynne, bardzo gorzkie i okropne COŚ. Jednak zjadłam dzielnie cały dość spory kubek, żeby nie zrobić mamie przykrości, jednak obiecywałam sobie w duchu, że nigdy więcej. Gdy już skończyłam, mama dosiadła się do mnie ze swoim kubkiem. Po chwili wykrzyknęła: "ojejku, zapomniałam posłodzić!" i zdziwiła się, jak mogłam zjeść cały kubek czegoś, co smakowało jak płyn do mycia naczyń ;]
Ponadto, jeden z wcześniejszych komentarzy przypomniał mi smak makaronu, który własnoręcznie robiła moja babcia. Od wielu, wielu lat "idzie na łatwiznę" i kupuje makaron w sklepie, a ten domowy miał niepowtarzalny smak. Zupełnie zapomniałam o tym szczególe i dziękuję za przypadkowe przypomnienie mi go! :)

Marta pisze...

Wspomnienia kulinarne...coż od pewnego czasu każda podróż, każde spotkanie toczy się dla mnie wokół jedzenia.
Uwielbiam rozmowy w chałupince na Mazurach i pewnej Kurpianki, która dawno, za miłością z Kurpiów przyjechała na Mazury. Był to czas straszny, niemców wysiedlano, Rosjanie szaleli a ona ustrzegała się gwałtów "pożyczając" córkę od siostry męża(kobietom z dziećmi nie robiono raczej krzywdy). A jednak dzisiaj dalej o tym mówi i między takimi opowieściami znajduje czas by uczyć mnie robić sery, kefiry i dojenia swoich krów...
Albo wyjaz do Portugalii i szwędanie się po ciasnych uliczkach Alfamy, targu rybnym, gdzie każdy sprzedawca się uśmiecha (bo choć Portugalczycy mają w sobie pewien smutek, to zawsze chętnie przyjmują podróżnych). Kiedy przychodzi pora obiadu targ pustoszeje i jeśli wówczas pójdzie się za sprzedawcami trafić można do malutkiej restauracyjki. Sala wykafelkowana jak toaleta - białymi gładkimi płytkami, rzędy stołów, przy których goście trącają się łokciami i każdy z każdym rozmawia. Kiedy właściciel widzi nas - nadchodzących turystów prosi tych, którzy zjedli o zapłacenie i wyjście, kogoś o przejście na inne miejsce, tak abyśmy we trójkę mogli usiąść. Zamawiamy, z pomocą pana obok, który mówi łamaną angielszczyzną macki ośmiornicy, pałasza (który po angielsku ma tą samą nazwę co miecznik) i sardynki (grilowane w całości, bez patroszenia). Wszystko to ma inny, świeży smak. Pan obok uczy mnie jeść sardynki - wyjmować tylko białe mięso, brązowe odkładać. Porcja jest ogromna, nie możemy zjeść wszystkiego, więc proponujemy sąsiadowi, rozmowa się rozwija - jego brat ma żonę z Polski. Obiad się przedłuża, jedna opowieść przechodzi w drugą, a wszystko jest takie wspaniałe...
Albo może ostatnio - zapach słodkich owoców przy płocie pewnego klasztoru w małym Toskańskim miasteczku. Nigdy nie próbowałam świeżych fig, więc podejrzliwie przez płot zerwałam jedną. Była gorąca, lepka, słodka. Nie mogłam się oprzeć - zerwałam drugą, trzecią...kupiłyśmy z mamą gorgonzolę i w hotelu, na łóżku wsuwałyśmy kradzione klasztorne figi z gorgonzolą i ciepłym limoncello, bo nie było gdzie schłodzić a upał był ogromny.
Mój świat to zapachy, smaki, długie rozmowy i odkrywanie piękna:)

Ola pisze...

W moim rodzinnym domu nigdy nie było kulinarnych eksperymentów, mama nie wypróbowywała nowych przepisów i nie kombinowała ze smakami... Za to Mama doszła do perfekcji w kilku (a nawet kilkunastu) daniach. I szczerze? nie chciałabym żeby to się zmieniało, bo dziś tęsknię za niektórymi smakami i wiem gdzie będą na mnie czekać.

Dzięki TYM zapachom dochodzącym z kuchni wiem jakie zbliża się święto, na co mamy sezon, a nawet jaki jest dzień tygodnia! W niedzielę możemy zjeść prawdziwy rodzinny obiad, mama rozgrzewa piekarnik i piecze aromatycznego kurczaka. Około godziny 13 cały dom wypełnia zapach przypraw... W piątek natomiast wchodząc do mieszkania czuję słodki zapach naleśnikowego ciasta. Przyznam szczerze, że ostatnio gdy szłam do domu z myślą, że zaraz zjem sobie chrupiące i ciepłe naleśniczki z dżemem bardzo się zawiodłam gdy zobaczyłam kalafior...

Nie muszę wspominam o świętach Bożego Narodzenia, które po prostu uwielbiam. Przyjeżdża moja najbliższa rodzina, mama kręci w kuchni makowce (minimum ciasta, maksimum własnoręcznie gotowanej masy makowej) i ten zapach korzennych przypraw podczas pieczenia piernika przełożonego domowym kwaskowatym dżemem z mirabelek.

Może to i głupie ale kocham także zapach tostów i suszonych grzybów :) Wracając ze szkoły zachodziłam do mieszkającej po drodze Babci. "Olu co chcesz na obiad?" bez wahania odpowiadalam "TOSTY!", z pszennej bułki, z dużą ilością ciągnącego się sera i ketchupu dodawanego do środka przed zapieczeniem...

Ach i ta jesień, suszone owoce, a przede wszystkim - suszone grzyby i ten wspaniały aromatyczny zapach wypełniający cały dom.

Iwonia pisze...

Ostatnia zima, za oknem minus siedemnaście. Leniwy, niedzielny wieczór. Moja 13-to letnia córka z wypiekami na policzkach ogląda blogi kulinarne. Nagle zrywa się, biegnie do sklepu, wraca, po czym z kuchni dobiega ŚPIEW. Po chwili dobiega mnie zapach czekoladowo-waniliowych ciasteczek. Kubek herbaty i w ustach rozpływa się gorąca, gorzka czekolada. Tak też było dzisiaj po powrocie do domu "mamuś, zrobiłam tylko sześć, ale są jeszcze cieplutkie"....

Sisters4cooking pisze...

Najwcześniejsze wspomnienia kulinarne to chyba rosół gotowany w szybkowarze i surówka z marchwi i jabłek robiona przez naszego tatę. Była też przepyszna zupa dyniowa na mleku z lanymi kluseczkami u naszej babci. No i placki ziemniaczane z cukrem i śmietaną i wyścigi z dziadkiem, kto zje ich więcej :)
Pod koniec szkoły podstawowej namiętnie smażyłam z przyjaciółką omlety po szkole. W przeróżnych wydaniach, ale najbardziej pamiętam to na słodko z białkami ubitymi na sztywno. Pychota!
Z czasów liceum najbardziej utkwił mi w pamięci smak domowego chleba jedzonego podczas obozu w austriackim Tyrolu i żółtego sera wyrabianego nieopodal Gasthofu, w którym mieszkaliśmy.
Czasy współczesne to już wielość doznań kulinarnych. Wszelkie wyjazdy zostawiają takie ślady. Chorwacja to smak świeżych fig prosto z drzewa i okoń morski z grilla, Węgry to langos, Włochy to parmezan i cudowne wina. I tak bym mogła w nieskończoność :)

Flo pisze...

Masz parę lat i biegniesz po piaszczystej, leśnej drodze. Możesz wybrać dwie, tę prowadzącą skrajem lasu, albo tę w głębi, na której prawie nigdy nikogo nie spotykasz, wznoszącą się lub opadającą delikatnie w dół, tu słyszysz już szum fal. Uspokajający oddech morza.
Czasem nie masz siły biec, bo droga między dwoma miasteczkami wydaje się za długa dla Twoich krótkich nóżek. Wtedy zatrzymujesz się i znajdujesz oparcie w dużej, miękkiej dłoni, być może nieco zmęczonej czasem , ale dla Ciebie najsilniejszej na świecie. Lekko przygarbiona postać idąca przodem odwraca się i podaje ci parę ciemnofioletowych, prawie czarnych owoców: "Jeżyny są już dojrzałe, proszę".
Czasami wybieracie inną drogę, maszerujesz brzegiem morza, gdzie fale zmywają ślad stóp. Twoich małych i tych dużych, które niedawno zabrał czas. Woda łaskocze , czasami czujesz mokry, śliski dotyk różowych meduz, które wrzucasz z powrotem do morza, jesteś im to winna.
Innym razem wybieracie drogę nad zatoką, tu, w nagrzanym południowym słońcem piasku, spotykasz zaspanego padalca, na Twój widok natychmiast ucieka. Boi się bardziej niż ty jego. Miedziane złoto znika w gąszczu zielonych paproci. A twoją uwagę odwraca natarczywy krzyk mew, krążących nad samotną rybacką łódką.
Jesteś już zmęczona, ale nagroda, tak nagroda… Świeża, wędzona flądra , frytki i surówka w smażalni, nie ma nic świeższego i bardziej naturalnego. No, może poza słoikiem lekko kwaśnych rolmopsów, które uczysz się lubić, i wielkim, chrupiącym gofrem z bitą śmietaną i owocami. Dla niego warto zrobić wszystko.
Wracasz tu po latach. Nie ma już miękkiej dłoni, ani przygarbionej postaci na ścieżce przed Tobą. Teraz jesteś tu zupełnie sama. W smażalni w porcie zamawiasz flądrę z frytkami i surówką. Pochłaniasz ogromnego, chrupiącego gofra i otulona w sweter siadasz w wiklinowym koszu nad brzegiem morza. Czujesz w ustach smak słodkiej jeżyny i kiedy wracasz leśną drogą wydaje ci się, że widzisz ich przed sobą. Jak zawsze, śpiewają.

Unknown pisze...

Pamiętam jak pierwszy raz spróbowałam sushi. Na początku byłam nastawiona trochę na nie, ale po pierwszym kęsie się zakochałam. I ta miłość trwa do dziś.
A to sushi jadłam na Kazimierzu w Krakowie :) I do tego wino ze śliwek.

Unknown pisze...

Moje wspomnienie jest z moją przyjaciółką . Dobrałyśmy się . Uwielbiamy jeść wszystko i wszędzie . Wiele nas łączy . Wspiera mnie przy blogu . Wierna czytelniczka . Potrafi zjeść ostatnie okruszki! Gdy przyszła do mnie na noc to na śniadanie zrobiłyśmy naleśniki i wszystkim smakowało . Pozdrowienia dla niej .
nutinka112@gmail.com

Nashelly pisze...

Mam bardzo wiele kulinarnych wspomnień - czy to z wczesnego dzieciństwa, czy też z lat późniejszych. Niektóre wiążą się z prostymi, "dziecięcymi" smakami dań przyrządzanych przez Mamy i Babcie, niektóre - z potrawami bardziej wyrafinowanymi, zapadającymi w pamięć na długie lata. Ale kiedy tylko przeczytałam temat konkursu, od razu przyszło mi do głowy zupełnie inne zdarzenie.

Tamtej jesieni nie zapomnę nigdy. I to bynajmniej nie ze względu na piękno spadających liści czy piękne wydarzenia.
Tamtej jesieni Tato był już poważnie chory. Nowotwór uderzył nas jak grom z jasnego nieba, kilka miesięcy wcześniej nawet w snach nikomu z nas nie przyszłoby do głowy, że tak potoczą się nasze losy. Nawet nie zliczę, ile czasu Tato spędził w szpitalach - na licznych operacjach, chemioterapiach, radioterapiach...

Nie pamiętam, z jakiego powodu Tato był w szpitalu akurat wtedy. Wiem jednak, że pewnego dnia zadzwonił do nas i powiedział, że już dziś może wyjść ze szpitala do domu, wcześniej niż było to pierwotnie planowane.

Tamtej jesieni nikt z nas nie miał głowy do sprzątania, zakupów, gotowania... A właściwie to do niczego. W domu był tylko chleb, ser, szynka, jakieś warzywa i stały zapas gotowych dań z mrożonki na obiad. Pamiętam, że Mama chciała przygotować na przyjazd Taty jakieś ciasto - ale w domu nie było prawie żadnych produktów, a nie zdążyłybyśmy przed Jego powrotem zrobić zakupów. Jednak na samym dnie jednej z kuchennych szafek Mama znalazła mały słoiczek maku. Razem wzięłyśmy się szybko do pracy - i upiekłyśmy popularnego "pieguska", dekorując go jakąś gotową czekoladową polewą.

Ciasto było gotowe na chwilę przed powrotem Taty ze szpitala. Pamiętam, jak ucieszył się z kojącego, słodkiego zapachu wypieku - po długich dniach na "szpitalnym" jedzeniu tylko marzył o czymś tak pysznym - bo tak "domowym".

Pamiętam, jak w ten zimny, wietrzny wieczór siedzieliśmy we czwórkę w łagodnie oświetlonym salonie - ja, siostra, Mama i Tata. Cieszyliśmy się z tego, że jesteśmy wszyscy razem. Ale nie było dobrze. Właściwie wszyscy już zdawaliśmy sobie sprawę, że szanse są praktycznie żadne.

Pamiętam słodki, makowo-czekoladowy smak "pieguska" - Tato nie dokończył swojego kawałka z powodu wywołanych chemią mdłości. Pamiętam rozmowy, ściskanie ręki Taty i gorzkie łzy płynące między każdym kęsem słodkiego ciasta.

Nigdy później Mama już go nie upiekła. Za kilka miesięcy Taty nie było już z nami.
Teraz od tamtej jesieni minęły już trzy lata, dwa i pół roku bez Taty - którego zawsze byłam "córeczką".

Smak pieguska jednak będzie zawsze kojarzył mi się z ciepłem, miłością, ale także wszystkim tak bardzo przepełnione smutkiem.

Już dwa i pół roku, od kiedy Taty nie ma. I ani troszeczkę nie przestało boleć.

Izzz wstrząśnięta-niezmieszana pisze...

Mam trzy ulubione wspomnienia.

1. Kopytka i Babcia. Babcia, której już nie ma, a która sprawiała, że polekcyjne powroty do domu bardzo często zamieniały się w bieg. Bo ja wiedziałam, że im szybciej przybiegnę, tym szybciej poczuję na klatce schodowej zapach kopytek. Żadne obiady nie smakowały mi tak bardzo jak właśnie domowe kopytka z sosem, mojej babci.

2. Leniwe i Zakopane. Przepyszne leniwe w nieistniejącym już chyba barze mlecznym zaraz obok Kina "Giewont". Zawsze wspólnie z rodzicami, zawsze po drodze z jakiegoś szlaku. Zawsze z głośnym stukaniem sztućcami i krzykiem kucharek w tle.

3. Zupa pomidorowa i Murowaniec. Dawno się tam nie stołowałam, ale pamiętam, jeszcze z lat dzieciństwa, że jeśli pomidorową w schronisku jeść, to tylko w Murowańcu. Nie wiem czy to wina po-szlakowego zmęczenia, górskiego powietrza, czy klimatu dookoła, ale jako dziecko, jadąc w Tatry, zawsze marzyłam o pomidorowej z tego schroniska. Marzyłam tak bardzo,że teraz boję się jej spróbować, nawet kiedy jestem w okolicy. Żeby przypadkiem tych marzeń nie przykryć ewentualnym rozczarowaniem. Ale znalazłam substytut - szarlotkę w Pięciu Stawach. Nigdy nie zawodzi :)

Izka

As pisze...

smak, którego nie da się powtórzyć. który istnieje tylko w pamięci, a może w sercu... smak bardzo prosty - ziemniaki smażone na żeliwnych płytach starego kaflowego pieca w domu prababci. ze zsiadłym mlekiem. na schodach ganku... a na deser sierpniowy wiatr pachnący śliwkami i pszenicą i ciepły jeszcze wiejski chleb na zakwasie z wodą i cukrem.

M. pisze...

Moje ulubione kulinarne wspomnienie to zdecydowanie czekolada i kruche ciastka, robione przez moja mamę przed wyjazdem na wakacje. Taki rytuał. Jeździliśmy zawsze w to samo miejsce, pod koniec sierpnia, do lasu, nad jezioro,15 km od domu, autobusem miejskim. :) Pakowaliśmy torbę i żółta walizkę (piękna była) na 2 tygodnie i byliśmy w innym świecie, choć blisko. Symbolem tego, że wakacje tuż tuż były przygotowania. Pieczenie ciastek - z kakaowym lukrem. Takich formowanych przez kształtki nakładane na maszynkę do mięsa. i produkcja czekolady - mlecznej z mleka w proszku. Czasami z dodatkiem bakalii. Mama nie wiem skąd załatwiała kolorowe folie aluminiowe, by zawinąć podłużne paseczki czekolady, które wycinaliśmy z wielkiego blatu, który chłodził się w lodówce pod folią. Takie kolorowe dzienne porcje. Z rzadka mój brat prosi jeszcze mamę by mu tą czekoladę zrobiła, bo smakuje mu najbardziej. Ja zostałam przy ciastkach. Są dla mnie najlepiej na świecie utrwalonym smakiem i klimatem dzieciństwa.

Jest jeszcze jeden obrazek... Dziadek siedzi w fotelu, ma na kolanach tacę z talerzem umytych jabłek, w dłoni mały nożyk. Wokoło siedzimy my - co najmniej troje wnucząt - i czekamy na ćwiartki obranych przez dziadka jabłek. Dziadka nie ma już wiele lat... a ja, gdy obieram synowi jabłko, zawsze mam to wspomnienie przed oczami.

Zuza pisze...

Robienie z mamą kopytek! to były czasy... świeżo wybudowany własnymi rodzinnymi siłami dom, na obrzeżu miasta. radość bycia na swoim. z kuchennego okna widok na pola i las. Zapach herbaty z cytryną i robienie kopytek. Śmiechy, chichy, rozsypywanie mąki. Gotowanie i wyławianie klusek. takie banalne, ale ile radości, szczęścia wtedy było... zwłaszcza że później wszystko się zmieniło...

zlapinska@o2.pl
zielonakuchnia.blogspot.com

Magdalena pisze...

Wspomnienie dzieciństwa to babcina kasza manna z zebranymi ranem jagodami,cierpliwie przygotowywana na kamiennym piecu. To dziadek gotujący powidła śliwkowe o woni mocno korzennej-goździkach otulających cały dom,cynamonie tulącym do snu. To też słynny maminy jabłecznik,pieczony na niezawodnym cieście,w pośpiechu,nim wszyscy wstaną. Kiedy podsmażane jabłka budziły Nas z Krainy Marzeń do leniwej rzeczywistości beztroskich poranków.Dzieciństwo przesycone bogactwem zapachów nie było nigdy tak wyraźne ,dopóki za nim nie zatęskniono ..

Ola pisze...

Moje najpiękniejsze kulinarne wspomnienia to te pochodzące z czasów dzieciństwa. Smak, którego nie zapomnę nigdy...smak prosty i niepowtarzalny zarazem - smak jajecznicy z czarodziejskiego garnuszka :) Garnuszek to był nie byle jaki, bo stary, zużyty i poczerniały. Wieś, zwierzęta i zapach przyrody. Miałam 5-6 lat. Często zostawałam pod opieką dziadków. Karmiłam kury, wkradałam się do kurnika w poszukiwaniu jajecznych skarbów, a potem razem z dziadkiem niosłam w koszu świeże olbrzymiej jajka na pyszną jajecznicę z czarodziejskiego garnuszka...:)Wiecie jak ona smakowała? Niebiańsko, czarodziejsko i do ostatniej łyżeczki niepowtarzalnie...jadłam ją smoląc się przy tym cała. Nie wiem, co miało większą magię, świeże jajka, przyroda i klimat wsi czy może ten pamiętny czarodziejski garnuszek. Chyba wszystko naraz. Dziś dziadka już nie ma, garnuszka również...choć tak bardzo chciałabym go mieć :( Byłby skarbem w mojej kuchni, pamiątką, która przypominałaby beztroskie czasy dzieciństwa, smaki, które uwielbiałam, miłość i radość. Garnuszek zaginął, ale do dziś kiedy smażę jajecznicę w mojej "nowoczesnej" ceramicznej patelni wspominam go z sentymentem...Czym są kawiory, małże i ostrygi, w porównaniu do takiego niepowtarzalnego smaków jakim jest smak jajecznicy z czarodziejskiego garnuszka?

Wiewióra pisze...

Tyle pięknych słów tutaj padło... nie wiem czy moje mogą się z nimi równać :) moje wspomnienie to smak sera, nie byle jakiego, jadłam go tylko raz w życiu i spotkałam tylko raz... nie w sklepie, ale w bacówce, gdzieś przy trasie z Ustrzyk Górnych do Wetliny. Z piskiem opon rowerowych hamowaliśmy po wielokilometrowej trasie, z sakwami każda po 20 kg, taka była nasza podróż poślubna. Mknęliśmy z górki, ręce marzły od pędu powietrza i rękawiczki niewiele pomagały, nagle bacówka, sery, hamulce zaciśnięte, udało się wyhamować. Krótka narada, wzięliśmy trzy rodzaje na spróbowanie. Różnej dojrzałości, jeden krowi, inny mieszany, nazw nie pamiętam ale smak nadal mam w ustach. Jedliśmy je z chlebem z GSU w niezbyt przyjemnej kwaterze, zimno było okrutnie a my padaliśmy po tych 60 kilometrach pokonanych w górach górach. Cieszyliśmy się sobą, tym, że możemy odpocząć. A rano przywitał nas lodowaty deszcz. Pojechaliśmy dalej ale nigdzie już podobnych serów ani bacówki nie spotkaliśmy. Wiele lat już upłynęło a ja cały czas myślę o tym by pojechać w Bieszczady po sery właśnie :)

PoliMatka pisze...

Zawsze, choćbym była nie wiem jak daleko od domu, wracałam do niego,
choćby tylko wspomnieniami, z którymi kojarzyło mi się dzieciństwo i poszczególne pory roku. Wiosna była mazurkiem według przedwojennego przepisu mojej babci - z
idealnie kruchym, złocistym spodem, z rozpływającą się w ustach polewą i
dekoracjami, których wyglądu nie powstydziłby się niejeden cukiernik.
Jedz, wnusiu, taka jesteś chudziutka, mówiła babcia,mimo iż do chudziutkości sporo mi brakowało. I jadłam. I znów byłam dzieckiem.
Lato przychodziło z falą upałów i falą orzeźwienia, niesioną zapachem i
smakiem chłodnika. Ze zsiadłego mleka, tak gęstego, że można było je
kroić na kawałki nożem. Z koprem z domowego ogródka, szczypiorem,
rzodkiewką i buraczkami - wszystkim, co z taką pasją i zamiłowaniem pielęgnował mój
dziadek.

Jesienią aromat palonej papryki znajdował mnie nawet na końcu świata.
Opalana skórka oddzielała się bez trudności od grubego pachnącego
miąższu, a smak białego, słonego sera przywożonego przez mojego wujka z
wczasów w Bułgarii komponował się z nią znakomicie.

Zimą, gdy dni były ciemne i zimne, pokrzepienie niosły ciężkie, wilgotne
keksy i puszyste ciasta drożdżowe mojej babci - niestety, nie dane mi
było już nigdy później odtworzyć ich smaku. Babciu, ile tej mąki?
Pytałam. Tyle, żeby się dobrze wyrabiało - odpowiadała niezmiennie. To,
co jej przychodziło z taką naturalnością, dla mnie było czystą magią.

Te smaki i aromaty łączą mnie z przeszłością, z tymi,
którzy byli mi bliscy. To dzięki nim spotykaliśmy się przy stole,
rozmawialiśmy, byliśmy ze sobą, to one nas łączyły. W czasach, kiedy
wspólne biesiadowanie traktowało się jak coś wyjątkowego, kiedy jedzenie
się celebrowało.

Sylvii pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Karolina pisze...

Jedno ze wspomnień, którego nie mogę już odtworzyć. Tylko latem w kuchni moich Dziadków stała duża metaliczna kula, koloru zielonego. Dziadek kupował do niej naboje...Tylko wtedy gdy na dworze był upał mogliśmy do szklaneczek wlewać słodki malinowy syrop i dodawać wodę z tego syfonu :) Była przy tym frajda, bo czasem słodki malinowy napój rozlewał się wkoło, gdy chcieliśmy z kuzynem zrobić dużą piankę. Dziś mogę dodać do syropu gazowaną wodę mineralną ale nie smakuje mi już tak jak zwykła woda z syfonu. Zapamiętałam ten smak, może dlatego, że co roku czekałam na niego jak na wakacje i na lato!

ania pisze...

Po przeczytaniu Twojego posta, moje myśli powędrowały do chwili kiedy moja mama po raz pierwszy pozwoliła mi ozdabiać widelcem krawedzie moich ukochanych pierogow z serem. Mialam wtedy może 7-8 lat i bylam strasznie dumna że jestem już tak duża że "gotuję" razem z dorosłymi. I do tej pory, mimo że minęło już ponad 20 lat, ja nadal ubóstwiam pierogi z serem i zawsze najbardziej mi smakują właśnie te, które zamiast falbanki mają na krawędzi odcisk ząbków widelca :-)

Maga pisze...

Cynamon :) Babcia miala (ma?) taka mala zielona puszeczke, metalowa, w ktorej trzymala cynamon. Nie wiem czy fascynowala mnie samo opakowanie, czy byla to kwestia zapachu, ktory az drapal w nosie, kiedy sie ta puszeczke otworzylo :) do dzis uwielbiam cynamon! dodaje go wszedzie, gdzie tylko minimalnie mi podpasuje. zdarza mi sie przesadzac z iloscia :) mi zawsze smakuje, w tym przypadku im wiecej tym lepiej. Niektorzy wymiekaja ;)

Cicha pisze...

a dla mnie najpiękniejszym wspomnieniem jest ciasto zwane miodownikiem.... mmmmmmm.... do dzisiaj moje ulubione!

dagmara pisze...

moje wspomnienie związane jest z Babcią. gdy w niedzielę przyjeżdżaliśmy do niej na rosół, na stole kuchennym stały już trzy talerze domowego makaronu. pałaszowaliśmy go jeszcze przed obiadem, pyszny był. często obserwowałam, jak babcia go robiła - tak szybko i sprawnie kroiła, że byłam pełna podziwu.

Dzikowiec pisze...

Jak myślę o kulinarnych wspomnieniach... od razu przychodzą mi na myśl wakacje w Egipcie i zupa z kraba. Była tak tłusta, że łyżka stawała! Początkowo miałam ogromne obawy przed spróbowaniem, ale jak poczułam ten aromat... zachwyciłam się. Była pyszna. Jadłam ją i zachwycałam się obłędnym widokiem plaży, morza... było doskonale!

ola pisze...

już się raz zabierałam za pisanie komentarza tutaj, ale nie wyszedł. miał być o kaszy mannej. ale wczoraj upiekłam po raz pierwszy chleb z kminkiem, 40% żytni Hamelmanna. i zakochałam się w tym chlebie, bo przypomniał mi jak bardzo lubię kminek. wychowałam się na gospodarstwie i gdy byłam mała, co jakiś czas przychodziły do nas dostawy przeterminowanych sucharów wojskowych. na karmę dla zwierząt. uwielbiałam się zakradać do śrutowni, w której były składowane i po trochu je podjadać. twarde jak kamień, z kminkiem. kilka lat temu, gdy byłam u rodziców odwiedził nas znajomy i przywiózł kilka paczek takich sucharów. moja rodzina pożarła je w oka mgnieniu, bo jak się okazało, nie tylko ja żywiłam do nich sentyment, wszyscy podjadali je kiedyś zwierzakom.

lotrzyca pisze...

Moje ukochane wspomnienie kulinarne? Urodziłam się i wychowałam na Pomorzu; mimo że los rzucił mnie aż na Mazowsze, nadal z rozczuleniem wspominam te kilogramy ryb.. których, jako dziecko, szczerze nie znosiłam :-) Moje ulubione wspomnienie to wspomnienie szklanej miski, kuszącej kolorowymi warstwami śledzia pod pierzynką.. i smak, będący podówczas straszliwym rozczarowaniem, gdy - jako zachęcona feerią barw dwulatka, spodziewając się słodkości, po raz pierwszy i bez wahania zanurzyłam łyżkę w sałatce i zapakowałam ją do buzi... Do dziś pamiętam, jakim niesamowitym zaskoczeniem był dla mnie - wtedy znienawidzony, dziś ukochany - smak śledzi z czosnkiem i cebulką ;-))

Anna Magdalena pisze...

Wrześniowy wypad nad Bałtyk.
Wtedy jeszcze nie kurort - Rowy.
Tato rano kupił rybę prosto z kutra. Na obiad dorsz w panierce z kaszy mannej (jedyna dostępna) smażony na maśle. Jedzony na progu domku z widokiem na sosny i wydmy.
Do tej pory pamiętam ten smak, zapach, powiew wiatru na twarzy.
:)

Aleksandra pisze...

Smaki dzieciństwa... Ogromna pajda chleba, którą musiałam trzymać obiema dłońmi, polana obficie śmietaną i okraszona kryształkami cukru. Pamiętam jakiej sprawności wymagało utrzymanie równowagi, gdy biegłam ze śmietanowo -chlebową konstrukcja na dwór.
Ciemny, aromatyczny sok wypływający z dymiącego pieroga. Biel śmietany przełamywały fioletowe wiry, ach...
Zupa z pieca, w której było wszystko co urosło u babci w ogrodzie, pieszczotliwie nazywana "śmieciarą", a jak ona pachniała... latem, górami.
Uwielbiane przez nas placki ziemniaczane. Wystarczyła nieśmiała prośba i już ukochane ręce babci tarły ziemniaki ku uciesze głodomorów. Zapach gromadził sąsiadów i dzieciaki z okolicy. Wszyscy sięgali do ogromnej emaliowanej miski po dymiące placuszki.
Tak zanurzyłam się we wspomnieniach, że bez telefonu do babci się nie obędzie.

Unknown pisze...

A ja najbardziej pamietam kanapke z cukrem! Powaznie:) To byla jedyna rzecz, ktora robil mi dziadek jakbylam mala i to byly najlepsze kanapki jakie w zyciu jadlam, chleb na zakwasie, swiezo zrobione maslo i cukier:)
Dzi

agnieszka pisze...

Moje kulinarne wspomnienia z dzieciństwa, to coś jakby migawki, takie klisze- obrazki, które były w całym domu mojej Prababci (jest fotografem). Gorący bigos, który czekał na mnie w domu mojej Babci, do której przedzierałyśmy się z Mamą przez gigantyczne zaspy śnieżne (pamiętam, że było tyle śniegu, że nie jeździły tego wieczora autobusy). Małe pączki z wiśniami u mojej drugiej Babci i ciasteczka- orzeszki smażone na specjalnej patelni. Biała kapusta skrajana przez Ciocię do wielkiej miednicy, na surówkę dla całej (bardzo licznej) rodziny! Pierwsza pizza w "pizzerii" z rodzicami! Deska serów i zupa cebulowa we Francji. Najdłuższe kanapki z chrupiących bagietek nocą na Słowacji i smażony ser. Naleśniki mojej Mamy! Moje pierwsze (prawie) samodzielnie upieczone ciasto z jabłkami!

kocie-smaki pisze...

Doceniam ostatnimi czasy magię wspólnych posiłków, przyrządzania ich, a przede wszystkim - obdarowywania. Mam w sobie dość świeże wspomnienie, w którym to ja - głodna i piekielnie zmęczona - zajadam się potrawą przygotowaną przez Męża. Choć prosta, to najsmaczniejsza na świecie. Aromat unoszący się już na klace schodowej świadczy o tym, że On czeka na mnie, że dom do którego wracam jest ciepły i przytulny. Przekroczenie progu jest zaproszeniem do uczty. Choć nogi nie mają siły, nie poniosą mnie o ani jeden krok więcej, to nos zwiedziony zapachem dodaje mi sił i przejmuje funkcję nóg. Witam się czule i opadam na kanapę. Głód mnie obezwładnia. Gdy stawia przede mną talerz, wiem, że się starał, że poświęcił wiele czasu, własnej inwencji. Że mnie kocha. Calzone z ciasta francuskiego ze szpinakiem i kurczakiem, lampka czerwonego wina. Wszystko, co uwielbiam. On, którego uwielbiam. Obdarowywanie, gotowanie jest miłością. Teraz już wiem.

Obywatelka Matka pisze...

Moje wspomnienia związane z jedzeniem? Mam ich całe mnóstwo! I dziwnym trafem związane są z moimi babciami.
Ale pierwsze, co przyszło mi do głowy, to wspomnienie z wakacji w dzieciństwie:

Poranek. Rześki, ale z pięknym słońcem, które mówi, że będzie cudowna pogoda. Dziadek już gdzieś pracuje na podwórku, a z kuchni dochodzi mnie zapach kawy zbożowej i delikatną muzykę z radia.
Przychodzę do kuchni i uważnie obserwuję babcię, jak na małej, wysłużonej acz niezawodnej patelence robi "smażone jajko", jak to nazywała. Nigdy nie mówiła "jajecznica". Jajka zawsze były od kurek, które goniły na podwórku. Czasem przed śniadaniem szłyśmy po nie do kurnika.
Babcia zawsze dodawała "kapkę" mleka i smażyła tak, by jajko ścinało się jedynie od ciepła patelenki, wciąż zdejmując ją z gazu i mieszając. Jajecznica była na prawdziwym maśle. Jadło się prosto z patelenki, podkładając po nią drewnianą deskę do krojenia.
Nie wiem, czy potem jeszcze tak mi smakowała jajecznica jak wtedy. O, przepraszam: "smażone jajko"! :-)

Pozdrawiam,
mollisia
(mollisia@gazeta.pl)

marpil pisze...

Moje dłonie są niewielkie. Idealne do lepienia małych, zgrabnych kulek. A kulki są z ziemniaków i białego sera. Trochę doprawione, ale niewiele. Nie ma w nich cebulki, bo w domu oprócz kilkuletniej mnie, jest jeszcze młodszy mój Brat. A do tego mój tata nie lubi wersji z cebulką. Pracuję bardzo szybko – tak mi się wydaje. W rzeczywistości potrzeba do mnie pewnie dużo cierpliwości. I dużo miłości. Ale miłość krąży po całej kuchni. Obok mnie jest Babcia. Jej ręce to dwa skarby – są zwinne, szybkie, precyzyjne. Zwykła, przezroczystą szklanką wycina krążki ciasta. I we dwie z Mamą zalepiają moje bieluśkie kulki, które formuję na łyżeczce od herbaty, w kołderkę z cista. A potem gotowanie. I para, skraplająca się na naszych rzęsach. A potem ogromne ilości pierogów prawie ruskich, które pochłaniamy ze śmietaną, najchętniej podsmażone na patelni, w określony sposób. Bo ja i Brat wyjmujemy pieczołowicie zawinięte w ciasto nadzienie i mieszamy je z bielą śmietany, a potem „na deser” dojadamy złociste „skórki”. W kuchni, przy tych pierogaliach, jest zawsze gadanie. To taki mini-sabat, którego wagę, wartość, ważność mogę docenić w pełni dopiero po latach, gdy moje ręce zamykają się na dłoniach mojego własnego dziecka, a Babci, istoty, która była sercem kuchni, już dawno nie ma. Nie ma już przepisów na blok czekoladowy i na pączki, nie ma na śnieżne kule z białego sera i nie ma na domowe eklerki, które pamiętam ledwo ledwo, ale wydają mi się jakimś smakiem z raju. I nikt już nie robi takich pierogów. Nikt nie uśmiecha się do mnie tak, jak Babcia, gdy w umączonych dłoniach trzymała nie tylko ciasto ale całą moją uwagę, całą miłość, oddanie, ciekawość smaków, kuchnie świata, przyprawy, bogactwo...

mojamania pisze...

Uff.. Zdążyłam... A ja pamiętam smak pierwszej zielonej herbaty... Powiedziano mi wtedy, że ten smak "zostaje w człowieku" i pamięta się go całe życie... I czasami tak myślę, że odnajduję go gdzieś w sobie...

Anonimowy pisze...

W mojej głowie sentymentalne szufladki ze wspomnieniami z dzieciństwa otwiera zapach i smak kaszy gryczanej z duszonym mięsem. Kaszy koniecznie ugotowanej na pół-twardo i dochodzącej w garnku zawiniętym kocykiem, i mięsa koniecznie wcześniej zapeklowanego w słoiku, z taką uroczą galaretką zbierającą się pod przykrywką. Typowy wakacyjny posiłek lat osiemdziesiątych, jedzony na każdym chyba mazurskim rejsie, rok w rok. Wyjazdowa codzienność dla kilku - kilkunastoletniej żeglarki, teraz wzrusza i cieszy:)
P.S. I jeszcze okrągłe, tęczowe lizaki maczane ukradkiem w kuflach piwa rodziców w sztynorckiej Zęzie;). Smak nie do powtórzenia!

Monika Niechajewicz pisze...

Najwczesniejsze wiaza sie z wakacjami na podlaskiej wsi: rozgrzane sloncem, oblednie pachnace poziomki; kogel-mogel ucierany przez babcie w metalowym kubku; domowej roboty makaron do zupy, podsuszany na sloncu. Same proste przyjemnosci :)

Tygrysek pisze...

Moje wspomnienie związane z jedzeniem dotyczy dzieciństwa i wakacji … Każde wakacje spędzałam wtedy u babci. Chodziło się po świeże mleko, potem robiło się śmietanę i twaróg, wszystko takie prawdziwe i naturalne w smaku. Były też wyprawy na działkę z takim dużym wózkiem, który się pchało, po przepyszny olbrzymi agrest i marchewkę prosto z grządki, chrupiącą i soczystą.

Ale to co najbardziej utkwiło mi w pamięci to … pierogi z miętą i makaron. Kiedy babcia ubierała swój własnoręcznie uszyty fartuch o kolorze brudnego brązu z drobnymi pomarańczowo-różowymi kwiatkami, wiedziałam, że będziemy robić te jedne jedyne i niepowtarzalne pierogi i domowy makaron. Pamiętam dużą drewnianą stolnicę, którą przynosiło się ze strychu. Potem na niej w ogromnej ilości babcia robiła ciasto pierogowe, a ja podkradałam kawałki i albo jak to dziecko zjadałam albo robiłam własne mini pierożki :) Z podziwem patrzyłam, jak babcia sprawnie wyrabia ciasto, kroi na kawałki i wałkuje. Jej ciasto zawsze było idealne, nie za miękkie, nie za twarde. Ale sekretem tych pierogów było ich wnętrze, czyli ten prawdziwy, domowy twaróg i wyhodowana mięta, która dawała niepowtarzalny, specyficzny smaczek i zapach. Tak, to nadzienie też wyjadałam zanim trafiło do pierogów :D A jak już do nich trafiło to było gotowanie w wielkim garze i oklaski radości kiedy zaczynały wypływać, bo wiedziałam, że za chwilę dostanę swoją porcję. Mogłam je jeść w ilościach hurtowych, bo wiedziałam, że nieprędko znowu będą.

Pamiętam, że zawsze wtedy kuchnia była w mące i dlatego babcia od razu zabierała się do robienia makaronu. Babcia nie potrzebowała do tego specjalnej maszynki, żeby rozwałkować ciasto na właściwą grubość. I nie potrzebowała też tej krojącej maszynki, żeby zrobić równe paski, zawsze robiła to nożem, a ja nie mogłam wyjść ze zdumienia, jak ona to robi tak równiutko ? Do dzisiaj tego nie wiem. Potem wszystkie te paseczki były rozwieszane na oparciach krzeseł, żeby wyschły. Jak już przeschły to babcia je szatkowała, wrzucała do torebek i trzymała w szafie, aż do czasu wielkiego gotowania rosołu na rodzinny niedzielny obiad …

Niestety przepis na babcine pierogi zaginął i od dnia kiedy jadłam je po raz ostatni, nikomu nie udało się go odtworzyć. Ale mam babciny fartuch, może jak kiedyś go założę to ten przepis pojawi się w moje głowie i tak po prostu zrobię te pierogi :)

Karolina pisze...

Zabawne, ale jak przeczytałam to pytanie to moje pierwsze skojarzenia skierowały mnie na pomieszczenia związane z jedzeniem i specyficznym zapachem tych miejsc, niżeli konkretne dania, przysmaki, ciasta.
Nie jestem w stanie wymienić długiej listy potraw, ale za to dokładnie pamiętam szczegóły kuchni polowej mojej babci. Pamiętam dokładnie jak wyglądał piec kaflowy i leżankę obok, a pomiędzy nimi leżała sterta drewna i gazet. Pamiętam miejsce, w którym zawsze stał garnek na różne pozostałości dla psa i tylko czekałam, aż będzie wystarczająco dużo, aby babcia pozwoliła mi je zanieść dla Nero, bo tak się wabił. Od razu instynktownie czuję jak ciasno tam było, pomiędzy stołem a czarno-białym kredensem, gdzie w środkowej szafce po prawej stronie trzymany był ogromny, okrągły chleb. A nad tą szafką była szuflada, gdzie dorośli chowali klucze i różne inne drobne przedmioty, które dzieci uwielbiają. No i ten niezapomniany kolor ścian...ni to brzoskwiniowy, blado różowy, ani pomarańczowy. Nie wiem jaki, nie wiem jak go opisać, ale ja go widzę...naprawdę...i to w tym wszystkim jest niesamowite. Czuję zapach tej kuchni, takiej specyficznej wilgotności, przez mały dostęp światła, zapach drewna i dymu. My to wszystko czujemy, a nie zawsze jest to możliwe, aby przekazać dalej, komuś innemu. Cenny skarb, który trzeba pielęgnować w pamięci tak jak przeciera się srebrne łyżeczki.

Unknown pisze...

moje wspomnienie z dzieciństwa to smak chleba z wodą i cukrem, od święta była to kromka chleba ze śmietaną i cukrem - prawdziwy rarytas. wspominam to dobrze, choć teraz sama dbam o to, by mój syn miał więcej kulinarnych wspomnień:)

Anonimowy pisze...

Uśmiecham się, gdy wspomnę:

- smak jajek na twardo, którym pradziadek Bolek ścinał czubki siekierą (!). My, "miastowe" dzieci, patrzyliśmy na to za każdym razem w takim zachwycie i z tak szeroko otwartymi buziami, że mucha spokojnie mogłaby tam wlecieć i wylecieć pięć razy, a byśmy tego nawet nie zauważyli. Za każdym razem, gdy gotuję dzieciom jajka, mam to w pamięci...

- smak jeżyn, jedzonych o świcie w lesie. Kolega powiedział mi wtedy: "jemy jeżyny, kolor warg się zmienia, w takiej chwili granica przyjaźni niepewna". I choć pocałunku nie było, a moim mężem jest Ktoś Inny, tego smaku nie zapomnę nigdy...

- smak nalewki domowej roboty, chyba różanej. Wypiłam spory kieliszek, mając 7 lat. Siostra prababci nalała wszystkim, mnie też, dla żartu. Ku ogólnemu zdumieniu, wypiłam:) Prawie 30 lat minęło, a ten smak ciągle pamiętam

Joanna pisze...

Dzięki Tobie i temu wpisowi wróciło do mnie jedno z najpiękniejszych wspomnień - kiedy byłam dzieckiem w niedziele babcia gotowała rosół i robiła do niego makaron, rozwałkowane "placki" ciasta najpierw odpoczywały na białym obrusie, potem babcia kroiła je i gotowała...a dziadek piekł dla mnie ścinki tego ciasta na piecu:) i w pewne Boże Narodzenie dziadek przyszedł na Wigilię z takim "plackiem" upieczonym specjalnie dla mnie i choć byłam dzieckiem i uwielbiałam dostawać prezenty to bardziej ucieszył mnie ten placek od dziadka niż wymarzone łyżwy i inne prezenty które tamtego wieczoru znalazłam pod choinką.
I jeszcze jedno smakowe wspomnienie z dzieciństwa to babciny sernik z rodzynkami, nikt już dziś takich serników nie piecze:(
Dziękuję i pozdrawiam.
Asia

Unknown pisze...

Dzieciństwo miałam szybkie, wiele cioć, wujków rzadko mama, ojciec wcale, a babcia odeszła gdy mama została nastolatką, spędziłam je na dworze w dziadkowym starym wiejskim domku ale był to mój raj :) dziecięcy raj.Pamiętam jedno OGROMNY SAD dzieło rąk moich przodków, kosztele, papierówki, malinówki, śliwki węgierki, gruszki ulęgałki,3 ogromne krzaki porzeczek i agrestu, miód - cudowny złoty słodki miód a to wszystko nad rzeką, nad która pochylały się wielkie stare dęby :) Kochający dziadek zastępujący mi rodziców -siedzę u niego na kolanach i podjadam mu smakowitą jajecznicę.Potem są migawki z chleba tego okrągłego z chrupiąca skórką ciętego nożem piłka, słyszę ten dźwięk jeszcze czasami i te smaczne okruchy podjadane paluszkami,chleb z wodą i cukrem ale często tez ze śmietana i miodem,ciepłe mleko prosto od krowy-to był smak mego dzieciństwa biednego materialnie lecz bogatego duchowo w doświadczania świata namacalnie,wielkiej przestrzeni,wolności,słońca.
Śielanka urwała się po śmierci dziadka - głowy rodu,zostałam wyrwana z dzieciństwa przeniesiona do miasta,dostałam klucz na szyje,worek z butami zmiennymi do przedszkola i wielka pustkę i samotność w sercu, ale mam marzenie, wielkie i osobiste powrotu na wieś, swoje sadu, stworzenia ciepłego miejsca dla mojej rodziny pachnącego ciastem, cynamonem, piernikami....

słodko-słona pisze...

Jako kilkulatka byłam z dziadkami u rodziny w Bułgarii. Tam, w miejscowości nad morzem, razem z kuzynami, nie pomijając żadnego kamienia i murka, na który można było się wspiąć, biegliśmy do budki stojącej w porcie, gdzie wypiekali coś, co do tej pory w rodzinie nazywamy małymi pizzami. Były to rzeczywiście swojego rodzaju pizze, na grubym cieście o średnicy około 15 cm z różnymi dodatkami. Pizze o niezapomnianym smaku. A raczej zapachu. Bo zapach pamiętam najbardziej. Wypieki czuć było na promenadzie ciągnącej się wzdłuż portu już z daleka. I zawsze doprawione były czubricą. A czubrica to nic innego jak cząber (do tej pory moje ulubione zioło), o czym dowiedziałam się kilkanaście lat później. Idąc na spacer w jedną stronę my - dzieciaki - dostawaliśmy w rękę po takiej małej pizzy. Oczywiście jak wracaliśmy ze spaceru tą samą drogą nie mogło być inaczej.
Teraz zdarza mi się, że kiedy gdzieś idę, za nos wodzi mnie zapach bułgarskich małych pizz. Rozglądam się wtedy dookoła i szukam skąd dochodzi ten uwodzicielski zapach. Może dostanę tam taką małą pizzę? :)

Mylody pisze...

… Moje wspomnienia ... to Babcia i potrawy które robiła dla mnie na co dzień … jej wszelkie pierogi, racuchy, sernik, słodka bułka i bułeczki z rodzynkami, kopytka, jajecznica ze szczypiorkiem, chleb z przepysznym smalcem …. i …w lecie zupa z jabłek, której nie umiem zrobić a czuje jej zapach i smak do dziś, choć minęło już tak wiele czasu od kiedy Jej nie ma. Wszystko smakowało jakoś inaczej, bo robiła to dla mnie, z tym najważniejszym składnikiem SERCEM. Marzę czasami, żeby wrócił choć jeden taki dzień. Ale to tylko marzenie. Dziękuję …

Magdalena pisze...

Niestety nie mam zbyt wielu wspomnień z dzieciństwa związanych z moimi dziadkami, ale wiem z opowiadań moich rodziców, że
przesiadywałam z moim kochanym dziadzią całymi dniami, troskliwie się mną opiekował i pokazywał otaczający świat... a moje smaki
dzieciństwa to pyszna zupa jagodowa z kluskami i ziemniaki z kiszoną kapustą. Mam nadzieję, że mój synek więcej zapamięta ze swojego
dzieciństwa... smakosz wielki z niego, uwielbia babciny kompot i bułeczki, a od mamy aktualnie najbardziej mu smakuje chleb żytni
razowy według twojego przepisu Patrycjo i racuchy z jabłkami;)

Kasieńka pisze...


Mam wiele takich wspomnień...

Z czasów dzieciństwa, kiedy prababcia robiła na śniadanie ciepłe jeszcze chrupiące bułeczki, ze świeżutkim masłem, żółtym serem. Mam cały czas ten smak w pamięci! Zapach kiedy robi ryż zapiekany z jabłkami, polane słodką śmietanką! Jej... Ale nie tylko smak, wspomnienia prababci, jej ciepło, to jak na mnie patrzyła, jej uśmiech. To była przecudowna kobieta!

Mam wspomnienia dotyczące zapachu pieczonego murzynka mojej mamy! Wilgotny, delikatny, z polewą czekoladową. Ten murzynek jest lekiem na całe zło. I zawsze jem go tak samo - kawałek z czekoladą zostawiam na sam koniec, zawsze dziubię kawałek po kawałeczku odrywając od siebie - to moje przyzwyczajenie.

Wspominam pieczenie z tatą piernika na święta. Mój tata, który nie lubi ciast, ciasteczek, słodyczy - upiekł ze mną piernik, przełożyliśmy go marmoladą wieloowocową i polaliśmy polewą czekoladową. Może to nie było najwspanialsze ciasto na świecie, ale niezwykle sentymentalne wydarzenie w moim życiu.

Wspominam moje początki gotowania, kiedy wyprowadziłam się po liceum z domu! Kiedy świadomie robiłam zakupy, kupiłam pierwszą książkę kucharską! Pierwsza blacha, patelnia. Coraz to ciekawsze przyprawy. Wyszukiwanie smaków.

Wspominam pierwsze pieczenie pierniczków w domu, z moim Tomkiem! Do dziś jest to dla mnie tak wspaniałe przeżycie, że mogłabym powtarzać to każdego dnia! Wspólna zabawa, dziesiątki foremek, różne rodzaje ciasta, miski pełne pierniczków, muzyka w tle, śmiech i miłość - to dla mnie kwintesencja naszych pierniczków, naszych świąt! Sprawia nam to niesamowitą radość! Zresztą co roku, znajomi zaklepują u nas paczkę świąteczną z pierniczkami i innymi świątecznymi ciasteczkami. Samych pierników koło 600 sztuk pieczemy ;) Choć później jak je dekoruje to też mam miłą zabawę, ale taką relaksacyjną! Niesamowicie mnie to odpręża i nastraja! I muszę przyznać, że mam niesamowitą radochę, kiedy jeszcze po świętach rozmawiam z bliskimi, którzy już są setki kilometrów ode mnie, a oni jedzą ciasteczka przez nas robione!

Wspominam pierwszy chleb, pierwszy zakwas. Choć tak naprawdę za każdym razem rozczula mnie zapach pieczonego pieczywa. Ten zapach otula, wprawia w taki rodzinny nastrój, rodzinnego ciepła.

Muszę przyznać, że każdy dzień to kolejne wspomnienia, wspomnienia kulinarne. Zapachy, ludzie, jedzenie. Wszystko łączy się ze sobą. Wszystko sobą przenika. Jak można zapomnieć uśmiech ukochanej osoby kiedy spróbowała obiad, czy ucieszyła się z deseru? Jak można zapomnieć radości jaką się sprawiło drugiej osobie dając jej upieczone świeże drożdżówki na drugie śniadanie do pracy. Jak zapomnieć zapach, który wywołuje w nas emocję. Zapach, który uspokaja, czy też pobudza. Jedzenie, smaki i zapachy to moja pasja. Nie umiem żyć bez tego.

Magda pisze...

Otwierałam oczy o 7 rano, słysząc kroki na schodach. Wiedziałam kto idzie i co niesie ze sobą. Babcia z nienaganną fryzurą, w butach na obcasie niosła dla swojej 5-letniej wnuczki, która wygrzewała się jeszcze w łóżku świeżą, jeszcze ciepłą drożdżówkę z serem zawiniętą w kawałek papieru. I choć wiedziałam dokładnie jak będzie smakować (pałaszowałam ją w końcu co dzień na śniadanie) - za każdym razem była nowym odkryciem. To Pan z piekarni dodał do sera zaledwie dwie rodzynki (za którymi przepadałam), żeby następnego dnia dosypać ich całą garść i dodać skórką cytrynową. Dziś już nie ma miejsca na takie niespodzianki - drożdżówki leżą w marketach obok siebie, prawie identyczne, a i babcia już nie przyniesie niczego wnuczce, bo odeszła do świata, w którym drożdżówki z serem są takie jak kiedyś i można się nimi raczyć do woli.

Unknown pisze...

Pamiętam zasłony w żółtą kratkę, gliniany garnek z mąką i rządek identycznych kulek z ciasta. Pomarszczone ale niewiarygodnie zręczne ręce mojej babci najpierw toczyły kulki, a potem lepiły z nich pierogi. Każdy pieróg idealnie mały, zgrabny i pękaty od farszu. Te najbardziej pamiętne to oczywiscie serowo-ziemniaczane z nutą mięty i grubo mielonym pieprzem, suto okraszone masłem. Pyszne i niezapomniane.

Takie wspomnienie potrafi zmienic najbardziej prozaiczną czynnosc w magiczny rytuał. Dlatego ja lepienie pierogów traktuję jak prawdziwą terapię. Wprawdzie ciasto wycinam szklanką i nie czerpię mąki z glinianego garnka, ale czuję dobrego ducha unoszącego się nade mną, gdy sklejam pieroga po pierogu, wspomnienie po wspomnieniu