Kiedy siedzę przy oknie w pokoju, widzę dzieci sąsiadów wariujące na trawniku i ulicy przed domem.
Zawsze znajdą sobie zajęcie, a to zajrzą na łąkę do koni, pograją w piłkę czasem dzwoniąc do drzwi, że wpadła im do naszego ogródka, poganiają kota, który goni za czymś, albo siebie nawzajem, pojeżdżą na czymś, albo bawią się w swój jakiś tajemniczy świat. Nigdy im się nie nudzi.
Nie wiem czy czytają książki, ale wiem jedno: chyba nie siedzą w domu przed komputerem z grami, bo wciąż ich pełno na dworze.
Bardzo to przyjemne, w czasach, w których zauważam, że takie proste zabawy odchodzą do lamusa, a kiedy nie ma elektronicznych gadżetów, gier czy telewizji, wielu dzieciom się nudzi. Puzzle, guma, badminton czy podchody to pewnie jakieś relikty przeszłości. Nie tyczy się to oczywiście wszystkich dzieci. Nie mówię, że wszystkie dzieci powinny teraz robić wygibasy na trzepaku, podjadając w międzyczasie Visolvit, ale kiedy słyszę, że "Dzieci z Bullerbyn" to nuda, trochę mi jest przykro, bo to jedna z najukochańszych książek mojego dzieciństwa.
Gdy byłam mała, miałam taki rytuał: na zakończenie roku szkolnego wypożyczałam z biblioteki właśnie tę książkę, to był taki sygnał, że zaraz zaczną się wakacje, lato.
Czytanie "Dzieci..." było takim wstępem, zapowiedzią wszystkich przyjemności lata.
A jaka to była inspiracja i pożywka dla wyobraźni! Z koleżanką zza siatki, próbowałyśmy przeciągnąć sznurek między naszymi domami, do tajnej komunikacji, nie bardzo to się udało, ale za to wymyśliłyśmy własne sygnały gwizdane, kiedy któraś chciała wyjść bawić się na podwórko.
Pamiętam kiedy w zagajniku, niedaleko domu Prababci, z innymi dziewczynkami urządziłyśmy dom: dachem były korony drzew, ścianami pnie drzew, podłoga wymiecionym gałązkami piaskiem, stołek służył za stolik do herbaty. Taka magia za dwa grosze.
Wszystko działo się w głowie, a bohaterowie z książek stawali się trójwymiarowi, a może inaczej, wchodziło się w ten świat, otaczał jak przezroczysta bańka, zza której było wołanie na obiad, "Lato z Radiem" i hejnał o 12.00, bąki brzęczące na słonecznikach i kanapki z pomidorem jedzone między skakaniem na skakance, graniem w klasy i niezliczoną ilością przeczytanych książek.
Tak pachniało lato...
Smoothie 6
czerwony grapefruit, siemię lniane, kiwi, słodka gruszka & jagody goji
(porcja dla 2 os)
1/2 czerwonego grapefruita
1 słodkie, bardzo dojrzałe kiwi
1 słodka, dojrzała gruszka
2 czubate łyżeczki siemienia lnianego
(lub jeśli mamy pod ręką - już zmielone siemię)
2 czubate łyżeczki jagód goji
mleko roślinne
Jagody goji namoczyć w 1/4 szkl. ciepłej wody, zmiękną w kilka minut, w tym czasie przygotować owoce.
Grapefruita obrać i podzielić na cząstki, gruszkę wypestkować i pokroić, kiwi obrać i pokroić.
Do naczynia do miksowania, włożyć owoce, siemię i jagody goji, wraz z wodą, w której się moczyły. Zmiksować na mus, dopiero wtedy dodać mleko, ilość wg uznania, dodać tyle, by konsystencja była taka jaką lubimy.
Podawać od razu.
Podawać od razu.
Smacznego!
4 komentarze:
Ale się cieszę, że trafiłam na Twojego bloga. Masz wyszukane przepisy i piękne zdjęcia, a jednocześnie to propozycje dla takich jak ja- na diecie odchudzającej :)
Uwielbiam grapefruit! *__* Koniecznie muszę wypróbować! ^ ^
Ach Truflo,
bo to bylo dziecinstwo...
Robienie domkow, szalasow, spedzanie calych dni posrod natury, zbieralismy jagody, maliny, mielismy poobijane i podrapane nogi, ktore moczylismy potemw lodowatym strumieniu, i to bylo wspaniale.
Mielismy mniej, potrzebowalismy mnej i bylismy szczesliwsi...
tesknie za tymi czasami, i zawsze sciska mnie w dolku jak mysle o dzieciakach, ktore teraz przesiaduja godzinami przed komputerami i konsolami ....
Temat rzeka :-)nteenL
Też zaczynałam lato od Dzieci z Bullerbyn!!!! A potem zawsze negocjacje z bibliotekarką, żeby można było brać więcej książek na raz. Doszło do tego, że zamiast regulaminowych 5 brałam z koleżanką po 11, a i tak po tygodniu przynosiłyśmy przeczytane;D. O bibliotekarce warto wspomnieć dwa słowa, była niezwykła. Jedna z tych osób, która faktycznie czytała i wiedziała co ma w swoich zbiorach. Wystarczyło powiedzieć na co ma się ochotę i wynajdowała prawdziwe cuda. Pewnego dnia zaciemniona, klimatyczna biblioteka na pietrze starego, dużego domu przeszła remont, a bibliotekarka zaczęła pracować w innej części miasta. Jakoś to się zbiegło z końcem mojego dzieciństwa, ale wspomnienia o magicznych wizytach i podróżach między uginającymi się od książek półkami pozostały niezatarte;].
Prześlij komentarz