2015/05/05

Trochę wiosennych, książkowych nowości.



"A kitchen in France. A year of cooking in my farmhouse" Mimi Thorrison.

Mimi, pół Francuzka, pół Chinka. Wychowywała się w Hong Kongu, gdzie jej chiński ojciec zaszczepił w niej miłość do jedzenia, szukając najlepszych smaków na bazarach i straganach z jedzeniem i choć była chudym jak szczapa niejadkiem, zawsze znalazł coś na co miała ochotę. W wakacje jeździła do swojej na wskroś, jak pisze, francuskiej ciotki i babki, gdzie nauczyła się francuskiego stylu gotowania, smakowania, celebrowania jedzenia, szukania najlepszych składników. Wyprawa na targ, z babką, to jak przedstawienie, ekscytujące i edukujące.

Dorosła Mimi osiada w Paryżu, poznaje swojego przyszłego męża, który jest Islandczykiem.
Odtąd wychowują dzieci ze swoich poprzednich małżeństw, a ich rodzina powiększa się o kolejne, już ich wspólne, dzieci i psy, które hoduje jej mąż. Postanawiają przenieść się z Paryża, na francuską wieś. Wybierają Medoc, uroczy region słynący z winnic i win. Osiedlają się w starej posiadłości, ze ścianami pokrytymi patyną, pamiętającymi poprzednie pokolenia, meblami vintage, w klasycznym stylu trochę wiejskim, trochę eleganckim. Styl gotowania Mimi można określić jako klasycznie francuski, nie znajdziemy dań kuchni fusion czy elementów żadnej modnej w tej chwili diet/ stylów odżywiania. To dania, które były jedzone sto lat temu i smak, który nie przeminie za kolejnych sto lat. Sola po parysku, tarta cebulowa, ziemniaki po lyońsku, morelowa panna cotta, pieczeń wieprzowa, bouillabaisse, bezy. Tradycja. Podana we wdzięcznej, również odpornej na mody formie: klasyczna, stara porcelana i sztućce, stare, naturalne drewno, biały marmur, dużo kwiatów, delikatność, sceny jak ze starych obrazów, ciemne, wytrawne, nasycone. I jak miło zobaczyć na zdjęciu tę samą, francuską, patelnię, której używam od kilku lat (pisałam o niej tutaj).
Mąż Mimi jest zawodowym fotografem i on odpowiada za oprawę fotograficzną, a wnętrza w jakich żyją są jak żywcem wyjęte z filmu, obrazu czy magazynu. I nachodzi mnie taka refleksja, parę lat temu wszyscy szaleli za stylem Katie Quinn Davies, bogatym, wręcz barokowym, z mnóstwem scenograficznych elementów, teatralnie rozsypanych przypraw, podrdzewiałych widelców. Mam takie przeczucie, że teraz kierunek się zmienił i to Mimi będzie mieć swoich wiernych naśladowców. Ponadto czyta się ją świetnie, Mimi pisze lekko, wdzięcznie i nie bez autoironii, o tym co ją otacza, a wstępy do kolejnych rozdziałów są jak mini opowiastki, nie tylko o porach roku. Ta książka nie jest ładną wydmuszką, na pewno nie będzie kurzyć się na półce, to pozycja do której chce się wracać.



"My new roots" Sarah Britton 
oraz 
"Deliciously Ella" Ella Woodward




Zdrowe odżywianie, zdrowe gotowanie, wyszło z cienia i z malutkiego nurtu przemieniło w ogromy ruch, z którego już nie wypada się śmiać. 
Widać to dokładnie po rozkwicie blogów o tej tematyce, niezwykle silnie ukierunkowanych na konkretny rodzaj odżywiania, wegański czy wegetariański, zbudowany na profesjonalnej podstawie "holistic nutrition" czy bez wyraźnego drogowskazu, po prostu, pełnowartościowy, oparty o naturalne, sezonowe, jak najmniej przetworzone, pełnowartościowe produkty, które każdy z nas znajdzie w warzywniaku, na straganie czy w spożywczaku, ew. w sklepie ze zdrową żywnością.Przykładami takich książek są dopiero co wydane "My New Roots", kanadyjki Sary Britton, oraz "Deliciously Ella", brytyjki Elli Woodward.


"Deliciously Ella"


Obie książki zawierają przepisy wegetariańskie, bez białej mąki i cukru, często bezglutenowe i niemalże bez produktów pochodzenia zwierzęcego, z małymi odstępstwami (ser kozi, ghee, jajka - Sarah, miód - Ella). Jeśli śledzicie blogi dziewczyn, znacie i lubicie ich sposób gotowania, to dodam, że książki są kwintesencją ich stylu. Zanim przejdę do przepisów, jeszcze słówko o szacie graficznej i stronie wizualnej książek. "My New Roots" jest bardziej dopracowana  fotograficznie, u Elli trochę przeszkadza mi niespójność formatów zdjęć, raz są to zdjęcia na całą stronę, w naturalnej kolorystyce, raz miniaturki, o dziwnych kolorach, wciśnięte w ramkę polaroida, może to drobiazg, ale jednak wpływa na odbiór całości. Książka podobałaby mi się o wiele bardziej, gdyby zrezygnowano z miniaturek a'la polaroid, na rzecz klasycznych formatów, w naturalnych barwach.
A więc przepisy.
U Elli znajdziecie np. dużo soków i smoothie, ciasto limonkowe z avocado, czekoladowe ciasto buraczane czy brownie ze słodkich ziemniaków, sałatę z marynowanego jarmużu, bolognese z soczewicy, dhal z dyni, fasolowe chilli, warzywny stir-fry, makaron z sosem pomidorowym w 10min., pieczone warzywa czy tajskie kokosowe curry z ciecierzycą.

Sarah proponuje sałatkę z soczewicy z interesującym, korzennym dressingiem, zupę z boczniaków zagęszczaną fasolą zamiast śmietany, tajską zupę kokosową z cukiniowym "makaronem", sałatkę z pieczonego kalafiora z libańską soczewicą i kaniwa (ziarno podobne do quinoa), batoniki figowo-orzechowe, owsiankę marchewkową z orzechami pecan, labneh z sezamem i miodem, pesto marchewkowe z czosnkiem czy karmelizowany fenkuł na ziołowej polencie.
Jest w czym wybierać.
"My New Roots"


"Piąty smak. Rozmowy przy jedzeniu" Łukasz Modelski


O tej książce mam ochotę napisać tylko jedno: jej jedyną wadą jest to, że kończy się zbyt szybko. Przeczytajcie koniecznie.

I to właściwie wystarczyłoby za całą recenzję.

Dodam natomiast jeszcze, iż książka jest zbiorem wywiadów z ludźmi zajmującymi się, czy związanymi zawodowo z kulinariami, winiarstwem (czy to winiarzami czy sommelierami), historią jedzenia, ruchem slow food i zaspokoi apetyty osób zainteresowanych szeroko rozumianą sztuką kulinarną. Niezwykle podobały mi się rozmowy z Agnieszką Kręglicka, wnukiem Auguste'a Escoffiera (niezmiennie polecam książkę "Białe trufle", pisałam o niej tutaj), założycielem ruchu Slow Food, najlepszym polskim sommelierem, szkockim specjalistą od whisky, brytyjką, która przyjechała do Francji by produkować własne wino (nie mając bladego pojęcia o winiarstwie) i co z tego wynikło (nie powiem!), dyrektorem generalnym przewodnika Gault&Millau (jeśli lubicie film "Skrzydełko czy nóżka"z  Luisem de Funes'em, dowiecie się co nieco o pracy krytyka kulinarnego). Na końcu każdego rozdziału znajduje się przepis lub spis ulubionych win/ whisky, osoby, z którą przeprowadzany był wywiad. Wspaniała książka.

Więc raz jeszcze, przeczytajcie koniecznie!





"Tartine Book no 3" Chad Robertson

Chad Robertson, założyciel bodajże jednej z najsłynniejszych piekarni na świecie - Tartine, wydał kolejną książkę, a jakże, o chlebie!
Tym razem wziął "na warsztat" zapomniane, stare zboża: kamut (zwane też khorasan), einkorn i emmer (dostępne już w Polsce, to samoposza i płaskurka), czerwony jęczmień czy już popularną i u nas quinoa. Ale spokojnie, są też i przepisy z użyciem poczciwej mąki żytniej czy pszennej razowej. Ponadto zaczyna kiełkować ziarna zbóż, które dodaje do ciasta chlebowego oraz wybiera się w podróż do Meksyku i Europy: Francji, Austrii, Niemiec, Szwecji, Danii  (niestety na liście nie ma Polski, szkoda), by spotkać się i piec z piekarzami i pasjonatami chleba.
Przepisy w tej książce są, na pierwszy rzut oka, dużo bardziej zaawansowane niż, w pierwszej (o której pisałam tutaj), ale nie są niemożliwe do zrobienia, to tylko wstępne wrażenie. Przepisy są świetnie,  klarownie i szczegółowo rozpisane i nie ma możliwości aby nie wyszły. W końcu to Chad!
Książka, jak wszystkie książki Chada, jest przepięknie sfotografowana, chleby przemawiają do mnie językiem chlebowej miłości, a moje serce łopocze rozpylając w powietrzu chmurę mąki z samopszy.
Pozycja obowiązkowa dla domowych bzików chlebowych.




"Complete mushroom book. The quiet hunt" Antonio Carluccio.

Antonio Carluccio jest postacią, której chyba nie trzeba przedstawiać.
Znany szerszej publiczności z popularnego programu kulinarnego "Dwaj łakomi Włosi", który współprowadził z Gennaro Contaldo.

Restaurator, znawca włoskiego wina i mykolog. 
Zbieractwa uczył się od siódmego roku życia, pod okiem ojca i przyjaciół, w rodzinnych Włoszech, w Piemoncie.
Kontynuował swoją grzybiarską pasję i edukację, gdy wyjechał na studia, do Wiednia, potem w Hamburgu, potem w Wielkiej Brytanii, by w latach siedemdziesiątych osiąść w Londynie.
Tam pracował jako dystrybutor włoskich win, potem otworzył swoją pierwszą restaurację.
Z zaskoczeniem przyjął fakt, iż pomimo bogactwa i obfitości grzybów leśnych Anglicy nie umieją i nie wiedzą, że mogą je zbierać, nie mają po prostu o nich pojęcia (od siebie dodam, że w Irlandii również nie jest pod tym względem najlepiej, choć powoli się to zmienia) . Wiedza na ten temat była mizerna, brakowało też publikacji, które by rozpowszechniały naukę o grzybach i zbieractwie.
Zauważył, że zupełnie odwrotnie jest w Rosji, Polsce, Niemczech czy Francji, gdzie grzybobranie było od setek lat czymś naturalnym.
Gdy z biegiem lat świadomość dotycząca możliwości kulinarnych grzybów leśnych zaczęła gwałtownie wzrastać, stały się one wręcz modne i bardzo pożądane, nie mogło ich zabraknąć w żadnej szanującej się restauracji. Antonio pisze, że nawet umieścił ogłoszenie w gazecie polskiej w Londynie, iż potrzebni są doświadczeni grzybiarze, a jak sam wspomina ufał polskim grzybiarzom i ich mykologicznemu doświadczeniu.
Powyższa książka, zawiera solidną wiedzę o rodzajach grzybów, wszystko co powinniśmy wiedzieć i na co trzeba uważać, prawie sto pierwszych stron to poradnik, klasyfikacje grzybów, stopnie ich jadalności. Porządna porcja wiedzy, zilustrowana fotografiami.
W książce nie brakuje przepisów na dania z przeróżnymi gatunkami grzybów, sosy, buliony, grzyby w przeróżnych kombinacjach, z rybami, mięsem, z makaronem, ryżem, w ravioli i na polencie, strucla z grzybami i grzyby na grzance, jest też rozdział z lekkimi grzybowymi daniami, bez mięsa i ryb.
Ta książka, tak inna od popularnych teraz nurtów, bez fajerwerków, intymna wręcz, z fotografaimi jakie lubię, jakie do mnie bardzo trafiają. Tytuł doskonale współgra z zawartością, to ciche polowanie, sam na sam z lasem i jego pięknymi darami.





8 komentarzy:

ola pisze...

a do mnie w końcu doszła książka Sarah <3
przy okazji emmer to pszenica płaskurka, a einkorn to samopsza,siostra pisała kiedyś licencjat na temat starych odmian zbóż ;)

Jo pisze...

Ależ mi narobiłaś smaku na te pozycje, zwłaszcza nr 1, i te zachęcające zdjęcia....

an pisze...

Piękne książki i pięknie opisane przez Ciebie Patrycjo..Dla osoby, która nie włada angielskim przybliżenie życia Mimi to miła lektura:)(Zawsze tylko ją oglądałam i wyobrażałam sobie jej życie- skąd się tam wzięła, kim jest jej mąż. A zdjęcia byłam przekonana, że sama robi, więc to zaskoczenie..). Dziękuję za ten post:)A jeśli można by mieć prośbę, ugotujesz nam (nieanglojęzycznym)coś kiedyś, z którejś pozycji i pokażesz na blogu?(owsianka marchewkowa brzmi intrygująco, ale przepisów jest mnóstwo interesujących). Dziękuje raz jeszcze. A

Patrycja pisze...

An,
Myślę, że pojawią się jakieś przepisy z książek. Kilka już jest, np. sałatka soczewicowa i zupa grzybowo-fasolowa.
Pozdrawiam serdecznie!

Patrycja pisze...

Jo,
Książka Mimi jest naprawdę piękna, oglądałam ją już kilka razy i przeczytałam wszystkie teksty. Pewnie jeszcze nie raz do niej wrócę, by pooglądać inpoczytać. I pogotować, oczywiście ;)
Pozdrawiam!

Andzik pisze...

Patrycja jesteś prawdziwym i bardzo rzetelnym przewodnikiem po świecie kulinarnych księgarni;)

Patrycja pisze...

Andzik,
Dziękuję :-)

Zakładnicy codzienności pisze...

jestem miłośniczką książek kucharskich czy może wypadałoby napisać książek o gotowaniu. Uwielbiam je kupować, dostawać, wertować i planować co nowego ugotuje, chociaż ten ostatni punkt mogłabym trochę częściej wdrażać w życie