Od kilku lat, mam wrażenie, książki o tym co, jak powinniśmy jeść, jakimi zasadami kierować się dbając o swoje organizmy, napędzane są raczej modą i marketingiem niż zdrowym rozsądkiem i faktyczną wiedzą o tym jak funkcjonujemy my, nasze wnętrze i jaki efekt mają na nas poszczególne diety czy style odżywiania.
Czytam wiele publikacji w tematyce fizjologii, zdrowego odżywiania, psychologii jedzenia, porównuję, wyciągam wnioski, finalnie wiele z nich nie trafia tutaj, jako niewnoszące nic na tyle wartościowego by polecać je jako inwestycję w domową biblioteczkę.
Dzisiaj jednak chciałam przedstawić Wam dwie pozycje, które uważam za fundamentalne, kamienie milowe, niezwykle wartościowie merytorycznie, i zwyczajnie, ważne dla nas publikacje.
Powiedziałbym, że są to jedne z najważniejszych książek i umieściłabym je na liście takich, które koniecznie trzeba w życiu przeczytać.
Diety i mody zmieniają się, co rusz słyszymy, że to jest dobre, potem że szkodliwe, a potem znów dobre. A my jako organizmy, zbudowane i działające wciąż tak samo, potrzebujemy jakiegoś solidnego, popartego żelaznymi faktami, przewodnika, po...nas samych.
Kilka lat temu natknęłam się na fascynujący artykuł, z którego wynikało iż najnowsze badania wskazują iż ok. 80%% serotoniny (hormonu szczęścia), nie jest produkowane jak nam się wcześniej wydawało w mózgu...a w jelitach.
Tak, dobrze słyszycie, w jelitach.
Badania te były częścią badań nad przebiegiem i leczeniem depresji i ich wyniki były zaskakujące oraz przełomowe. Zachwycamy się naszym mózgiem, sercem, badamy pamięć, co jest oczywiście fascynujące, ale to co potrafią nasze jelita, wprawia w zdumienie.
Niesamowicie mnie to zaintrygowało, zaczęłam więc kopać dalej.
Wkrótce zaczęły też pojawiać się publikacje po polsku (ciekawy artykuł na stronie Instytutu Mikroekologii w Poznaniu "Od jelit do depresji"), temat bakterii jelitowych zaczął zataczać coraz szersze kręgi, aż w końcu trafiłam na genialną, napisaną prostym i przystępnym językiem, przez naukowca - doktorantkę mikrobiologii lekarskiej, Julię Enders książkę "Historia wewnętrzna. Jelita najbardziej fascynujący organ naszego ciała".
Pochłonęła mnie ona doszczętnie.
W życiu całym nie czytałam bardziej precyzyjnej, naukowej, książki o organizmie ludzkim napisanej z taką swadą, poczuciem humoru, że aż nie chce się by się skończyła.
Książka ta powinna być lekturą obowiązkową na lekcjach biologii w liceum, ale jestem pewna, że nikt nie czułby się przymuszony i znudzony czytając ją. Gdybym teraz była w szkole średniej, czytałabym ją po kryjomu, zachłannie, pod ławką, na nudnych zajęciach, chętnie pisałabym z niej kartkówki, a jeszcze chętniej dyskutowała o tym co jest w niej napisane. I szczerze żałuję, że takiej precyzyjnie, lekko, śmiesznie, ale z niezbicie naukowym podłożem, wyłuszczonej wiedzy nie było na moich lekcjach biologii.
Książka ta powinna znaleźć się w każdym domu, jako kompendium wiedzy o tym obszarze naszego ciała, który ma tak ogromne znaczenie dla naszego zdrowia, o jakie w ogóle byśmy go nie podejrzewali.
To nasza hudraulika. A wiecie co się dzieje, kiedy hydraulika w domu szwankuje? Jeśli coś gdzieś przecieka? ("leaky gut syndrome") albo się zatka.
Jesteśmy niesamowicie precyzyjną konstrukcją, każdy aspekt, funkcja, część, działanie jelit i ich "komunikowanie się" i współdziałanie z innymi systemami i organami, jest arcydziełem.
Temat "gut bacteria" "gut diet food", to temat od jakiegoś czasu gorący i publikacje o nim pojawiają się jak grzyby po deszczu. Wspomnę tylko pokrótce, że to co nasze jelita kochają, co buduje odporność i wzmacnia ich mikroflorę, to to co znamy bardzo dobrze:
• prawdziwy, uczciwy chleb na zakwasie (bez żadnych dodatków, spulchniaczy, przyspieszczy itp),
więc to o czym trąbię od lat - ludzie pieczta własny chleb na zakwasie! Nie ma nic lepszego.
• kiszonki (to co kochamy i znamy od stuleci, ogórki kiszone, kiszona kapusta itd),
• zakwasy warzywne (z buraków, sok z kiszonej kapusty, sok z kiszonych ogórków itp.)
• wszelkie produkty naturalnej fermentacji (pasta miso, kefir,, "żywy" jogurt, kimchi).
W "Historii wewnętrzej" z niezwykłą skrupulatnością prowadzeni jesteśmy od samego początku, zaczynając od ust, wyjaśnienia właściwości śliny i skąd ona się bierze (nie zgadniecie, chyba, że wiecie), przechodząc do przełyku, żołądka (cały transport jedzenia) aż do jelit.
Dowiemy się co to jest "mózg trzewny", czym i jak zarządza.
Zrozumiemy czemu jelita, żołądek mają taki wpływ na nasz stan emocjonalny (stres przed maturą, poważną rozmową, kłopoty żołądkowo-jelitowe wywołane silnymi przeżyciami? kojarzycie objawy im towarzyszące, nierozerwalnie powiązane z emocjami?)
Niesamowicie fascynujący jest rozdział pt. "Czemu wymiotujemy", pokazujący jak genialnie jesteśmy skonstruowani, by być samonaprawialni i jakie przemyślne mamy systemy zabezpieczające.
Jeszcze słóweczko o czymś co do niedawna było wstydliwym tematem, a jest kamieniem milowym naszego zdrowia, w książce przeczytacie o tym na str. 22, ja wpadłam kilka lat temu na ten artykuł ilustrujący jak działa ten prosty mechanizm.
Jak ważne są nasze jelita, od stuleci wie medycyna wschodu. Kiedy wybierzecie się na wizytę do lekarza medycyny chińskiej pierwsze pytanie jakie usłyszycie, to nie "co pani/panu dolega?" ale szczegółowo zapyta o funkcjonowanie przemiany materii. Doprawdy nie bez powodu.
I jak się tak na spokojnie zastanowimy, to okazuje się, że to jak funkcjonujemy "tam w środku", od wieków było aspektem ważnym, tylko wiedza ta była niezbyt precyzyjnie rozwinięta, przekazywana raczej szeptem, jako temat wstydliwy. Nie wstydzimy się dbania o swoją skórę, robienia peelingu ciała, balsamowania, podkreślania urody cery makijażem czy zabiegami medycyny estetycznej...nie wstydźmy się więc dbania o siebie wewnętrznie, o ten ogromny (również metrażowo) aspekt naszego zdrowia. Bo wiecie co? Stan naszej cery jest również odzwierciedleniem stanu naszych jelit.
Chciałam
jeszcze dodać iż jestem przeszczęśliwa, że w końcu, w końcu po latach
publikacji, które traktują nas powierzchownie nastąpiła moda na takie lektury.
Na wskroś potrzebne i jedynie słuszne jeśli chodzi o drogę
do prawdziwego dbania o siebie - zaczyna się od poznania budowy, mechanizmów,
funkcji organów jakie nami zarządzają dając realne narzędzia do zarządzania swoim zdrowiem.
Książkę czyta się niby fascynującą powieść, której bohatera znamy - to my sami - co chwila mrucząc pod nosem z niedowierzania i zdumienia. Bo jesteśm, w rzeczy samej, fascynującym "urządzeniem".
Gwarantuję, że przy tej lekturze nie będziecie się nudzić, dostając przy tym ogromną dawkę wiedzy. Ta książka to perełka!
Druga książka, którą chcę dziś polecić Waszej uwadze, to książka, która mówiąc kolokwialnie, wyrwała mnie z butów.
Pozostawiła oniemiałą, a jednocześnie sprawiła, że wiele klocków, które gdzieś fruwały w mojej głowie, wskoczyło na swoje miejsce. Ta książka to "Nowoczesne zasady odżywiania".
Jej autorem jest lekarz medycyny konwencjonalnej dr T. Colin Campbell.
Wychował się na farmie mleczno - mięsnej, prowadzoną przez rodziców.
Większość swojego życia (teraz ma 84 lata), jak sam pisze, praktykował tradycyjną dietę amerykańską, mleczno - mięsną.
Na początku swojej kariery zajmował się badaniami nad dioksynami (którą pomógł odkryć i wyizolować) i aflatoksynami, następnie zajął się koordynacją działań w projekcie na rzecz niedożywionych dzieci na Filipinach. Celem projektu było znalezienie powodu dla którego wśród tamtejszych dzieci jest tak wysokie zachorowanie na na raka wątroby. Uważano, że przyczyną są aflatoksyny obecne w orzechach ziemnych i przez dziesięć lat celem projektu było również zmniejszenie niedożywienia wśród filipińskich dzieci.
W trakcie tego projektu, którego głównym celem i założeniem było twierdzenie, że niedożywienie bierze się z niedoboru białka. Jakimż zaskoczeniem było dla dr Campbella, gdy odkrył, że dieta tych dzieci zawierających najwięcej białka, to grupa dzieci które najczęściej zapadały na raka wątroby. Były to dzieci z najzamożniejszych rodzin.
Od tego momentu nastąpił efekt kuli śnieżnej, Campbell zaczął szukać badań na temat ilości (i rodzaju) spożywanego białka i występowania nowotworów i to obrał jako rdzeń swoich długoletnich badań. Badań które trwały ponad dwadzieścia lat i obejmowały dziesiątki tysięcy pacjentów.
Nie chcę zdradzać wszystkiego, bo to jak zdradzić zakończenie powieści kryminalnej, komuś kto dopiero czyta jej recenzję.
Chcę tylko wspomnieć o istocie tej książki, tezie (już udowodnionej), że niektóre rodzaje nowotworów oraz tzw. chorób cywilizacyjnych możemy włączyć i wyłączyć, d i e t ą , tak jak jak "pstryczkiem" włączamy światło.
Brzmi kosmicznie, prawda? No ale jak to? Można przez odpowiednią dietę zatrzymać nowotwór, a potem ponownie uaktywnić go powracając do starych nawyków żywieniowych?
Głowa mi huczała i dymiła i powiem Wam, że od tego momentu, to już książki nie wypuszcza się z rąk. Bo badania niezbicie dowodzą, że tak właśnie jest.
Niesamowita jest historia grupy badawczej, kiedy Campbell dostał pacjentów tzw. bez szansy, po trzech operacjach bajpasów, z cukrzycą tak zaawansowaną i insulinozależną, że żaden lekarz już nie chciał ich tknąć jako przypadki beznadziejne i czekające na...na koniec. Opisuje stan zdrowia tych pacjentów po kilku, kilkunastu miesiącach od rozpoczęcia badań, oraz po kilku latach, dzieląc na grupy pacjentów, które trzymały się zaleceń i te, które wróciły do starych nawyków.
To wszystko co tu przytoczyłam to ułamek, niewielki promil tego co znajdziecie w książce.
Usystematyzowane, trwające ponad dwadzieścia lat, niezbite badania, przedstawione w sposób przystępny i wciągający, niesamowite ciekawostki i odkrycia z obszaru nauki, medycyny i dietetyki, w kontekście leczenia - i cofania - najczęstszych chorób cywilizacyjnych. Sztuczki jakie trenują na nas wielkie koncerny farmaceutyczne i spożywcze oraz rząd we współpracy z amerykańskim ministerstwem zdrowia, absurdalny sposób jaki można manipulować badaniami (śmieszne i straszne, ale prawdziwe, nie zdradzę by nie popsuć przyjemności z lektury), za co autorowi dostało się po uszach i przez co często zostawał odsuwany od lukratywnych stanowisk czy działań hamujacych jego rozwój zawodowy.
Na koniec anegdota, choć prawdziwa.
Podczas rozmowy autora książki z jednym z kardiochirurgów, pyta on go czemu pacjentom z chorobami serca, przed czy po bajpasach (a oboje wiedzą, że organizm ludzki ma swoją wytrzymałość i jest taki moment, że nie można już założyć kolejnych bajpasów i po prostu czeka się na śmierć, bo leki i zabiegi chirurgiczne już nie działają, dlaczego? jest to świetnie w książce wyjaśnione) nie proponuje zmiany diety, na dietę roślinną, co jest udowodnionym ratunkiem i przedłużeniem życia?
Kardiochirurg spojrzał na niego i powiedział "chcesz mi powiedzieć, że wszystko czego się uczyłem jako chirurg i każda operacja założenia bajpasów, za którą dostaję kilkadziesiąt tysięcy dolarów jest niepotrzebna bo wystarczy jedzenie brokułów?" Takich smaczków jest więcej, Cambell obnaża mechanizmy, jakie działają podczas tworzenia tzw. "piramidy żywienia", tworzenia szkolnych programów żywieniowo-edukacyjnych dla dzieci, pokazuje kto i jak tworzy nawyki żywieniowe następnych pokoleń, kto "stoi na straży zdrowia" i kreuje, cóż...mity, które mają dalekosiężne konsekwencje. Rządowa fundacja do walki z rakiem piersi, która na swojej stronie promuje produkty powodujące raka piersi, jak się okazuje po dogłębniejszym kopaniu...jest sponsorowana przez konglomeraty produkujące i promujące właśnie te produkty powodujące nowotwory.
Absurd? Ano absurd.
Ogromne brawa dla autora, że odważył się o tym wspomnieć i ściągnąć opinii publicznej klapki z oczu, za co był wyrzucany z takich komisji tworzących te piramidy, bo głośno wyrażał swoje oburzenie dla takich praktyk. Może w końcu dostrzeżemy jakim absurdem jest uznanie ketchupu za warzywo i jako takie jeśli występuje na pizzy, to to pizza staje się wedle prawa porcją warzyw jakie dzieci mają do wyboru w szkolnej stołówce, zamiast prawdziwych pomidorów czy sałatki.
Ta książka to, dosłownie, bomba rozsadzająca mity, którymi karmią nas "big pharma" oraz nawyki, teorie utrwalone przez dziesięciolecia przez media, reklamy, korporacje żywnościwoe.
To co jemy jest naszym wyborem, kierujemy się smakiem, intuicją, tradycją, dostępną wiedzą. Wspaniale jeśli jesteśmy zdrowi i nie musimy niczego rewolucjonizować na talerzu, ale niech właśnie będzie to wybór oparty na rzetelnych danych, wiedzmy co możemy zrobić, jeśli chcemy i co ma na nas jaki wpływ. Jak to mówią wiedza to potęga, a jak się okazuje, wiedza to też lekarstwo.
Tym podsumowaniem zakończę i dodam jeszcze, że na podstawie książki powstał film dokumentalny do obejrzenia na Netflix'ie ("Forks over knives"), ale z góry uprzedzam, że jest to telegraficzny skrót, pozbawiony większości fascynującej strony badań i doświadczeń oraz wszystkich smaczków, opowieści i ciekawostek jakie czynią tę książkę niezwykłą i kompletną. Jednak ciekawy, dynamiczny, świetnie skonstruowany, jako wizualny dodatek do książki, zrealizowany w lekkiej i zwięzłej konwencji.
W okresie Bożego Narodzenia dostaję mnóstwo pytań o to jakie ciekawe książki kupić pod choinkę.
Te dwie pozycje polecam bardzo, bardzo gorąco.
2018/05/29
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
7 komentarzy:
Obie pozycje bardzo mnie zaciekawiły. Dopisałam je do listy świątecznych prezentów :)
Książka Julii jest wspaniała, czytałam po niemiecku kilka lat temu i byłam zachwycona.
chętnie je sprawdzę :) mam nadzieję, że mają oparcie potweirdzone naukowo :) bo zapowiadają się ciekawie
Obie napisane przez lekarzy, i tak jak napisałam, poparte wieloletnimi badaniami.
Dorzucilabym do tej listy jeszcze jedną, Głosy rewolucji żywnościowej Johna i Oceania Robbinsow
Ula,
Pisałam o niej cztery lata temu, tutaj -
http://truffle-in-a-rum-chocolate.blogspot.com/2014/11/kilka-nowych-ksiazek-na-jesien.html
świetny blog, żaluję że tak rzadko pojawiają się wpisy :/ ale moj ulubiony na równi z "White plate" :)
Prześlij komentarz