2014/01/15

Czekoladowy konkurs.




O doskonałych czekoladach z Manufaktury Czekolady pisałam wyczerpująco tutaj.
Dziś chciałam zaprosić Was do wzięcia udziału w konkursie, w którym do wygrania będzie zestaw czekolad z Manufaktury Czekolady: w tabliczkach, gorzkie i mleczne, z przeróżnymi dodatkami,deserowa do wypieków, zrobione z kakao z różnych stron świata, oraz czekolady do picia, nazwane czekoladowym espresso.

Aby wziąć udział w konkursie, należy napisać (w komentarzach) o swoim niezapomnianym czekoladowym doznaniu, wspomnieniu, smaku albo ulubionym deserze.
Komentarze można zostawiać do poniedziałku, 20 stycznia.
Ze wszystkich komentarzy wybiorę jeden, jego autor/ ka otrzyma zestaw w/w czekolad.

Zapraszam!




52 komentarze:

Unknown pisze...

mmmm ale zaczęły pracować mi ślinianki! ;) mam kilka wspomnień związanymi z czekoladą i jej smakowaniem... uwielbiam film "Czekolada" i zawsze przy nim zjadam jakieś czekoladowe smakołyki.
Ale dziś nie o tym...dziś będzie o moim dniu ślubu, o weselu i czekoladowej fontannie! mmmm to była uczta dla oczu moich i moich gości.
Skosztowałam ją dopiero pod koniec zabawy, bo wcześniej kompletnie nie było czasu... czekolada była nie za słodka, z lekką nuta pomarańczy...obok na białych porcelanowych talerzach leżały owoce i wykałaczki. Każdy mógł sobie nabić owoc na wykałaczkę i zanurzyć w tym smakołyku. Mniam! Teraz na samą myśl leci mi ślinka ;) Ale to nie wszystko...najlepsze zostawiłam na koniec ;) Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym się nie ubrudziła... i tak ok. godz. 4 nad ranem zamoczyłam ananasa w czekoladowej fontannie... zanim włożyłam go do buzi, był już na mojej sukience ślubnej ;) Do tej pory uśmiecham się na myśl o tym wspomnieniu... a goście jeszcze długo mówili, że w życiu nie jedli lepszej czekolady jak ta z naszego wesela... :)))

Yba pisze...

Argentyna, Mendoza, jeździmy w poszukiwaniu doznań winiarskich po winnicach. Trafiamy do malutkiej, rodzinnej i nieczynnej. Mówią nam przez domofon, że nikt dziś nie pracuje ale mówią to po hiszpańsku i szybko a my szybko nie słyszymy. Więc kiedy otwiera się brama (bo ktoś wyjeżdża) - wjeżdżamy. Wita nas pies. Tylko dzięki niemu zostajemy tam na chwilę. Potem ktoś otwiera drzwi. Potem rozmowa, zaproszenie, skąd jesteście, jak do nas trafiliście, szkoda że dziś nieczynne, historie o winie i o dziadku, który kochał góry i którego prochy niosła cała rodzina w góry. A potem degustacja win najlepszych, tych nie na sprzedaż. A do wina czekolada. Gorzka. I olśnienie, że to TAK smakuje, tak niezwykle i tak dobrze, że się dopełnia idealnie.
Połączenie tej chwili, smaku czekolady i wina z historią rodzinną i z serdecznością tamtej kobiety to dla mnie właśnie takie niezapomniane doznanie.
I odkrycie, że czekolada i wino to wcale nie jest zabronione połączenie a wręcz przeciwnie, doskonałe :).

Kardamo pisze...

Czekolada to coś co kocham jeść najbardziej. Zawsze noszę tabliczkę czekolady w torebce aby mieć ją pod ręką. Przyjaciele śmieją się, że to mój nałóg. I chyba mają rację :) Ale w pamięci moich kubków smakowych został jeden moment. Jako matka, żona i kobieta pracująca, rzadko mam chwilę tylko dla siebie. Pamiętam wieczór kiedy dziecko już spało, mąż na delegacji a ja sama. Usiadłam wtedy w wygodnym fotelu z dobrą książką i dużą porcją własnoręcznie przygotowanej czekolady z orzechami laskowymi i do tego lampka wermutu pomarańczowego. Połączenie obu tych smaków jest dla mnie niezapomniane. To taka moja chwila wytchnienia. Pozdrawiam!

ola-stalt pisze...

Pewnej zimy pojechałam z Lubym na weekend do Kazimierza Dolnego. Wybraliśmy miejsce na ul. Krakowskiej, więc chcąc nie chcąc codziennie kilka razy przechodziliśmy koło Faktorii. Wreszcie tam trafiliśmy! :)
Już w drzwiach przywitał nas pieszczący nasze nosy ciepły zapach czekolady i świeżo upieczonych słodkości, a także szczery uśmiech obsługi. Stanęliśmy przed menu i się zaczęło - jaką rozpustę wybrać? To że ja, wielbicielka i kochanka czekolady, wybiorę czekoladę mleczną, było oczywiste. Ale z jakimi dodatkami? A może bez dodatków? Tak, na pierwszy raz będzie klasyk! Rozsiedliśmy się na kanapie, na końcu kawiarni i odpoczywaliśmy delektując się zapachami oraz dźwiękami wędrującymi po całej Faktorii. Kelnerka przyniosła czekolady, zanurzyłam usta i już wiedziałam, że będę tu wracać za każdym razem. Była gęsta, słodka, łaskocząca podniebienie i przyprawiająca o zawrót głowy. Słodka aż do zemdlenia. Popiłam wodą niegazową i rozpoczęłam ucztę na nowo - łyk czekolady i delikatne rozprowadzanie jej językiem po podniebieniu, aż do mrowienia. Niestety rozkosz zakończyła się zbyt szybko. Od tamtej pory żaden Wedel, żadne Mount Blanc. Jak gorąca, pitna czekolada to tylko w kazimierskiej Faktorii albo w pewnej kawiarni w Lublinie, która również jest czekoladową perełką na mapie Polski.

Ewelina pisze...

Moje wspomnienia o czekoladzie wiążą się z dzieciństwem.Pochodzę z Żywiecczyzny i do granicy ze Słowacją nie jest daleko. Kiedyś rodzice i ich znajomi jeździli tam żeby taniej kupić różne, często u nas niedostępne towary. Ze zniecierpliwieniem wyczekiwałysmy ich z siostra. Wiadomo było, że przywiozą nam cos dobrego. Tą najlepszą wtedy rzeczą na świecie dla dwóch małych dziewczynek była duza tabliczka czekolady studenckiej....najlepsza mleczna z bakaliami i tymi cudownymi galaretkami, rozpływała się w ustach. Często chowałyśmy sobie pół na gorsze czasy żeby znów móc poczuć jej cudowny smak.
Teraz jest ogrom marek na rynku, jedne zachwycają bardziej inne mniej. Chciałabym żeby każde dziecko mogło z uśmiechem na ustach wspominać takie małe słodkie chwile. Drodzy rodzice czasami mniej znaczy więcej.

an pisze...

dzieciństwo,
słodycze jadło się rzadko,
mama kupowała cukierki czekoladowe na wagę raz na jakiś czas.
Jadło się je i ..zagryzało bułką:)
A bułki były w domu zawsze, i świeże bo tata był piekarzem:))A te bułki jakie..:)
Prostota.
nic więcej nie było trzeba..
dobry czas
ann

Piłka w Kuchni pisze...

Białystok, ciepły letni wieczór. Pięknie oświetlona zrewiatlizowana Starówka. Pijalnia Czekolady Wedel. Ja i suflet czekoladowy z lodami waniliowymi i sosem malinowym. Brakło mi wówczas słów, by opisać ten cudny, rozpływający się po języku smak. Płynny, intensywnie czekoladowy środek, idealnie wypieczony wierzch. Gorące i zimne. Kontrasty podkreślające się wzajemnie. To był mój pierwszy suflet. First, but not least.

Monika - Twoja Asystentka pisze...

Przyznam, że nie jestem zagorzałą fanką czekolady. Natomiast jest takie jedno czekoladowe wspomnienie, które pamiętam wyjątkowo dobrze. Zimny, słotny wieczór. Wiatr zacinał deszczem w twarz, kiedy szłam z mężem łódzkimi ulicami w stronę domu. Było nieprzyjemnie, ręce chowaliśmy w kieszeniach, zamiast się za nie romantycznie trzymać. I nagle jak olśnienie, zobaczyliśmy ciepło oświetloną kawiarnię Retro. Z przyjemnością zanurzyliśmy się jej ciepłych pokojach, i zamówiliśmy po kubku czekolady. Czekolada z miętą, którą zamówiłam, pozostawiała na języku przyjemny, odświeżający posmak. Była pyszna, gorąca i wreszcie mogliśmy się trzymać za ręce :)
Monika

Mała Mi pisze...

Dzień dobry :) ja czekoladę uwielbiam :) lubię też przygotowywać desery sama. Dlatego uśmiecham się do mojego wspomnienia urodzinowego. Przygotowywałam wtedy mus czekoladowy. Niestety czas chciał mnie przechytrzyć i prawie nie wyrobiłam się na czas {goście, goście, goście!} Na pomoc przyszli Przyjaciele, którzy na przyjęcie przybyli wcześniej. Lubię wspominać jak razem przygotowywaliśmy ten mus i jak nam potem smakowało :) i że jednak kilka par rąk to nie to samo co jedna para...

Udanego dnia :)

Iwona pisze...

Niewątpliwie czekolada towarzyszy nam w wielu momentach życia. Jednak po przeczytaniu treści zadania konkursowego od razu w moich myślach pojawiła się chwila, gdy w ubiegłą zimę wybrałam się do Wrocławia. Przyjaciel zabrał mnie do małej kawiarenki, w której podawali zarówno gorącą czekoladę jak i ręcznie robione czekoladki. Skusiłam się wówczas na gorącą czekoladę z cynamonem oraz kawałkami malin. Chyba nigdy nie zapomnę tej chwili... Czekolada była niesamowicie gęsta i kremowa. Lekko kwaskowaty smak malin dodawał jej niesamowitej pikanterii. To niesamowite, że mając 23 lata można za sprawą (wydawać by się mogło) zwykłego napoju poczuć się jak dziecko, które nagle otrzymało gwiazdkę z nieba i przed którym otwiera się cały świat. Każdemu życzę takich niezapomnianych doznań :)

Karolaluka pisze...

Jest takie jedno miejsce w Krakowie na Kazimierzu, które od samego progu zabiera gościa w inny świat. Czas zatrzymał się tam i ani myśli ruszyć. To Mleczarnia na ul. Meiselsa. Ilekroć jestem w Krakowie zawsze wstępuję tam, aby pobyć choć godzinę w tym świecie - stare fotografie rodzinne w ramach, ciemne ściany oświetlone mnóstwem świeczek, kwiaty w butelkach po mleku... No i ta ich przepyszna, gęsta, prawdziwa gorąca czekolada podawana w mleczarnianych filiżankach. ROZ-KOSZ. Nie potrafię się jej oprzeć. Czekolada to błogość. Warto sobie ją czasem podarować. Tym bardziej, że od prawdziwych czekolad z najlepszego kakao, przynajmniej ja w to wierzę - nie przytyjemy. Jedyne co nam wtedy "grozi" to uśmiech i dziecięca radość w sercu.

Cremebrulee pisze...

Oh Truflo,

Szkoda ze nie bedziesz losowac zwyciezcy, poniewaz ja nie umiem pieknie pisac ani zadnej przygody czy wspomnien z czekolada nie mam, po prostu kocham czekolade odkad pamietam a najmilsza chwila jaka pamietam w zwiazku z nia to kiedy odkrylam ze mozna kupic ciemna czekolade z sola :)
Pozdrawiam

mejflaj pisze...

Do Dziadka miałam "po schodach". Bywałam tam nawet kilka razy w ciągu dnia. Choćby na chwilę. Choćby przez próg. Przywitać uśmiechem, podejrzeć jak spędza dzień wsłuchany w radiową audycję. Był jednak i czas na rozmowy. Teraz wiem, że było ich zdecydowanie za mało. Te długie, niekiedy gorzkie, dialogi Dziadek osładzał biszkoptowymi ciastkami z czekoladą i galaretką. Nigdy nie przepadałam za nimi w całości. Dla mnie była jadalna tylko czekolada. Wówczas nie miałam odwagi powiedzieć o tym Dziadkowi. Teraz, niestety, jest już za późno.

22 stycznia Dzień Dziadka. Wspomnienie o czekoladzie jedzonej w jego towarzystwie przyszło na chwilę przed jego świętem. Tego dnia na pewno zjem za jego zdrowie.

Natalie pisze...

Czekolada ... któż jej nie kocha ? Delikatna , rozpływająca się w ustach ... a pomyśleć że gdy byłam mała wszystko co czekoladowe wypluwałam bo z całego serca jej nie znosiłam .
Odmieniło się to gdy miałam 5 lat .
Pewnego dnia po obiedzie u babci na deser dziadek przyniósł rodzynki w czekoladzie . Nie miałam pojęcia że to czekolada bo nie przypominało to standardowej tabliczki , której całym serduchem nie znosiłam .
Dziadek uśmiechnięty spytał się mnie :
''Natalko , chcesz króliczego bobka ?''
Ja spanikowana z wielkim oczami odpowiedziałam :
'' Co ?! Ale dziadku tego nie można jeść będziesz chory!''
Dziadek z wielkim uśmiechem wrzucił sobie do ust parę sztuk ,a na jego twarzy pojawił się wyraz rozpusty i ogromnej przyjemności .
Nadal zdziwiona i przestraszona przyglądałam się dziadku aż w końcu sama się skusiłam .
To była najlepsza rzecz jaką jadłam ! Rozpływająca się czekolada , mięsista rodzynka - poezja !
Dzięki oryginalnemu pomysłowi mojego dziadka pokochałam czekoladę i to było z nią najlepsze doświadczenie ;)
Pozdrawiam,
Natalie
nataliekudli@gmail.com

autorka pisze...

Dwa wspomnienia, które się uzupełniają.
Pierwsze to szalony, spontaniczny wyjazd do Lwowa. Deszczowy weekend majowy. Kupujemy cytrynówkę na rozgrzanie. Częstujemy właściciela hostelu, Igora. Stwierdza, że równe z nas dziewczyny i zabierze nas na wycieczkę. Pokazuje nam Lwów nocą, magiczne, ukryte miejsca, do których nigdy nie doszłybyśmy same. Wśród nich fabrykę czekolady,pełną figur białych, gorzkich i mlecznych. Kupuje blok z migdałami i przepadam, chociaż ciągle pada. Innym razem siedzę w mieszkaniu. Idzie nam nienajlepiej finansowo. Na kolację postanawiamy zrobić fondue z chlebem, z czekolad dostanych przy oddaniu krwi. Jemy, czujemy się jak królowie.I znowu jest przytulnie, bezpiecznie, ciepło.

Aneta pisze...

Czekoladę kocham od dziecka. Lubię mleczną, deserową i gorzką. Biała to dla mnie nie czekolada, bo nie ma kakao. Liczy się tylko prawdziwa ciemna. Oprócz klasycznej czekolady kocham robić i jeść blok czekoladowy. Zapach jeszcze ciepłego bloku jest niezwykły. Kilka miesięcy temu robiłam sama trufle czekoladowe, już samo rozpuszczanie czekolady na parze daje niesamowite doznania węchowe, tak namacalne, że prawie czuć smak w ustach, nie tylko w nosie. Aksamitna konsystencja trufli bardzo mi się podoba. Czekolada działa jak dla mnie trochę jak swoiste panaceum na wszelkie dolegliwości, używam ją jako środek uspokajający, łagodzący oznaki napięcia przedmiesiączkowego, przeciwbólowy - serio tylko wtedy ważne jest dawkowanie. Mianowicie 1 tabletka = 1 kawałeczek. Natomiast w sytuacjach awaryjnych, takich jak spadek nastroju można spokojnie przedawkować, ale wtedy nie wolno zapomnieć o dokładnym umyciu zębów :) Od lat marzyłam sobie, że jak będę mieć swój dom czy mieszkanie, to będzie w nim specjalne miejsce, skrytka na słodycze, aby zawsze mieć je pod ręką w razie potrzeby. Udało mi się, mam w kuchni jedną półkę w górnej szafce, która przesycona jest głównie zapachem czekolady.

Małgo pisze...

Nie mam wspomnień z czekoladą w wersji klasycznej tabliczki, ani pitnej, ani w formie przeróżnych deserów, wymyślnych kawiarnianych zestawień, przesadzonych kombinacji... Uważam, że samo wspomnienie nie dotyczy konkretnej rzeczy materialnej , ale przede wszystkim osób, nastroju, sytuacji. A rzecz jest tylko pretekstem, nawiasem.
Moje wspomnienie dotyczy polewy "czekoladowej", którą robiła moja mama, a właściwie "czyszczenia" przeze mnie garnka, w którym polewa była przygotowywana. Kakao, masło, cukier, trochę wody. Totalna prostota. Mama polewała nią kultowy w mej rodzinie piernik, serniki, inne ciasta. Ja - jako dziecko - zawsze dostawałam garnek z resztą polewy do skonsumowania. To była chyba moja największa radość podczas świątecznych przygotowań. To był mój przywilej - garnek należał tylko do mnie:D Ten moment, kiedy siedzę obok choinki z garnkiem na kolanach i drewnianą łyżką, cała usmarowana polewą, wyjątkowo wyrył się w mej pamięci. Słyszę, jak mama śmieje się ze mnie i żartuje, ze zaraz wydrapię łyżką dno.
Może dlatego tak to wspominam, bo nie było wtedy w sklepach słodyczy; wszystko przygotowywało się własnoręcznie i pewnie w tym tkwi sekret niezapomnianych smaków. A może słodycz ta była tylko dodatkiem, a najważniejsze było uczucie między matką a dzieckiem i to ono sprawiło, że wspomnienie jest wiecznie żywe.
Dzisiaj, kiedy sama robię polewę do ciasta i oczywiście resztę konsumuję, czuję się znowu jak mała dziewczynka. Dawno wyjechałam z rodzinnego miasta. Jednak nie ma nic bardziej rozczulającego dla mnie, niż to, kiedy mama dzwoni do mnie i mówi, że właśnie upiekła ciasto i nie ma kto wyczyścić garnka po polewie:)

Ola pisze...

Może to i dziwne ale... Przez ponad 18 lat życia nie jadłam czekolady, nie interesowała mnie, nie czułam potrzeby sięgnięcia choćby po kostkę - po prostu nie lubiłam. Święta, prezenty, czekolada? Owszem, dostawałam. Z tabliczki brałam małego gryza, każdy mikołaj lądował w pokoju brata. Hmmm zbawienny wpływ na figurę, wymarzona sytuacja dla wiecznie będących na diecie. Niestety mój mózg upodobał sobie coś gorszego - tłuste chipsy, słone orzeszki, chrupiące krakersy. Cóż, przyszły studia, pojawiło się kilka problemów zdrowotnych tak popularnych dzisiaj wśród młodych dziewczyn. Każda dawka słodkiego była w niektórych chwilach na wagę złota. Długo stroniłam od jedzenia, czegokolwiek. Ale przyszedł taki moment, że zjadłam CZEKOLADĘ, troszkę, odrobinkę... Tak - sama z siebie i... Mózg zwariował! "Ja lubię czekoladę! Jakie to cudowne uczucie gdy kładziesz tę małą niepozorną kostkę na języku! Przymykasz usta, chwilę czekasz i czujesz jak powoli się rozpuszcza". Moja historia o tym jak polubiłam czekoladę. Nasz związek trwa już od kilku lat i ciągle kwitnie. Każdemu życzę takich doznań :)

Maciek pisze...

Ja nigdy nie zapomnę, jak jeszcze na początku podstawówki, gdy babcia żyła, w zimowe popołudnia przed obiadem siadałem w kuchni i patrzyłem jak babcia powoli krząta się przy kuchence. Gotowała tłuste mleko od sąsiadki z naprzeciwka, a kakao mieszała w miseczce z cukrem. Później nadchodziło najlepsze. Babcia szła do swojej Landary (tak nazywała pokój, bo był największy) i z barku, pachnącym okrutnie środkiem na mole, wyciągała zapakowane w pergamin tabliczki niemieckiej czekolady przysyłane przez jej siostrę z Niemiec. Do mleka wrzucała połamaną mieszankę najróżniejszych, prawdziwie kakaowych czekolad, rozpuszczała i dosypywała kakao. Mieszała je, a ja czekałem aż skończy i rozleje między siebie a mnie, do naszych kubeczków-bliźniaków. Metalowe, z czerwonym uchem i słonikiem w tym samym kolorze. Tak spędzałem popołudnia z babcią, później był obiad i wracali rodzice... Dzisiaj jestem w ogólniaku, babcia gdzieś na mnie patrzy, jej czekolada na gorąco dalej jest robiona przeze mnie lub rodziców, ale ciotka z Niemiec nie przesyła już czekolady... Szkoda.

Ola pisze...

Byłam w trzeciej klasie liceum, kiedy pojawiła się możliwość tygodniowego wyjazdu do Szwajcarii- kurs języka niemieckiego. Spojrzałam na program i pomyślałam: "co tam niemiecki, co tam Alpy, co tam (skądinąd przepiękne) Berno... FABRYKA CZEKOLADY LINDT W ZURYCHU!!!!" To było to! Całymi tygodniami wyobrażałam sobie rzeki aksamitnej, pachnącej czekolady, degustację pralinek i niekończące się rzędy ukochanych tabliczek. W snach dosłownie (!) czułam zapach i smak próbowanej czekolady, enforfiny skakały, a ja budziłam się z uśmiechem na twarzy. Im bliżej wyjazdu, tym bardziej moje odczucia się nasilały.
Ostatecznie fabryki nie udało nam się odwiedzić ze względu na śnieżycę, przez którą podróż do Zurychu zajęła nam dwa razy więcej czasu niż to było zaplanowane. Musiałam obejść się smakiem.

Takie oto mam czekoladowe "wspomnienie- niewspomnienie" istniejące jedynie w mojej wyobraźni :)

Kasia Fiołek pisze...

2007 rok. Jeden dzień w Brukseli. Wąskie, brukowane uliczki, fontanna siusiającego chłopczyka, gmachy urzędów unijnych, gofry pokryte pierzynami bitej śmietany. I najważniejsze - sklepy z czekoladą, a w nich do wyboru czekolada biała, mleczna, gorzka, pralinki, na wagę, kruszona, tabliczki małe jak rączka dziecka i tak duże, że trzeba je rozłupywać zgrabnym tasakiem. Z pecanami, kokosem, żurawiną, miętą...Pewnie wszystkie smaki świata. Jeden został ze mną na dłużej. Czekoladka nadziewana karmelizowaną cebulą. Fuzja smaków. Pełen odlot.

Dlatego dawno żadna informacja nie ucieszyła mnie tak bardzo jak ta o Manufakturze Czekolady. Brakowało u nas miejsca z czekoladową pasją bardziej niż bardzo.

babka pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
jandee pisze...

Moje wspomnienie z czekoladą, związane jest z zaręczynami z moją żoną. Odkąd się znamy, nigdy nie "chorowała" na czekoladę, ale gdy miała gorszy humor, kupowałem dwa jajka z niespodzianką, chowałem za plecami i prosiłem by losowała rękę. Potem i tak zjadała czekoladę z obu, ale patrzyliśmy sobie, jaką każdy ma zabawkę.
Wymyśliłem też, że jajka, wykorzystam przy zaręczynach. Pomysł jednak trochę czekał na realizację.
Mojej żonie oświadczyłem się w domu, po obejrzeniu odcinka "Przyjaciół" i bez pierścionka. Niektórzy powiedzą, że to kiepskie, ale te zaręczyny były naprawdę takie "nasze". Jednak wciąż chciałem wręczyć jej pierścionek. Znalazłem piękny, mały, skromny, taki który wiedziałem, że się jej spodoba. W dwa tygodnie po pierwszych zaręczynach postanowiłem się oświadczyć już z pierścionkiem. Moja przyszła narzeczona, miała tego dnia gorszy dzień, ale coś podejrzewała, że kombinuję. Poprosiłem, żeby poczekała, bo mam coś dla niej. Uśmiechnęła się i powiedziała, że poczeka. Poleciałem na dół do kuchni i wziąłem trzy kupione jajka ( na wypadek gdyby coś nie wyszło:)). Otworzyłem pierwsze jajko, rozciąłem czekoladę, wyjąłem zabawkę. W jej miejsce włożyłem pierścionek, rozgrzałem nad palnikiem nóż, skleiłem czekoladę, założyłem opakowanie i wygładziłem je, tak że wyglądało jak ze sklepu (do tej pory nie wiem jak to zrobiłem za pierwszym razem:)). Poleciałem na górę, schowałem jajka za plecy i tak jak zawsze poprosiłem by wylosowała rękę. Gdy zobaczyła, że to „tylko” jajko, jej uśmiech od ucha do ucha, od razu zniknął. Usiadła, szybko zdjęła opakowanie i zjadła czekoladę. W pewnym momencie zorientowała się, że coś nie tak jest z „zabawką”. Gdy otworzyła pudełeczko, na jej twarzy pojawił się ten jej uśmiech. Ten, który sprawił, że gdy go pierwszy raz ją spotkałem nie mogłem o niej zapomnieć. Klęczałem przed nią przez pół godziny i pytałem, czy za mnie wyjdzie, a ona nic nie mówiła, tylko patrzyła jak zaczarowana. W końcu powiedziała tak, założyła pierścionek i zjadła pozostałe jajka.
To wspomnienie sprawia, że nawet dzisiaj, gdy to piszę to się uśmiecham. I to mimo, że ja tej czekolady wtedy nie zjadłem:)

Marta pisze...

A ja uwielbiam sliwki w czekoladzie, te takie najzwyklejsze. Od prawie dwoch lat mieszkam za granica, do domu wracam co jakis czas nacieszyc sie cieplem domu, rodzicami, kotem. Ugotowac, wypic wino i rozmawiac, rozmawiac, rozmawiac. Mieszkac gdzie indziej, z dala od Polski, kultury, tej bliskosci ludzi nie jest latwo. Za kazdym razem wyjezdzam ze smutkiem, czujac jakby jakas czesc mnie zostawala w Polsce. I zawsze, niezmiennie w torbie znajduje wielki worek sliwek w czekoladzie. Na wage. Od mamy. Wiec kiedy jest mi smutno, kiedy naprawde potrzebuje wsparcia - zjadam sliwke. I mysle o tych wszystkich ktorzy tam jeszcze na mnie czekaja.

eternalgambler pisze...

Jako dziecko nie przepadałam za czekoladą. Oskubywałam ptasie mleczko, bo najsmaczniejsza była pianka w środku. Moja mama piekła bardzo dużo ciast i wiele z nich miało czekoladową polewę, ale dla mnie zawsze był kawałek bez... Nie wiem kiedy pokochałam czekoladę. Teraz uwielbiam wszystko co czekoladowe, od różnego rodzaju czekolad, ciast, ciasteczek i deserów po ... kosmetyki. Mam mnóstwo wspomnień związanych z czekoladą,bo gdziekolwiek jestem staram się próbowac wielu czekoladowych przysmaków. Tutaj jednak chciałabym napisac o zdarzeniu, które ewidentnie klasyfikuje mnie jako nałogowca... I nawet na odwyk chyba już się nie kwalifikuję....

Któregoś zimowego wieczoru zapragnęłam zrobic sobie gorącą czekoladę. Jak każdy nałogowiec mam zawsze odpowiednio duży i stale uzupełniany zapas gorzkiej czekolady i kakao. Zawsze robię czekoladę na mieszance mleka i śmietany kremówki i właśnie z odromnym zdziwieniem odnotowałam brak drugiego z tych składników w lodówce. Wiem, wiem... można użyc samego mleka, ale precieź to nie to samo ! Był już późny wieczór i częśc sklepów w mojej niewielkiej miejscowości była już zamknięta. Nie bardzo podobała mi się perspektywa nocnego zimowego spaceru do sklepu, który powinien byc jeszcze czynny. Wizja przepysznej czekolady dodała mi jednak zapałau i poszłam ... Jakież było moje rozczarowanie i wściekłośc, kiedy stwierdziłam,że nie mają tam kremówki !!! Kolejny sklep, to kolejne kilometry, ale co tam- idę. I znowu skucha ! Dopiero w trzeciej placówce udało mi sie wreszcie upolowac smietanę kremówke. Pędziłam do domu jak na skrzydłach już czując zapach i smak boskiego napoju ... Jeszcze dzisiaj śmieję się na to wspomnienie- zima, mróz a ja z obłędem w oczach przemierzam nocą kilometry po mieście w poszukiwaniu śmietanki,tylko po to aby po prostu wypic kubek gorącej, aksamitnej czekolady ...

Unknown pisze...

Mam takie jedno czekoladowe wspomnienie prosto z dzieciństwa- tak zwana CZEKOLADA ALPEJSKA. Pamiętam ją jak przez mgłę. Delikatna, pyszna, z orzechami. Opakowanie było białe z pięknymi górskimi szczytami. Taką czekoladę dostawałam od babci 5 razy w roku- na Gwiazdkę, na Zająca, na urodziny, imieniny i z okazji Dnia Babci (w podziękowaniu za przyjazd). Tą a nie inną(plus na zmianę 20 zł lub komplet podkoszulka i majtki z pomarańczowym kwiatkiem). Zawsze była Alpejska, czasami z białym nalotem, co znaczyło, że babcia kupowała ją ze sporym wyprzedzeniem :) Uwielbiałam ją i inne czekolady się przy niej chowały. Dziś nie ma ani Alpejskiej, ani babci, ale jest przemiłe wspomnienie.

Paulina pisze...

Biorę najmniejszy zielony garnek.
Wlewam do niego trochę wody.
Nie za dużo, odrobinę więcej niż trochę.

Z szuflady, nad tą z garnkami, biorę miseczkę z domu.
Mama przywiozła mi kiedyś w niej jakieś najlepsze na świecie domowe pyszności.
Miseczka została u mnie. W szufladce pamięci zostały wspomnienia.

Kiedy woda zaczyna się gotować do miseczki wrzucam połamaną tabliczkę gorzkiej ciemnej czekolady.
Czekolada zaczyna się rozpuszczać. Zmartwienia rozpływają się razem z czekoladą.
Do czekolady dodaję masło. Myśli stają się gładkie niczym czekoladowo-maślana masa.

Zdejmuję miseczkę znad gotującej się wody.
By puszysta gładka lśniąca masa odetchnęła i lekko się przestudziła.

Biorę drugą „moją” miskę.
Wbijam do niej jajka, wsypuję cukier. Jeszcze dwa ziarenka.
Ubijam jajka z cukrem trzepaczką.
Wraz z kolejnymi uderzeniami, niczym ubijana masa jaśnieją moje myśli.
I najważniejsze staje się pytanie: czy czekoladowe fondant pięknie urośnie?

Już utulona łączę piankę z płynną czekoladą z masłem.
Na koniec dodaję dwie łyżki mąki i mieszam masę najdelikatniej jak potrafię.

Przekładam masę do posmarowanych masłem foremek.
Wkładam do piekarnika.
Raz. Dwa. Trzy. Dziesięć.

Jest.

Czekoladowe wspomnienie dzieciństwa.

Pocieszające.
Słodkie.
Beztroskie.

I znowu czuję się tak, jakbym była małą dziewczynką z dwoma warkoczami i huśtawką na jabłoni.

Dorota pisze...

Niesamowite czekoladowe doznanie? Od razu pomyślałam o jednym, które miało miejsce 6 lat temu, ale nadal mocno, organoleptycznie tkwi w mojej pamięci. Podróż na Kubę, kilka dni spędzonych w miejscowości Baracoa, w której jest fabryka czekolady (otwarta ponoć przez samego Che) i góra El Yunque opisywana w pamietnikach przez Kolumba. Bardzo chcieliśmy na szczyt wejść, okazało się, że jest to możliwe tylko z przewodnikiem. Po negocjacjach w lokalnym biurze podróży, stawiliśmy się w umówionym miejscu. Przewodnikiem okazał się szalenie miły Kubańczyk, który nie mówił ani słowa po angielsku;-), na szczęście nasza znajomość hiszpańskiego była wystarczająca;-) Wyznaczona trasa wiązała się z pokonywaniem rzek wpław, po drodze nasz przewodnik pokazywał nam zwierzęta, rośliny typowe dla tego obszaru, w tym drzewa kakaowca. Po zdobyciu szczytu, w drodze powrotnej, Manolo zabrał nas do swojego domu, gdzie jego żona przygotowała napój z przyniesionego z dżungli owocu kakaowca. To była najlepsza czekolada do picia, jaką kiedykolwiek piłam. Właśnie tam, na werandzie drewnianego domku w Baracoa. Do tej pory wspomnienie to wywołuje u mnie uśmiech na twarzy. To takie moje slow food;-)

Anonimowy pisze...

Czekolada jest jak seks.Seks to narkotyk.Narkotyk to czekolada...inspirowani filmem "9 i 1/2 tygodnia"miod zastapilismy plynna czekolada...doznanie nieziemskie ;)

Unknown pisze...

Od zawsze lubiłam czekoladę. Zajadałam się nią bez opamiętania. Kiedy urodził się mój syn, kiedy wiedziałam, że będę karmiła go piersią, musiałam zmienić swoje jedzeniowe przyzwyczajenia: przede wszystkim na jakiś czas zaprzestać jedzenia wszystkiego, co zawiera silne alergeny, w tym jedzenia czekolady. To nie mleka, to nie owoców, czy słodkich pomidorów brakowało mi najbardziej, a właśnie jej. Słodkiej, wyraźnej w smaku, subtelnie rozpływającej się między językiem, a podniebieniem, rozpieszczającej wszystkie zmysły, niezastąpionej! Satysfakcja, jaką daje karmienie dziecka, poczucie, że daję mu to, co najlepsze, nie narażając go tym samym na uczulenia, tak, to nieopisane wrażania, bezcenne. Ale na litość! Jak długo można żyć bez czekolady?! Syn miał 7 miesięcy, kiedy postanowiłam na nowo wprowadzić czekoladę do swojej diety. Długo czekałam na tę chwilę. Chciałam też dobrze się przygotować. Nie mogłam pozwolić, aby była to przypadkowa czekolada. Celebrowałam te chwile. Wybór tej właściwej, wybór chwili, kiedy ten wyjątkowy kawałeczek zostanie skonsumowany. I stało się. Oto nadeszła ta chwila. Przyjemność odkrywanego na nowo smaku powodowała dreszcz i wzruszenie. Czas się zatrzymał. Słodycz wypełniła mnie od środka. Uśmiech nie schodził z twarzy. To był najlepszy kawałek czekolady, jaki zjadłam!

Monika pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Monika pisze...

Ja byłam chyba dziwnym dzieckiem, bo zupełnie nie kręciła mnie ani czekolada ani sklepy z zabawkami. Jedyne czekolady jakie znałam to był wyrób czekoladopodny i czekolada Hershey's, którą koleżanka dostawała od przysłowiowej już "cioci z Ameryki" - jedno i drugie równie wstrętne ;) A sklepy z zabawakami - sama nie wiem, niby jakieś były, czasem tam z Mamą chodziłam, mogłam coś wybrać, ale jakoś wolałam fikołki na trzepaku.
A dzieci podobno uwielbiają i czekoladę i sklepy z zabawkami? No więc ja poznałam to uczucie będąc już całkiem dorosłym dzieckiem, gdy gdzieś w połowie studiów pojechałam odwiedzić koleżankę, która wówczas mieszkała w Rzymie. Jednego dnia, spacerując tam ulicami starego miasta trafiłam do sklepiku z czekoladą. Sklep jak sklep, takie maleńkie, specjalistyczne sklepiki pojawiały się wówczas już i w Polsce. Ten był jednak niesamowity, naprawdę dech zaparło mi na widok ściany, którą od sufitu do podłogi zajmował regał z maleńkimi przegródkami - w każdej stała inna tabliczka czekolady (tak, tak, spędziłam dłuższą chwilę szukając dwóch identycznych tabliczek ;)) - i właśnie wtedy poczułam się jak ten dzieciak w sklepie z zabawkami :) Jakimś cudem udało mi się wybrać jedną (studencki budżet..), ciemną czekoladę z herbatą Earl Grey - rewelacja, żadnych sztucznych aromatów, cudów, jedynie kakao, cukier, herbaciane listki i skórki cytrusów - a ten smak! Wydzielałam sobie po kosteczce, częstowałam wszystkich - tabliczka standardowych rozmiarów a mam wrażenie, że było jej więcej i więcej, udało mi się obdzielić wszystkich bliskich i sama nacieszyłam się jej smakiem - zresztą taka "dzielona" smakowała chyba jeszcze lepiej :-) No to takie moje czeko-wspomnienie :-)

Anna pisze...

NIgdy w życiu nie zapomnę smaku czekoladek z bombonierki, którą jakimś cudem dostaliśmy z Francji na początku lat 80-tych. Podkradałam pojedyncze pralinki z szafki i ssałam je jak mogłam najdłużej, do dziś czuję ten smak;)

Kasia pisze...

Wszyscy piszą takie wyczerpujące opisy!! :) Ja o swoim powiem krótko. Pierwsze walentynki z moim narzeczonym i robienie trufli. W efekcie cała kuchnia była zapyziała, a my najszczęśliwsi na świecie.

Agnieszka pisze...

czekoladowe espresso!! , to mogłoby byc moje niezapomniane czekoladowe wspomnienie:))

Mam arachnofobię pisze...

To co w czekoladzie uwielbiam, to jej uniwersalność, można ją dodać do każdego dania, a ona zdziała za nas cuda. Kurczak w sosie czekoladowym, pych, kostka czekolady w chili con carne, magia, lśniąca polewa czekająca na dnie miseczki, by wyskrobać ją palcem, marzenie, gruba warstwa na serniku, która będzie zjedzona ostatnia, bo najlepsze na koniec...

Aurora pisze...

Opisałabym mój pierwszy raz. Z tabliczką "Manufaktury czekoaldy", ale nie chcę wyjść na lizusa :P wobec tego opowiem pewną historię.

Miałam naście lat, dużo pryszczy na czole i deprechę wielką jak wieloryb. Siedziałam i płakałam. I wtedy zapukał do moich drzwi młodszy brat. Z kubkiem gorącej czekolady. Nie wiem co mi bardziej pomogło - ciepły napój, czy równie ciepłe spojrzenie zatroskanego brata, ale wiem, że od tamtej chwili moje serce należy do czekolady! :)

Decorate a Cake pisze...

Oh.... czekoladowe doznanie? Może jeszcze nie miałam tego idealnego? Na pewno czekam na takie które mnie zaskoczy!
Moje doznanie z czekoladą? To był w zeszłoroczne wakacje. Zrobiłam sobie fondue czekoladowe, miałam nawet dwa: jedno z białą drugie z gorzką czekoladą. Do tego miałam truskawki, takie nasze polskie, nie pryskane. Połączenie idealne, smak... trudno opisać, najpierw ciepła czekolada, następnie zimna, lekko kwaśna truskawka... Od tamtej pory próbuję różnych wariaci na temat czekolady, przeobrażam ją w lizaki, chocospoon i myślę, że wiele innych smaków jak i wariacji jeszcze będzie.
Moje doznania czekoladowe dopiero co się zaczęły, więc czekam, na to co przyniesie mi czekoladowe życie!

Margarithes pisze...

To był 78 albo 79 rok. Tato w soboty, raz w miesiącu wykładał keksówkę folią aluminiową, którą dostaliśmy od cioci z Anglii. Pamiętam puszkę z kakao, i zapach… teraz kupuję balsam czekoladowy do ciała, tylko dlatego, że przypomina mi tamten aromat, tej jedynej soboty, która wciąż unosi się we mnie tym specyficznym zapachem słodu. W każdym razie tato, przyrządzoną miksturę połączył z połamanymi herbatnikami i całość wyłożył do foremki. Kiedy czekolada wystygła, wkładał ją do lodówki. W niedzielę otworzyłam oczy i pierwsza myśl jaka przychodziła do głowy? Czekolada! Pędziłam do lodówki po kawałek, niestety mój brat już tam był. Wtedy czekolada miała największą moc. Gotowce od cioci, zjadał oczywiście mój brat, zanim zdążyłam pomyśleć o mojej części. Młodsza byłam.

tata pisze...

Mam około 6 lat. Stoimy z rodzicami na peronie PKP w Warszawie. Przyjeżdża pociąg, wysiada babcia. Po przywitaniu wręcza mi białą czekoladę z NRD. To moje pierwsze wspomnienie związane z czekoladą. Od tamtej chwili biała czekolada budzi we mnie szczególne emocje. Nigdy nie zapomnę tamtego smaku.

Magda pisze...

Smak wiosny
Na twarzy uśmiech radosny
Kwitną bzy fioletowe
Pola dookoła jak lawendowe
W mieszkaniu zapach karmelu się rozpływa
Właśnie kawę majową w filiżance pokrywa
Bohaterem poranka nie jest jednak ta czarna filiżanka
A czekolada wprost z Ekwadoru
By dodać sił i wigoru
Gorzkie kakao z cukrem trzcinowym
Jak warkocz niewiasty splecione
Migdałową pierzynką z wierzchu otulone
Oczy na widok płatków uradowane
Cóż za magiczny czekoladowy poranek!

Unknown pisze...

Niezapomniane czekoladowe doznanie to takie w którym pierwszy raz spróbowałam surowej czekolady. Fanką czekolad jestem od dawna ale w sumie dopiero jakiś czas temu dostałam w prezencie surową w dodatku ekologiczną czekoladę z odległego zakątka świata i...przepadłam, nie mogłam przestać na nią patrzeć, wąchać, dotykać no i oczywiście jeść! Każda próba odłożenia jej do lodówki kończyła się po chwili ponownym wyjęciem, smakowałam ją cała, nie było mnie wtedy na tym świecie, odpłynęłam,wyłączyłam się, zniknęłam i przepadłam. To doznanie było bardzo głębokie i nie zapomnę tego smaku już chyba nigdy :)

Unknown pisze...

Historie zapamiętane są 2:
Imieniny mojej mamy. Na stole jak zawsze dużo za dużo. Dookoła stołu rodzina, znajomi. Na stole jedno moje danie, nowy deser-czekoladowe sztabki. Gorzka czekolada, prażone migdały, słone ciastka. Przy stole jedna nowa osoba, która dopiero wchodzi w „nasz świat”. Cichy, małomówny obserwator. Inny, bo nie komentuje, bo nie wszystko je, a właściwie nie próbuje prawie niczego. Rodzina pełna zdumienia namawia, prosi. Pada pytanie o sztabki. Nie, nie mają cukru. Próbuje, bierze kolejne małe kawałki.
Następnego dnia otrzymuję telefon z prośbą „o jeszcze, o całą porcję tylko dla mnie”. Komplement idealny 

Londyn.Listopad. Camden Town. Siódma godzina samotnego spaceru. Ze zmęczenia i zimna nogi same prowadzą mnie do Chic Chic Lab, słynącego z „nitro ice-cream”. Serwują tam również gorącą czekoladę. Zamawiam klasyczną. Wychodzę. Jutro powrót do Warszawy. Wchodzę po schodach, żeby ostatni raz spojrzeć na ten kulturowy tygiel. Sprzedawcy powoli zamykają swoje „miejsca”. Po chwili uświadamiam sobie, że stoję naprzeciwko wejścia do sklepiku, którego wcześniej nie zauważyłam. Urocze, piękne i jednocześnie proste przedmioty ułożone przy oknie, zachwycają. Ale już nie zdążę dowiedzieć się, co kryje w sobie wnętrze. Mama z córką zaraz idą do domu. Obserwuję je przez kilka minut. Mała dziewczynka, z włosami do pasa, w cudownym żółtym płaszczyku wskakuje na murek, zdejmuje kwiaty i starannie chowa je do sklepiku. Podobnie znika szyld i lampiony ustawione przy wejściu.
Film „Czekolada” na chwilę stał się rzeczywistością.
Marta

sliwka pisze...

Turkusowa komodę wypatrzyliśmy w kącie pracowni pewnego stolarza. Weźmy ją do domu-zaproponowałam błagalnie i została poddana renowacji. Wprowadziła się do nas jakiś rok po tym, jak urodziła się Mała Ni-wielbicielka czekolady. Będziesz robić za kredens-powiedziałam do turkusowej komody, wypychając ją do niemożliwości kuchennym nadzieniem. Stały tam słoje z mąką, bułką tartą, cukrem, piętrzyły się paczki makaronów, ryżu, kakao, bakalii… i ta czerwona puszka z czekoladą. Czerwień, turkus, czekolada, to się uzupełnia, prawda? Małej Ni też się to spodobało, komoda z czerwoną puszką w środku była osobnym wszechświatem. S. też otwierał jej drzwiczki wyjmując czekoladki z czerwonej i pakując sobie do paszczy. Któregoś razu, mlaszcząc niemiłosiernie głośno, powiedział: ty, w tej komodzie pachnie zupełnie tak samo jak w kredensie mojej babci. Babcia S. też miała wszechświat, który potajemnie zasilała smakołykami. Czekoladowe i landrynkowe planety toczone po orbicie kryształowej cukiernicy dziecięcymi rączkami…. Czekolada była najważniejsza. Mała Ni zapewne uważała tak samo wyruszając na ekspedycję badawczą. Wyprawa miała na celu eksplorowanie turkusowej komody, o czym nie miałam pojęcia, bez reszty oddana zmywaniu statków pływających w zlewie. Nie można być jednocześnie kapitanem tak wielu statków w kuchennych rękawicach i podążać za ekspedycją badawczą! Podobno niektóre mamy to potrafią… Na swoje nieszczęście kardamonowo-kawowa leżała tego dnia w czerwonej puszce zawinięta w złotku i nieświadoma swej wartości. Słysząc trzask drzwiczek turkusowej komody pomyślałam tylko, że to kolejna zabawa w „trzaskanie” małej Ni i wróciłam do swoich statków. Trzaskanie ustało, a ja taplałam się w błogiej ciszy i płynie do naczyń. Nagle wszystko okazało się jasne. Przede mną ukazała się dzika od wszechogarniającej radości kardamonowo-kawowa twarz Ni. Żeby tylko buzia… ba! Cała Ni była czekoladowa, małe piąstki zaciśnięte, a spomiędzy palców wypływa pachnąca, czekoladowa maź! Skarpetki z różowych zmieniły kolor na czekoladowe. Istna truskawka ze śmietaną skąpana w czekoladowej polewie. Albo raczej tarzan z umorusaną buzia wyskakujący nagle z dżungli kuchennych zarośli. Poezja. I czekolada. Co tam pranie, co tam sprzątanie i płyn do naczyń… Widziałam to w jej nasyconych, jasnych oczkach tak kontrastujących z czarną buzią. Czekolada jest najważniejsza.
Śliwka

il Gattopardo pisze...

Mmmm, czekolada... z kulinariów chyba nic innego nie budzi tak zmysłowych skojarzeń. Najlepsza gorzka, mocna, niemal wytrawna. Moje dwa najintensywniejsze czekoladowe wspomnienia każą mi ją traktować jak nagrodę - a to za sprawą absolutnie boskiego czekoladowego tortu, który udało mi się upiec dawno temu, w dzień ogłoszenia wyników naboru na aplikację radcowską. Ciasto było ciężkie, gorzkie, wilgotne, pełne tellurycznych nut - jak dobre wino. A do tego maliny. Duet idealny. Jak widać radość i satysfakcja przekładają się na efekty pracy w kuchni :)
Drugie wspomnienie - Florencja. Czekolada uratowała dla mnie to miasto. Leciałam tam niezwykle podekscytowana, oczekująca ręcz iluminacji, a dostałam niezłego prztyczka w nos. Upał był okrutny, ilość amerykańskich i japońskich wycieczek przyprawiała o ataki paniki, mnóstwo walających się śmieci nie poprawiało sytuacji. Lepkie, nasycone wyziewami miasta powietrze przyklejało się do skóry, włosów, wszystkiego. tłumy w galerii Uffizich zniechęciły mnie do czekającej na mnie Toskanii. Miałam dość, byłam rozżalona i zła. Ostatkiem sił dotarłam do lodziarni Vivoli, którą zachwalała Tessa Capponi - Borawska. Dość długo błądziłam po krętych zakamarkach, aż w końcu ją znalazłam. Wybrałam odświeżający sorbet bazyliowo - limonkowy i gęste, bogate lody czekoladowe, o aromacie pomarańczy. Siedząc na kamiennych schodkach i patrząc na piazzę przede mną, jadłam te lody, rozkoszując się ich aksamitną gładkością, głębokim kolorem, smakiem! Dla tej czekolady jestem gotowa znów zmierzyć się z Florencją w szczycie sezonu!

Missimo pisze...

Czy jest ktoś, kto nie lubi czekolady? Jest świetnym lekiem na złe samopoczucie, uzupełnia braki w magnezie i co najważniejsze, jest smaczna. Z mojej miłości do tej tabliczki kakao, chciałabym podzielić się przepisem na jej użycie. Otwieramy folie, głęboko zaciągamy się zapachem, odwracamy tabliczkę do góry nogami, łamiemy w kostki, znowu zaciągamy się, a na końću umieszczamy 1 kostkę na języku i delektujemy się smakiem. Ostatnią część powtarzamy do momentu w którym skończą się kawałki. Możemy użyć każdego rodzaju czekolady, każdy się nada. Myślę, że wszystkie czekolady, zarówno ciemna i gorzka, jak i ta niestereotypowa-biała jest na tyle genialna, że nie trzeba jej wzbogacać o ciasto czy mus.

ana nas pisze...

Czekoladzie sprzyja jesienna aura. Ten zapach...wspomnienia z mojego dzieciństwa w Paryżu. Rano idąc do szkoły czułam zapach czekolady, na drugie śniadanie bagietka z kawałkiem deserowej czekolady, po szkole kieszonkowe topiłam w czekoladzie itd. Czekolada towarzyszy mi jak wierna przyjaciółka w złych i dobrych momentach mego życia. Jak myślę o niej czuje się szczęśliwa...Nauczyłam się z czasem doceniać jej czarną moc. Moje pierwsze ciasto czekoladowe miało w sobie 1kg tego drogocennego produktu. Oczy mi się śmieją na sam jej widok,dlatego też...gdyby wprowadzono prohibicje na czekoladę wyszłabym wraz z pro czekoladowymi bojówkami szturmować sejm. Kocham czekoladę!

Basia pisze...

Dla mnie to smak ciasta czekoladowego pieczonego kilkanascie lat temu przez moją Mamę. Choć z prawdziwą czekoladą miało niewiele wspólnego, to i tak było dla mnie niezapomnianym przysmakiem. Pieczone z miłością potrafiło góry przenosić, leczyć rany i duszę, koić złamane serce ...Choć dzielą nas kilometry, to naprawdę jesteśmy tuż obok... Dziś, prawdziwie czekoladowe ciasto, z gorzkiej czekolady, to ja piekę dla Niej, żeby pamiętała, że dla mnie jest WSZYSTKIM! Dziękuję!

fantasmagorja pisze...


jeśli słyszę 'czekolada', to myślę 'poranek'. bo u mnie poranki zawsze są słodkie.
i ten poranek najbardziej czekoladowy - Mikołajkowy. żeby znów dzieckiem się poczuć, pół tabliczki tej kakaowej rozkoszy do śniadania: kilka kostek do placków zwieńczonych orzechami w miodzie, kilka kostek rozpuszczonych w mleku. w takich momentach nikt się kaloriami nie przejmuje
http://2.bp.blogspot.com/-FHYze8iMriI/Up-BFyZMnzI/AAAAAAAAB0I/nC-250xfCkE/s640/20131203-IMG_3687-3.jpg

Beata pisze...

Najbardziej czekoladowe wspomnienie przywiozłam ze Sztokholmu. Po całodniowym spacerze po starym mieście znaleźliśmy z przyjaciółmi kawiarnię w jednej z kamienic. Tak cudownego czekoladowego ciasta nie jadłam nigdy wcześniej. Nie pamiętam czy była na nim polewa... nie pamiętam, co piłam... pamiętam przyćmione ciepłe oświetlenie, gwar przyjaznych rozmów, z których nie rozumieliśmy nic i płynącą z wnętrza ciasta czekoladę. Jeśli kiedykolwiek wrócę do Sztokholmu, mam nadzieję, że odnajdę tę kawiarnię!

Unknown pisze...

Dla mnie najbardziej czekoladowym wspomnieniem jest... spontaniczna wakacyjna wyprawa na stopa!
Jako dziecko, uwielbiałam czekoladę mleczną i białą. Mogłam je jeść w każdej możliwej postaci. Od najmniejszych, przepysznych czekoladek, pralinek, przez delikatne czekoladowe ciasta, aż po te mięciuchne i puchowe- do picia. Bardzo nie smakowała mi gorzka czekolada...
Podczas tej wycieczki na stopa, nie wiadomo jakim cudem, znalazłyśmy się z siostrą we Włoszech. Zabrał nas jakiś przewoźnik tirem.
Kiedy po kilku dniach podróży dotarłyśmy tam, zaczepiło nas na ulicy dwóch Francuzów, pytając o drogę. Oczywiście, po pewnym czasie zauważyli, że również byłyśmy turystkami. Zaczęliśmy rozmawiać i zaprzyjaźniliśmy się. Do końca tego dnia razem zwiedzaliśmy Rzym. Pod wieczór, spotkani powiedzieli, że nie znają miasta ze strony turystycznej, ale mają tu swoje ulubione miejsce- kawiarnię. Pozwoliłyśmy się prowadzić.
Lokal znajdował się w wyludnionym miejscu, jakby schowany przed natrętnymi turystami. Było tam cudownie. W powietrzu unosiła się delikatna woń czekolady i kawy. Ach, co to był za zapach. Obie byłyśmy w siódmym niebie.
Koledzy, Francuzi, zamówili dla nas coś sami. Dostałyśmy przepyszną filiżankę gorącej, lekkiej kawy i do tego po dwie czekoladki, wyrób tamtejszej kawiarni.
Na pierwszy ogień poszła pralinka z gorzkiej, pachnącej czekolady z przepysznym nadzieniem pistacjowym z kawałkami prażonych migdałów. Następna była z nadzieniem malinowo- kokosowym. Och! Po prostu niebo w gębie!! Czegoś tak delikatnego, a zarazem wyrazistego nie próbowałam nigdy w życiu!
Tym cudownym doznaniem zaczęła się moja przygoda z gorzką, deserową czekoladą, którą pokochałam ponad wszystko.
Dzięki tej przygodzie, nauczyłam się, że każde kolejne czekoladowe doznanie różni się od poprzedniego i pozwala odkrywać najbardziej niespotykane smaki! :)

Pretin pisze...

Uwielbiałem kalendarze adwentowe. I nigdy, ale to nigdy nie udało mi się zjeść czekoladek w nich ukrytych ani we właściwej kolejności, ani po jednej dziennie.
Pierwsze dramatyczne wydarzenia związane z tą przypadłością spotkały mnie chyba w drugiej klasie podstawówki. W pewien grudniowy dzień odkryłem, że w moim kalendarzu brakuje czekoladki pod numerem szesnaście. Zniknęła, wyparowała, być może dlatego, głowiłem się, że kalendarz leżał za blisko kaloryfera. Później podobnie smutny los spotkał czekoladkę z numerem dwadzieścia jeden.
Dopiero w kolejnym roku odkryłem, że czekoladki były podjadane przez tatę, po cichu i najczęściej późnym wieczorem. W ten sposób zaczęły się pierwsze nieregularności, które ciągnęły się bardzo długo, gdyż niedługo potem rolę taty z entuzjazmem przejął młodszy brat.
Minął jeszcze jakiś czas, czekoladki były nieregularnie zjadane przez kolegów, a trochę później również przez koleżanki. Nie licząc może jednego wyjątkowo łakomego popołudnia w siódmej klasie, kiedy to zaraz po otrzymaniu kalendarza zjadłem z niego od razu wszystkie czekoladki od numeru jeden do dwadzieścia dwa. Pomijając numer siedem, który zwyczajnie przegapiłem.
W liceum zacząłem trochę wstydzić się kalendarzy adwentowych, więc nikomu o nich nie wspominałem. Aż wreszcie przyszedł ten grudzień, kiedy jedliśmy czekoladki z kalendarza we dwoje, ona numery nieparzyste, ja parzyste. I myślałem, że tak już będzie zawsze. Ale złożyło się inaczej i dwa lata później, tuż przed maturą, zjadaliśmy zawartość kalendarza na spółkę już z kimś innym. Znowu myślałem sobie: „Tak już zostanie”, i tym razem miałem rację.
Kupujemy kalendarze adwentowe co roku. Co roku nie udaje się zjadać czekoladek regularnie, po jednej dziennie, ale pocieszam się, że teraz już nie jestem z tym problemem sam.
A teraz oczekujemy zmian i bardzo się z tego cieszę, bo jeszcze kilka lat, może sześć albo siedem, i to ja będę mógł podjadać komuś czekoladki z kalendarza adwentowego. A gdyby pojawiły się jakieś niewygodne pytania powiem po prostu, że zapewne leżał zbyt blisko kaloryfera.