Dave Myers i Si King prowadzą popularny w Wielkiej Brytanii program "The Hairy Bikers".
Są miłośnikami dobrego jedzenia, jednak przyszedł taki czas, w którym postanowili, że trzeba schudnąć.
Nie dla nich jednak liść sałaty polany oliwą, chcieli jeść smacznie, różnorodnie i chudnąć.
Książka ta zawiera ich lżejsze wersje popularnych przepisów, pomysły na lekkie przekąski, obiady, śniadania i desery.
Chciałam od razu nadmienić, że to nie są przepisy stricte dietetyczne, takie jakie zaleci np. dietetyk czy trener fitness. To po prostu trochę odchudzona kuchnia, dla tych, którzy szukają nieco lżejszej alternatywy dla dobrze znanych dań, która może stać się inspiracją do zdrowszego gotowania.
Mam dla Was dwa egzemplarze książki "Kudłaci kucharze na diecie", by je wygrać wystarczy zostawić komentarz pod tym wpisem, do piątku 22 sierpnia, do godz. 12.00.
Napiszcie co sprawia Wam największą trudność w przejściu na dietę, zmianie odżywiania na lżejsze, kiedy jest taka potrzeba, czy całkowitej/długofalowej zmianie nawyków żywieniowych.
Ze wszystkich komentarzy wybiorę dwa, wyniki ogłoszę w najbliższą niedzielę.
33 komentarze:
Największą przeszkodą w przejściu na dietę są niesforni domownicy, którzy na każdym kroku pokazują Ci, że w nosie mają twoje zdrowe odżywianie ;) Gotuj i kombinuj, a oni w tak zwanym międzyczasie zjedzą szarlotkę z bitą śmietaną i popiją ją tłustą latte.
To oczywiście mocno przerysowany obraz, ale czasem naprawdę trudno jest przekonać innych by jedli zdrowiej razem z nami. A gotować solo.. szybko się odechciewa i cały misterny plan rozpada się, jak domek z kart ;)
Największe trudności robi mi mój mózg. Jak tylko zaczynam myśleć o diecie, natychmiast tracę zapał do odchudzania ;)
Rąk by mi zabrakło gdybym miała pokazać ile razy podchodziłam do diet ;-) Najtrudniejsze jest chyba podjąć wyzwanie i w nim wytrwać. Głupią byłam nastolatką, że próbowałam się odchudzać jedząc listek sałatki, ba, nie jedząc nic jak wiele kobiet, którym nikt nie powiedział jak to mądrze można zrobić. Przyszedł jednak ten czas, że głowa zmądrzała, motywacja urosła do rozmiarów Pałacu Kultury i Nauki. Prawdę mówiąc dieta to nie jest "od.. do..", to jest zmiana nawyków żywieniowych na całe życie nie umniejszając niczego, ile to sposobów na dobre jedzenie, nie? ;-) Tak jak Kudłaci Kucharze nie chciałam sprowadzić swojej diety do szarej tektury, chudej wędliny i plasterka pomidora. To jest katorga dla miłośnika dobrego jedzenia. Ograniczyłam ilość, wprowadziłam kolory, a to wszystko jeszcze podane na niebieskim talerzu w białe kropki ;-) Deserom również nie odmawiam, bo ja tylko zmieniam nawyki, deser to też moje ukochane razowe ciasto z rabarbarem i gorzka czekolada. Tym to sposobem pożegnałam 40 kg, choć chciałabym jeszcze kilkoma powiedzieć hasta la vista, niekoniecznie baby ;-) Chciałabym zobaczyć pomysły Kudłatych Kucharzy na swoim niebieskim talerzu - na żadnym innym ;)
Daria
Mówi się,że szewc bez butów chodzi i coś w tym jest. Od trzech last studiuję dietetykę i powiem szczerze,że jakoś strasznie ciężko jest mi to wszystko przenieść do własnego życia. Niby to proste a jednak sprawia trudność. Największy mam problem z tym by pohamować się przed wilczym głodem. To on najczęściej sprawia,że tyjemy. Gdy jednak już to uda mi się przezwyciężyć pojawia się chęć podjadania. Jest to chyba gorsze niż słodycze. Mam często ochotę podjeść wszystko. Lody,orzeszki czy inne frykasy. Staram się by moja dieta jednak była lepsza niż ta poprzednia,ale często wcale nie jest to takie proste.
Pozdrawiam
DOminika :)
Największą przeszkodą dla mnie, gdy jeszcze mieszkałam w domu rodzinnym, byli pozostali domownicy - czas ograniczony, obiad było trzeba przygotować, a oni upierali się na smażone kotlety, tłuste sałatki i inne dania. Nie zawsze miałam już czas na przygotowanie czegoś dla siebie. Dodatkowo, gdy mieszkałam na wsi to nie miałam dostępu do tylu dobrych produktów. Oczywiście były warzywa, ale już np. mogłam pomarzyć o innym ryżu niż biały czy pełnoziarnistych makaronach. Trudnością był pewnie także brak odpowiedniej wiedzy i strach, czy dieta mi nie zaszkodzi. Plus zwykłe lenistwo - nie boję się tego słowa.
A największy problem? Ja po prostu lubię dobre jedzenie. A ono nie zawsze jest zdrowe ;)
Mi największą trudność sprawia zazwyczaj ułożenie lekkiego menu i trzymanie się go. Powodów jest kilka - przede wszystkim brak mi po pewnym czasie pomysłów na lekkie i smaczne dania - bo niestety wizja jedzenia np wafli ryżowych czy innych dietetycznych "pyszności" skutecznie mnie zniechęca, wolałabym jeść smacznie, a zdrowo i lżej, bez konieczności wyrzeczeń i jedzenia "papierowych", monotonnych posiłków i ciągle tego samego. Poza tym przeglądanie blogów kulinarnych zamiast dostarczać inspiracji tylko wzmaga apetyt na "zakazane" gdy nie mam pomysłu jak danie odchudzić ;)
W dodatku nie mieszkam sama, a z rodziną, studiuję i nie zawsze mogę przygotować sobie jedzenie, a rodzina jest bardzo sceptyczna w stosunku do dań dietetycznych - nikt nie będzie gotował dwóch obiadów czy dwóch kolacji, a jeść razem ze mną niestety nie bardzo ktokolwiek chce, właśnie z powodu przyzwyczajenia do wizji diety jako ograniczeń, surowych warzyw, gotowanego mięsa i ogólnie wyrzeczeń i nudy - w końcu dieta to tylko namoczony papier, woda i surowa marchewka ;)
Największym problemem podczas diety są dla mnie weekendy i popołudniowe spotkania ze znajomymi. W ciągu tygodnia, gdy chodzę do pracy, dieta idzie mi perfekcyjnie - mam wyznaczone stałe godziny posiłków, przygotowuję sobie wcześniej zdrowe potrawy. Gorzej jest w weekendy - zaburzone godziny, często spożywanie czegoś na mieście lub syte obiadki u rodziców. Dodatkowo moją pasja są gry planszowe. Często spotykamy się ze znajomymi na rozgrywki - wtedy w ruch idą ciasteczka, czipsy i słodkie napoje. Niestety, ciężko mi ich sobie odmówić. Metodą na moje obżarstwo jest chyba odcięcie się od świata ;)
Największym problemem w przejściu na dietę, poza moim mężem, który może jeść wszystko, w każdej ilości i o każdej porze, jest to, że uwielbiam gotować i piec. Uwielbiam zapach ciepłego ciasta, no i ten smak... Kocham jedzenie, więc trudno mi zrezygnować z tych słodkich przyjemności:)
Nie będę oszukiwać czy zwalać winę na kogoś/coś. Winę ponoszę ja i moje lenistwo. Jakże łatwiej jest zjeść co się nawinie, zwłaszcza kiedy się wraca z pracy głodnym jak wilk, niż ćwiczyć silną wolę i poczekać aż skończy się gotować porządny obiad. Staram się gotować i brać ze sobą coś do jedzenia do pracy, by pilnować regularności posiłków, ale czasem przegrywam...
Aha, nie jestem zwolenniczką diet, rozumianych dosłownie. Wiem, że aby schudnąć, trzeba jeść. Regularnie i zdrowo. Chudnięcie jest męczące (tak, tak mi się kojarzy), bo wymaga dyscypliny w godzinach jedzenia, robienia zakupów, skrupulatnego przygotowania menu - i nie chodzi o liczenie kalorii, ale skupienie się bardziej na gotowaniu i poświęceniu temu czasu.
Co mi przeszkadza?
No w sumie... nie ma takiej jednej rzeczy, mogę zwalać winę na hormony, na kiepski tydzień, na znajomych, na rodzinę, na zły humor, ale w sumie po co?
życie toczy się własnym tempem i są rzeczy których się nie da uniknąć, pokus, lenistwa i innych. Staram się słuchać własnego ciała i jak poczuję że przeholowałam, przystopować, zdetoksować się i iść dalej dobrą drogą :)
Gdy tylko postanawiam poprawić swoje nawyki żywieniowe, jedzenie na które normalnie nie zwracałam uwagi zaczyna się na mnie dziwnie patrzeć... i wołać. Wszystkie eklerki, kremówki i babeczki, które zazwyczaj pozostawały niewidoczne w witrynach sklepowych krzyczą "zjedz mnie!!!". No i weź tu się nie zlituj nad taką, nie kup i nie zjedz jej człowieku.
Witam,ja z dietą problemu nie mam,ale ma z nią mój mąż.Kocha jedzenie miłością ogromną.Gdy waga przekroczyła normy,a zdrowie zaczęło się buntować,zaczęłam męża "bezboleśnie"odchudzać.Zaczęłam korzystać z podpowiedzi na wielu blogach i tak to już od prawie 4 lat piekę chleb(Twój blog),od ponad roku robię własne wędliny,od niedawna sery.Nie pamiętam smaku kupnego chleba i wędliny i wcale za tym nie tęsknię.Mąż zrzucił ponad 20 kg,czuje się dużo lepiej,ale teraz waga stanęła...a to już krok do powrotu.Mąż czasami w żartach mi zarzuca,że gdyby to nie było takie dobre to na pewno jadłby mniej.Myślę więc,że w książce tej znalazłabym podpowiedź jak postępować z takim łasuchem jakim jest mój mąż:)Pozdrawiam serdecznie.
Najbardziej w przejściu na dietę przeszkadza mi to, że jedzenie jest dla mnie czymś niezwykle zmysłowym, a gotowanie - pasją i sposobem okazywania miłości wobec bliskich. Dlatego gdy tylko próbuję się odchudzić, piękne fotografie kulinarne z książek i blogów przestają być inspiracją, a stają się torturą, a nocami śnię o dotykaniu drożdżowego ciasta :)
O trudnościach diety mogę napisać na bieżąco, bo właśnie jedną zaczynam. A dieta wymaga wykluczenia pszenicy, mleka i cukru, więc wyrzeczeń jest sporo :) (dodam, że nie jest to moja fanaberia, ale zalecenie lekarza).
Wytrwałość i konsekwencja - to jest największy problem, a zarazem klucz do sukcesu. Szczególnie jeżeli jest stale wystawiana na ciężkie próby przez Chłopaka ("zjadłbym pizzę"), czy troskliwą mamę ("oj, przecież troszkę Ci nie zaszkodzi (bułeczki, ziemniaczków, czy mleczka), zjedz" - tylko, że niestety zaszkodzi...). Trudności sprawia też odmówienie sobie pysznego ciasta, gdy siedzisz w kawiarni i widzisz je w lodówce, a wygląda tak smakowicie (a ja wprost uwielbiam wszelkie słodycze).
Wreszcie, problemem jest pieczywo - wcale nie tak łatwo dostać dobry chleb bez mąki pszennej na zakwasie. Dlatego zaczynam go robić sama!
Okazuje się jednak, że taka dieta ma też swoje dobre strony: zainteresowałam się gotowaniem i jedzeniem w ogóle, zaczęłam szperać w internecie i książkach kucharskich w poszukiwaniu czegoś, co mogłabym zjeść. W ten sposób trafiłam też na Twojego bloga! Okazuje się, że przy takiej diecie można jeść nawet desery (Twoja szarlotka owsiano-gryczana - tylko cukier musiałabym wymienić na ksylitol - wypróbuję koniecznie).
Dziękuję i pozdrawiam,
Klaudia
Uwielbiamy z mężem razem gotować. I o ile ja nie mam tendencji do tycia, to on niestety szybko łapie nadmiarowe kilogramy. Wspólne pichcenie jest dla nas sposobem na wyrażanie uczuć, a że jesteśmy młody małżeństwem to miłość okazujemy sobie często:)
Jak zaczynam diete to wszystko jest dobrze i przez kilka dni daje radę.Potem zaczyna się robić coraz trudniej.Nie potrafie oprzeć się pokusie słodkości.Jestem zdecydowanie łasuchem i kiedy widzę i czuje zapach ciasta mojej mamy czy gofrów w budce na mieście to muszę skosztować chociaż kawałek.Ale z tym jakoś można walczyć.Jeszcze mam problem z tym , że nie do końca wiem jak przyrządzić smaczny i zdrowy obiad żeby być sytą do następnego posiłku.Z kolacją jest podobnie , nie wiem jak lekko najeść się do syta aby w nocy nie bieć ze ściśniętym żołądkiem do lodówki. ;/Jak zaczynam diete to wszystko jest dobrze i przez kilka dni daje rad
Wszystko kumuluje się w głowie, po prostu silna wola. Czemu w pracy musimy skończyć zadanie i mamy cel, by to zrobić, bo wiadomo, że trzeba skończyć coś, co się zaczęło, to dlaczego nie mamy chęci, by iść w dobrym kierunku-kierunku zdrowego odżywiania?! Pora coś z tym zrobić ;)
Dla mnie najtrudniejsze jest długofalowe wytrwanie w "diecie". Po pewnym czasie gdy efekty z każdym dniem są coraz mniej spektakularne, lub nie pojawiają się wcale to bardzo łatwo jest mi odpuszczać sobie, bo przecież od "jednego" razu nic się nie stanie i tymi jednymi razami znów powoli wracam do starych nawyków:( Niestety wtedy również powolutku, tak prawie niezauważenie wracam do starego rozmiaru.
Ale kiedy w końcu mi się uda.
Musi sie udać!
Bo przecież raz już się udało 10 kg w trzy miesiące i te kilogramy już sześć lat nie wróciły:)))
Największą trudnością w przejściu na dietę dla mnie jest to, że dosłownie w momencie kiedy tylko o tym pomyślę mam ochotę na WSZYSTKO!!! Zjadłabym (na zapas) całą zawartość lodówki :-) nawet potrawy za którymi na co dzień nie przepadam :-) I jak tu stosować diety ;-)?
Początkowo podczas zmiany swoich nawyków żywieniowych na zdrowsze myślałam, że nie poradzę sobie z ograniczeniem cukru i słodyczy. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się to o wiele łatwiejsze niż przypuszczałam. Być może dla niektórych osób problemem może być sama perspektywa zmiany i przeczucie, że i tak się nie uda. Nie wolno się poddawać! W końcu chcieć to móc! A któż nie poradzi sobie ze zmianą swojego życia na lepsze jeśli nie my sami? :)
Hmm, jeśli chodzi o mnie to największym problemem w przejściu na dietę bardziej fit są po prostu nawyki, których nie da się zmienić ot tak, pstryk palcami i już nie mam ochoty na różnego rodzaju bomby kaloryczne, jakie czasami sobie serwuję.
Wszystkie "przeszkody" to tak naprawde tylko wymówki. Wiem co mówie, bo od kilku miesięcy jestem na diecie walcząc z tym co przez lata przybyło mi przez złe wybory dietetyczne i niesforną tarczycę. Któregoś dnia impuls i od razu umówiłam się do dietetyka. Wcześniej próbowałam sama zgubić nadbagaż, ale pójście do specjalisty dla mnie akurat okazało się przełomem. Oczywiście pomogło, że trafiłam na naprawdę dobrego lekarza, który słucha i indywidualnie dopasowuje kolejne diety. Potencjalne trudności mnożyły mi się w głowie jeszcze przed pierwszą wizytą - jak tu szykować posiłki wg ścisłej rozpiski, jak gotować dla mojego faceta który na diecie nie jest, jak jeść 5 posiłków dziennie i w określonych odstępach (zwłaszcza w pracy), jak zapomnieć o uzależnieniu od czekolady i pieczeniu dla relaksu... wymieniać dalej? :) już w pierwszym tygodniu pozbyłam się ich wszystkich. Za to okazało się, ile z diety jest plusów - tych może mniej oczywistych... Po pierwsze same wizyty u dietetyka dla mnie są najlepszą mobilizacją - siebie zawsze oszukiwałam;) z rozpiską zakupy są szybkie i dużo tańsze (nie kupuje tego co akurat wpadnie mi w ręcę bo poszłam do sklepu głodna;)) i znika pytanie "co dziś zrobić na obiad?", mój facet je to co ja (tylko razy dwa lub trzy :D) czasem urozmaicone o mięso. Jedzenie do pracy szykuje sobie wieczorem dzień wcześniej i okazało się, że to właśnie tam najłatwiej mi spokojnie zjeść o konkretnej godzinie. Nie wspomę o tym jak poprawiły się moje wyniki badań krwii, ale to co mnie najbardziej zaskoczyło, to fakt, że skończyły się moje straszne napady na słodkie, wydawało mi się, że nie da się przeżyć dnia bez kawałka czekolady ;) da się :) z tego co się orientuje, regularne posiłki zapobiegają wahaniu się poziomu cukru w organiźmie i to położyło kres moim czeko-napadą ;) piekę dalej - dla znajomych i rodziny :)
minusy? kiedy ktoś wciska we mnie kawałek swojego popisowego, ociekającego kremem ciasta i kończą mi się grzeczne wariacje na temat prostego "nie, dziękuję" bo nie chce by dieta była tematem rozmowy do końca spotkania. Kiedy ktoś wie i dlatego liczy mi co zjadłam plus moje ulubione "możesz to jeść na diecie?" oraz porady w stylu "ruch to podstawa, bez tego nic się nie zmieni". Uzbrajam się w cierpliwość oraz przyklejam uśmiech numer 5 ;)
na pierwszej wizycie powiedziałam lekarzowi, że wiem, że powrót do dawnej wagi nie jest możliwy, ale muszę coś zrobić. A teraz wiem, że wszystko jest możliwe :) zgubiłam już okrągłą liczbę kilogramów i wiem, że powrót do dawnej wagi to tylko kwestia czasu i cierpliwości, a wciśnięcie tyłka w stare rurki jest najlepszą nagrodą :D teraz moją jedyną obawą jest nie czy schudne (bo chudne!), tylko jak to później utrzymać (tu książka byłaby mile widziana:)) Widze jednak już teraz jak zmieniły się moje nawyki żywieniowe i wiem, że mój lekarz nie poprzestanie na tym, by przybić mi piątkę kiedy osiągne swój cel.
Nie pisze tego, żeby pokazać jaki to ze mnie bohater - to żadne bohaterstwo czekać 25 kg, żeby w końcu poprosić o pomoc... ale może komuś to pomoże i też postanowi zmienić coś w swoim życiu i nie będzie czekał tyle co ja. Tego żałuje najbardziej, że tyle razy wcześniej odrzucałam myśl o wizycie u lekarza.
Największą dla nas przeszkodą w przejściu na dietę lub zmianach żywieniowych jesteśmy my sami!
Nasze przyzwyczajenia, z którymi podświadomie nie chcemy się tak naprawdę rozstać.
Nasza strefa komfortu, która nie motywuje nas do wysiłku i chęci zmian.
Próba odkładania diety na jutro i wyszukiwanie 100 powodów dla których właśnie w tym momencie nie możecie wprowadzić zmian w życie.
W moim domu zawsze się dobrze gotowało i jadło. Babcia była mistrzynią w słodkich drożdżowych wypiekach, pierogach, zawiesistych zupach. Razem z mamą preferowały tradycyjną kuchnię staropolską, okraszoną smażoną na smalcu cebulką, skwareczkami i zagęszczanymi sosami.
Gdy wracałam ze szkoły, zapachy dolatywały już na podwórku. Nic więc dziwnego, że pachnąca dobrym jedzeniem, świeżym pieczywem czy zapachem ognia trzaskającego w piecu kuchnia stała się dla mnie kwintesencją domowego ciepła.
Gdy sama zaczęłam tworzyć swój dom, pełna zapału powtarzałam nawyki wyniesione z domu.
Gotowałam sosy, zasmażki, zupy i bigosy. Córkę karmiłam słodkimi rogalikami, ryżem ze słodką, tłustą owsianką, paróweczkami itp.
Przejście na dietę oznaczało dla mnie całkowitą zmianę nawyków żywieniowych wyniesionych z domu rodzinnego. Zależało mi jednak na przekazaniu mojemu dziecku prawidłowego sposobu odżywiania się oraz uniknięcia chorób spowodowanych niewłaściwą dietą.
Najtrudniej było mi zrezygnować z zapachu gorącego pieczywa wypełniającego dom, oraz smaku kojarzącego mi się po prostu ze szczęśliwym dzieciństwem.
Dziś powoli odnajduję tamte smaki korzystając z innych produktów oraz innych sposobów gotowania. Dziś wspomnienia o domu rodzinnym buduję innymi zapachami i smakami.
Jednakże nadal, gdy odwiedzam Rodziców, na pokuszenie wodzi mnie tamta kuchnia i potem trudno mi odmówić sobie np. galarety przygotowanej sposobem mojej mamy.
Z dietami bywa różnie. Często po latach okazuje się, że ta czy tamta okazała się błędem, czy nawet szkodliwa dla naszego organizmu. Osobiście nie przeszłabym na dietę, gdyby nie przymusiły mnie moje problemy zdrowotne.
Wiele osób już to zauważyło, że największym problemem jesteśmy my sami w tym nasze myślenie i nastawienie. I tak było w moim przypadku.
Najpierw przejście na bezglutenową dietę ogromnie przerażało mnie a teraz mija prawie pół roku odkąd ją stosuję i jest ok. Wyniki lekarskie się poprawiły.
W tym wszystkim okazało się, że obojętnie jaki wezmę przepis z książki czy z internetu, można go śmiało dostosować do wersji bez glutenu.
Jednym wielkim ograniczeniem jest jednak cukiernia, którą często mijam wracając z pracy w której dotychczas zaopatrywałam się w pyszne gorące rogale lub drożdżówki, których nadal jestem fanką (ale jak nie można to trudno, w kuchni wymyślam własne).
Największą przeszkodą w zmianie nawyków żywieniowych było u mnie zawsze to, ze lubię jeść.
Jako nastolatka namiętnie liczyłam kalorie, potem zmądrzałam ale po urodzeniu drugiego dziecka zostałam poniekąd zmuszona do diety mocno ograniczonej. Dla dobra dziecka chciałam zrobić wszystko co tylko możliwe by diecie sprostać. Okazało się, że w gruncie rzeczy można zdrowo, lekko i nie monotonnie. ALE przeszkodą były dostępne w sklepach produkty nafaszerowane chemią, brak dostępu do niedrogich artykułów BIO, no i czas był również problemem. Samodzielne pieczenie chleba, wędlin, przygotowywanie posiłków tylko dla siebie... Sprostałam! i czułam się fizycznie dużo lepiej niż teraz! teraz króluje Wiewióra łasuch kuchenny piecze ciasta i ciasteczka oczywiście nadal czytając wszystkie etykiety ale dieta jest zdecydowanie mniej restrykcyjna!!! Pozdrawiam cieplutko!
Moim problemem jest chyba lenistwo i nadmierny apetyt. Nieraz nie chce mi się przygotowywać "prawdziwego" posiłku i sięgam po najłatwiejsze czyli po chleb. A jako smakosz nie zadowolę się byle kanapeczką. Wyciągam więc z lodówki cały arsenał pyszności: wędlinkę, serek, majonez, ogóreczki, aivar. Przynoszę też jakiegoś pomidorka, tudzież papryczkę. Zjadam kanapkę po czym stwierdzam, że była taka pyszna, że MUSZĘ zrobić sobie jeszcze jedną...
Najtrudniejsza w zmianie odżywiania była dla mnie zmiana samego myślenia o jedzeniu. Chociaż.. jak się teraz nad tym zastanawiam, to dochodzę do wniosku, że dotychczas ja o jedzeniu w ogóle nie myślałam- nie planowałam, jadłam co popadnie, jadłam cały czas (!) nie zastanawiając się co jest dla mnie dobre. Ignorowałam wszystkie znaki jakie dawał mi mój zmęczony organizm.
Obecnie, nauczyłam się nie tylko zdrowo myśleć o jedzeniu jako takim, ale zaczęłam pojmować je jako "paliwo", dzięki któremu mam dużo energii i czuję się dobrze. Dużo radości daje mi planowanie, wybieranie odpowiednich dla mnie produktów i ostatecznie przygotowywanie z nich pysznych i zdrowych posiłków.
Udało się i 25kg już za mną. Przede mną jeszcze 10kg, które wiem, że zrzucę bez problemów, bo to moje nowe "życie" podoba mi się przeogromnie!
Początkowo przy zmianie trybu odżywiania największym problemem było dla mnie wyregulowanie godzin posiłków, nie opuszczanie śniadania i ograniczenie kawy. Teraz potrafię specjalnie wstać wcześniej rano, aby na spokojnie zjeść śniadanie na ktore naprawde mam ochote, a nie jeść w trakcie dojazdu do pracy byle co. Okazuje sie, ze mój organizm bardzo szybko podziękował mi za takie 'niewielkie' zmiany :)
Po podjęciu takiej wiekopomnej decyzji (gdy odstawiam słodycze) największym problemem są.... stare przyzwyczajenia i presja otoczenia, które kusi "zjedź z nami ciasteczko, dziś zrobisz sobie dyspensę":)
U mnie jednym z problemów jest brak czasu,tak wiem,że przygotowanie zdrowego posiłku nie jest takie czasochłonne,no ale jak widać się zdarza,łatwiej jest mi zrobić dużą kanapkę która mnie zapcha i to aż za bardzo lub podsmażenie makaronu z serem.Lecz nie zawsze jest tak źle w weekendy gdy popołudnia są luźniejsze wymyślam jakąś sałatkę,kurczaka z warzywami na parze lub jakiś lekki omlecik.PO]o posiłku myślę ooo jak fajnie zjadłam niewiele kalorii,a jestem najedzona.Ha! Ale ten stan umysłu nie trwa długo,gdyż jak zaczynam cokolwiek robić po obiedzie w mojej głowie pojawia się głosik namawiający do przekąszenia czegoś coś tego typu "Może byś coś podjadła ? Troszeczkę solonych orzeszków,mieszanki bakaliowej,paluszki które tu stoją oooo albo to niewinne ciasteczko co tak leży na talerzu" No i niestety tu popełniam błędy,takim podgryzaniem różnych rzeczy.Puste kalorie.Trzeba będzie zacząć być restrykcyjnym :)
Pozdrawiam Magda :)
Od kilku lat gotuję zdrowiej, dużo zdrowiej niż kiedyś. A i tak nadal uważam, że żeby ugotować naprawdę smacznie to musi być trochę tłuszczu tu, trochę śmietanki tam. Boję się, że jedzenie przestanie mnie na diecie cieszyć. Bo jak np. zamienić biały cukier w sosie do spaghetti bolognese? Brązowy nie pasuje, miód - też słabo, ksylitol jest drogi i niedobry dla małych dzieci.. Albo prawdziwa chałka drożdżowa bez białej mąki - no jak?? ;)
Problemem jest też niedostępność zdrowych przekąsek pod ręką. Chcesz coś przekąsić bez straty dla zdrowia - sama sobie przygotuj dzień wcześniej w domu. A przecież wszyscy wiemy, że nie zawsze jest taka możliwość :/
Prześlij komentarz