Kilka nowych książek i kilka takich, które już jakiś czas temu zostały przeczytane.
Sterta książek do zrecenzowania troszkę zmalała, a przed Świętami postaram się dodać jeszcze jeden post o książkach, do oglądania, gotowania, czytania.
Czyli pięknych i ciekawych książkach, które można podarować pod choinkę, choć i w dzisiejszym poście na pewno znajdziecie świąteczno-prezentowe inspiracje.
Tymczasem zacznę od książki najbliższej memu sercu, bo napisała ją osoba bliska memu sercu.
To "O jabłkach" Elizy Mórawskiej, znanej wszystkim jako Liska z bloga White Plate.
"O jabłkach" to książka sentymentalna, ciepła, zarówno w warstwie wizualnej jak i tekstowej.
Przepiękne, nastrojowe fotografie (autorstwa Krzysztofa Kozanowskiego), ilustrują przepisy, których motywem przewodnim jest chyba najbardziej znany i powszechny polski owoc: jabłko.
I to jemu dedykowana jest książka.
Znajdziemy tam przepisy na śniadania, obiady, kolacje i desery, wszystkie z jabłkiem w roli głównej.
Zupa krem z jabłek i selera, jabłka w cieście piwnym, łosoś w sosie cydrowo-musztardowym, biszkopt z jabłkami, zapiekanka z jabłek i ziemniaków, racuchy z jabłkami, piersi kurczaka marynowane w cydrze, podane z karmelizowanymi jabłkami.
I wiele innych, w sumie czterdzieści przepisów.
Między rozdziałami, wisienka na torcie: wspomnienia i rozmyślania autorki, wszystkie z jabłkiem w tle, dzielące życie na rozdziały. Pierwsze kroki, szkoła, pierwsza praca, macierzyństwo, miłość.
To książka ciepła, piękna i delikatna, jak jej autorka. Taka, z którą chce się spędzać długie wieczory i ogrzać w jesienne szarugi.
I zdecydowanie, jak na razie, najpiękniejsza książka kulinarna, wydana na polskim rynku wydawniczym, której poziom dorównuje najlepszym zagranicznym publikacjom i podnosi poprzeczkę na naszym rodzimym, kulinarnym rynku wydawniczym.
Brawo! I czekam na więcej.
"O jabłkach", Eliza Mórawska, Wyd Full Meal, 2014
O ile z poprzednią jego książką, "15minut w kuchni", miałam niejaki kłopot (nie mogłam znaleźć w niej wiele dla siebie, struktura przygotowania dań to na pewno znacznie dużo więcej niż 15min., i byłam nieco zaskoczona jakością stylizacji i fotografii) tak z tej miałam od ręki ochotę ugotować kilkanaście dań.
Książka ma za zadanie pomóc w oszczędnym i gospodarnym gotowaniu, nie marnowaniu jedzenia, wykorzystywaniu resztek i całości zakupionych do konkretnego dania produktów.
Idea ta jest mi bardzo bliska, bo takie zasady wyniosłam z domu rodzinnego i tak staram się gotować w swoim domu. Poza tym, bądźmy szczerzy: tak po prostu powinno się gotować, zarządzać domowymi zasobami kuchennymi, wszędzie.
W książce znajdziemy porady jak przechowywać, mrozić, jakie zapasy przypraw, dodatków poczynić, jak oszczędnie robić zakupy, co zrobić z resztką warzyw, oliwy czy wina, jaki kawałek do czego najlepiej wykorzystać, a potem co zrobić z resztek, które nam po jakimś daniu zostaną.
Przepisy podzielone są na działy: warzywa, dania z kurczaka, wołowiny, wieprzowiny, jagnięciny, ryb, ponadto znajdziemy krótkie porady przy każdym dziale.
Po wstępnym przejrzeniu książki, moje pierwsze typy, dania na, które mam największą ochotę, to: zupa z fenkułu z francuskimi grzankami, pieczony seler z pęczakiem i sosem pieczarkowym, daal z bakłażana, lepki kurczak z makaronem po chińsku, kanapka po' boy, żeberka w sosie jerk, tacos z łososiem czy klopsiki rybne. Carbonara z wędzoną makrelą (tak u nas popularną i dostępną), też brzmi dobrze. Książka jest, jak zawsze u Jamiego, wibrująca kolorami, w stylu lekkiego, artystycznego rozgardiaszu, ciepła i domowa, dania są łatwe do przygotowania, a sama książka dostarczy inspiracji na wiele miesięcy gotowania.
"Gotuj sprytnie jak Jamie", Jamie Oliver, Wyd. Insignis, 2014
"Smaki kuchni włoskiej" to wielka książka. Dosłownie.
To właściwie album, o ogromnych gabarytach (27x36cm) i ciężarze (ponad 3kg!), raczej nie nadający się do czytania na hamaku. Ale do wygodnego umoszczenia się z nią na kanapie, z kawą czy kieliszkiem wina.
Bo jest co oglądać, album ma 368 stron i podzielony jest na działy: sery i makarony, ryż i produkty zbożowe, pieczywo, pizza i focaccia, mięso i wędliny, ryby, mięczaki i skorupiaki, warzywa i owoce, zioła, przyprawy i dodatki, torty, ciasta i ciastka, lody i czekolada, kawa i wino.
Wstęp do "Smaków..." napisali Umberto Galimberti, profesor antropologii kultury, na Wydziale Literatury i Filozofii Uniwersystyetu Ca' Foscari w Wenecji oraz Giovanni Ballarini, przewodniczący Włoskiej Akademii Kuchni, emerytowany wykładowca Uniwersytetu w Parmie. Jako wykładowca zajmował się badaniem roli jaką mają potrawy w ludzkim żywieniu, także z perspektywy ewolucji.
W każdym rozdziale znajdują się szczegółowe informacje dotyczące danego produktu, jego historii, a w kraju, który słynie z kilkudziesięciu gatunków ryżu czy makaronu, nie licząc rozlicznych rodzajów oliwy, pomidorów, cytryn, fig czy serów, jest więc się w co zagłębić i nie zabraknie lektury na długie, zimowe wieczory.
Jeśli gubicie się w mnogości rodzajów włoskich makaronów i nazwy takie jak: strozzapreti, trofie, pici czy passatelli brzmią zupełnie obco, zastanawiacie się jaki makaron pasuje do jakiego sosu, ten album będzie Wam przewodnikiem.
Czy to jeśli chodzi o gatunki fig, rodzaje fasoli, ryżu do risotto, owoce morza, rodzaje salami, szynek, owoców morza, czy przeróżne wariacje mozzarelli, rioctty, caciotty czy pecorino.
Jeśli gubicie się w mnogości rodzajów włoskich makaronów i nazwy takie jak: strozzapreti, trofie, pici czy passatelli brzmią zupełnie obco, zastanawiacie się jaki makaron pasuje do jakiego sosu, ten album będzie Wam przewodnikiem.
Czy to jeśli chodzi o gatunki fig, rodzaje fasoli, ryżu do risotto, owoce morza, rodzaje salami, szynek, owoców morza, czy przeróżne wariacje mozzarelli, rioctty, caciotty czy pecorino.
Album zawiera niewiele przepisów, co czyni go raczej czymś w rodzaju encyklopedii, co mi akurat nie przeszkadza, gdyż od początku nie traktowałam tej pozycji jako typowej książki kucharskiej. Ale myślę sobie, że gdyby przewidziano troszkę więcej miejsca na przepisy, podwyższyło by to jeszcze atrakcyjność tej księgi.
"Smaki kuchni włoskiej", Wyd. Jedność 2013
Ta "cała reszta"wydaje się być niezmierzonym oceanem, tego co nam się może zupełnie nie wydawać typowo japońskie, a właśnie jest. I to bardziej niż sushi.
Michael Booth (o którym pisałam już wcześniej, tutaj), tym razem wybiera się na kulinarny podbój Japonii.
Pragnie od podszewki poznać najbardziej znane produkty kuchni japońskiej: odwiedza tradycyjną i bardzo starą wytwórnię sosu sojowego, gdzie odkrywa się przed nim niuanse fermentacji soi, wytwórnię glutaminianu sodu, gdzie łamie się wszelkie znane stereotypy, uczy się o miso, prawdziwym wasabi, sake, makaronie soba, który je tuż po tym jak został ręcznie przygotowany.
Oraz o najbardziej niezwykłej soli o jakiej do tej pory słyszałam, której właściwości, proces i ultra naturalny sposób pozyskiwania, wzbudza we mnie podziw i szacunek do kunsztu, zmyślności korzystania z natury, jaki nam Europejczykom się nie śniło. Wszystkiego tego uczy się od mistrzów w danej dziedzinie czy wytwarzaniu danego produktu. Próbuje, jak wielu, odkryć sekret długowieczności mieszkańców Okinawy i dochodzi do fascynujących wniosków. Nie chcę Wam psuć niespodzianki, więc nic więcej nie zdradzę. Kolejnym mitem jest małe spożycie wołowiny przez Japończyków. Skąd się wziął i jaki wpływ miał na to cesarz, nic już więcej nie mówię.
Najbardziej jednak, trudne są opisy posiłków jak autor spożywał, bolesne powiedziałabym.
Są boleśnie sugestywne i niezwykle apetyczne, a przez niemożność spróbowania, czy nawet odtworzenia tych smaków, ma się ochotę marzyć o podróży do Japonii, by uszczknąć choć odrobinę tego niezwykłego świata smaków. Od ramenu w małej budce po wykwintną i ascetyczną, ponad wszelkie rozumienie prostoty, kolację u najlepszego kucharza Japonii, po makaron somen, który ma spływać górskim potokiem.
Niezapomniane wrażenia, i wiele nowego do odkrycia, gwarantowane.
Czytałam tę książkę zeszłej zimy i pamiętam jedno uczucie, które mi podczas lektury towarzyszyło: nieznośny głód, ciągły apetyt na coś dobrego, a najchętniej chciałam by z kart książki jakimś magicznym sposobem przeniósł się na mój stół gorący, hedonistyczny ramen, z kawałkami masła (o którym chyba była mowa, w którymś z programów Anthony'ego Bourdain, bo przysięgłabym, że scenariusz programu był bliźniaczo podobny do rozdziału o tym zagłębiu knajpek z ramenem w książce), ascetyczna, ręcznie zrobiona soba czy ryba i sushi o jakim tutaj pewnie mogę tylko pomarzyć. Albo chociaż buteleczka najlepszego sosu sojowego, by móc skropić nim mój skromny i bynajmniej nie robiony ręcznie makaron soba,
Miejcie na uwadze moje słowa, nie czytajcie bez czegoś smacznego przy boku, bo po co przerywać tak interesującą lekturę ciągłymi wizytami w kuchni.
Ta książka obala wiele mitów, które my, Europejczycy mamy na temat kuchni i kultury jedzenia w Japonii. I bardzo wiele mnie nauczyła o doskonałości prawdziwego, tradycyjnego produktu i naprawdę niesamowitych czasem sposobach jego produkcji, prawidłowego wykorzystywania darów natury i zupełnie innego sposobu patrzenia na jedzenie (pokaz gotowania ryby Michaela dla Japonek - wrażenia i szok kulturowy, bezcenne).
"Sushi i cała reszta" Michael Booth, Wyd. Carta Blanca, 2013
John Robbins, wspólautor tej książki, był synem lodowego potentata, jednego z największych producentów lodów na świecie, który jako dziecko, pływał w basenie w kształcie lodowego rożka.
Postanowił jednak nie kontynuować tradycji lodowego biznesu, zrezygnował z rodzinnej fortuny, osiedlił się na małej wyspie u wybrzeży Kanady i zajął się czymś, co było zupełnie sprzeczne z ideą "marketingu zamrożonego, przepłenionego tłuszczem cukru mlecznego". Zajął się promocją zdrowego odżywania, pisaniem książek, wykładami na temat zdrowej diety.
Po latach dołączył do niego jego syn, Ocean Robbins. Książka jest zapisem rozmów ze specjalistami w różnych dziedzinach: lekarzami promującymi zdrowy tryb życia, zrównoważoną dietę, kardiologiem, profesorem biologii żywienia, lekarzem specjalizującym się w leczeniu chorób za pomocą żywienia, badaczami i specjalistami GMO, działaczami na rzecz ochrony środowiska, żywności hodowanej naturalnie (ekologicznej), działaczami wspierającymi humanitarną hodowlę zwierząt hodowlanych, ekspertów od strategii i praktyki przemysłu spożywczego, bezpieczeństwa żywności, polityki rolnej, działaczami na rzecz wprowadzenia zdrowych posiłków w szkołach (kto widział jakie posiłki dostają uczniowie amerykańskich stołówek i wie, że rząd amerykański uznał sos pomidorowy/ ketchup na pizzy (a więc i pizzę) za jedną z dziennych porcji warzyw (sic!), wie o czym mowa), z Morganem Spurlockiem (którego każdy zna z jego filmu "Super size me", w którym podejmuje się jeść tylko fast food), który w wywiadzie daje bardziej szczegółowy komentarz do filmu, dowiemy się np., że świeże, zdrowe jedzenie, owoce warzywa są drogie, fast food kosztuje grosze, bo jest dofinansowany przez rząd (dlaczego, warto przeczytać cały wywiad).
Z czego biorą się choroby serca, cukrzyca, alergie czy pożywienie może wpływać na złagodzenie, wyciszenie objawów chorób, jak nabiał czy mięso ma i czy ma wpływ na konkretne choroby, czy warto i dlaczego jeść produkty pełnoziarniste, czy fasola jest tak samo wartościowym pokarmem jak ryż, jak i czy "genetyczna ruletka", czyli pożywienie GMO, wpływa na nasze zdrowie i , czy wiemy, że jedząc GMO razem z nim zjadamy toksyczny herbicyd, w jaki sposób GMO wpływa na masowe samobójstwa rolników, czy nasze wybory żywieniowe, tu gdzie żyjemy, mają wydźwięk, tzw. "falę", na inne części świata.
To książka zupełnie nie rozrywkowa, nie lekka i nie łatwa.
Ale pokazująca opinie i badania wielu specjalistów, na sprawy, które stały się palące w dzisiejszym świecie: coraz większą mechanizację i masową, fabryczną produkcję jedzenia, spychanie na margines małych, tradycyjnych upraw prawdziwego jedzenia, produkcja i agresywna promocja pseudo jedzenia, które ma dominujący wpływ na większość współczesnych chorób cywilizacyjnych, ale i na życie i losy rodzin rolników.
Autorzy kładą nacisk na dietę roślinną, podpierając się badaniami i opiniami specjalistów, myślę więc, że książka ta w szczególności zainteresuje osoby na diecie roślinnej.
Uważam jednak, że ze względu na ogrom zebranych w niej informacji, podanych z perspektywy wielu autorytetów w swojej dziedzinie, rzucających światło na ogólnie pojęty przemysł żywieniowy/ produkcję żywności, rolnictwo, sposób współczesnego odżywiania i tego jak wielkie koncerny próbują nam swoje towary sprzedać jako pełnowartościowe, to książka dla każdego.
Bo przecież każdy z nas je i żyje na tej samej planecie. Warto wiedzieć co się na niej dzieje. Polecam!
"Głosy rewolucji żywnościowej" John Robbins, Ocean Robbins, Wyd. Illuminatio, 2014
"Ja, Hassan Haji, byłem drugim z sześciorga dzieci. Urodziłem się nad restauracją mojego dziadka, przy Napean Sea Rd, w miejscu zwanym wówczas Bombajem Zachodnim (dwie dekady później miasto zaczęto nazywać Mumbajem). Podejrzewam, że już wówczas koleje mojego losu zostały gdzieś zapisane, gdyż pierwszym wrażeniem, jakie pamiętam, był zapach machli ka salan, aromatycznej ryby curry, unoszący się przez szczeliny w podłodze i otulający dziecięce łóżeczko w pokoju moich rodziców, dobudowanym nad restauracją".
Hassan wyssał talent do gotowania z mlekiem matki.
Przyglądał się i uczył jak gotuje w rodzinnej restauracji. Po jej tragicznej śmierci, kiedy ojciec postanawia wywieźć całą rodzinę do Londynu, wegetują tam, wciąż w żałobie, przez rok.
W końcu postanawiają wyruszyć by szukać swojego miejsca na ziemi. Los rzuca ich do Francji, do opuszczonej rezydencji, na przeciwko której, niemalże drzwi w drzwi, ma swoją siedzibę jedna z najlepszych, ekskluzywnych i eleganckich restauracji, posiadająca gwiazdki Michelin, której właścicielką jest konserwatywna, starsza dama, Madame Mallory, o której stołują się same wybitne osobistości.
Ojciec Hassana postanawia otworzyć rodzinną restaurację: gwarną, swojską, taką jaką prowadzili w Indiach. Wyniknie z tego ciąg przeróżnych wydarzeń, który zaprowadzi Hassana w podróż dużo dalszą niż tylko na sto stóp, choć to od niej wszystko się zacznie,
Przez całą książkę, miałam pewność, że autor jest kucharzem lub dziennikarzem kulinarnym lub po prostu ma jakąś zawodową styczność z kulinariami. Gdyż sugestywność z jaką opisywane są w tej książce doznania smakowe, połączenia smaków, aromaty i konsystencje czy próba opisania słowami czegoś tak nieuchwytnego na papierze jak geniusz, instynkt kulinarny, wskazywałaby na osobę siedzącą głęboko w tym świecie. Tymczasem autor przez wiele lat był szefem europejskiego oddziału Forbes'a, więc tym bardziej czapki z głów, bo przelać na papier smak i poczucie kulinarnego geniuszu, tak, że pachnie z kart książki i ma się ochotę ją po prostu zjeść, to nie lada wyczyn!
Książka jest absolutnie przesmaczna, żywa, wibrująca, prawdziwa i zabawna, pełna postaci z krwi i kości, nie tekturowych bohaterów (czego nie mogę powiedzieć o filmie, który nakręcono na podstawie książki, na którym się niestety zawiodłam), pełna jedzenia, które pachnie i pasji, talentu które wibrują, jakbyśmy mieli do czynienia z autentycznym Hasanem, który gdzieś tam rzeczywiście istnieje.
Naprawdę świetna książka, z pewnością ogrzeje zimne, ciemne wieczory i jeśli przypadkiem dostaniecie ją pod choinkę, zaczniecie czytać po kolacji wigilijnej, może się zdarzyć, że nie zaśniecie przed północą.
"Podróż na tysiąc stóp" Richard Morais, Wyd. Bellona 2013
3 komentarze:
Świetne pozycje. Dzięki tobie mam listę dla Św. Mikołaja z "O jablkach" na czele oczywiście!! :)
znam trzy książki z Twego stosiku i przyznaję, że zgadzam się z recenzjami! zarówno "O jabłkach" jak i "Gotuj sprytnie jak Jamie" są bardzo udanymi książkami, ugotowałam wiele dań bazując na nich a kilka jeszcze czeka przede mną :)
"Podroż na sto stóp" również jest wspaniała! ma niezapomniany klimat :)
Pozdrawiam cieplutko!
uwielbiam "Podroz na stop" - film tez bardzo mi sie podobal. i sprawia ze chce pojechac do Indii juz teraz zaraz.
Prześlij komentarz