2015/07/20

Holy Belly. Paryż.






Śniadanie w Holy Belly było najpyszniejszym, jakie zjadłam w Paryżu, i wracam do niego wspomnieniami bardzo często.
To był prosty zestaw: jajka w koszulce, ciepły chleb, masło, duszone pieczarki i plasterki chrupkiego bekonu.
Nic takiego. Banał, prawda?





Ale to złudzenie, gdyż na ideał składa się opanowanie podstaw do perfekcji, użycie najlepszych składników i to coś, co sprawia, że tak, wydawałoby się, prosty zestaw, staje się niezapomnianym posiłkiem, który wbrew pozorom niełatwo odtworzyć. Ja o nim zapomnieć nie mogę, a rzadko co robi na mnie duże wrażenie. Wracam do tego śniadania myślami co jakiś czas i już kombinuję, jakby móc zjeść je ponownie. Obawiam się, że gdyby jakaś kawiarnia w mojej okolicy serwowała takie śniadanie, byłabym tam bardzo częstym gościem. Zbyt częstym.
Jajka w koszulce były trafione w punkt, nie za duże,  posypane mikroskopijnym, drobniutko posiekanym szczypiorkiem, żółtko idealnie otulone białkiem z każdej strony, po przekrojeniu rozlewające się jak gęsty, aksamitny krem. I ten smak prawdziwego jajka, niby kupuję pyszne jajka "zerówki", ale to było coś jakby więcej.
Do tego pajda niewyobrażalnie dobrego, ciepłego chleba na zakwasie, a co do chleba mam wysokie wymagania i mało co zachwyca mnie na mieście, nawet w takim królestwie boulangerie jak Paryż (chleb pochodzi z pobliskiej piekarni, o której napiszę więcej).










Holy Belly słynie również z pancakes, miałam ochotę spróbować tych z bekonem, masłem z Bourbonem i syropem klonowym, połączeniem kiedyś kontrowersyjnym, a dziś bardzo hedonistycznym. Nigdy takich nie jadłam, jakoś nie mogłam się odważyć, a coś mi mówi, że to idealne miejsce na ten pierwszy raz.
W porze lunchu i w weekend karta się zmienia i jest bardzo różnorodna, od francuskich klasyków, po włoskie czy smaki bliskiego wschodu. Menu jest częściowo po francusku, ale obsługa błyskawicznie pomaga przechodząc na angielski.

Na koniec, kawa.
Kawa w Paryżu nie jest najlepsza, jesli mogę to tak delikatnie ująć.
Kultura kawowa na profesjonalnym poziomie dopiero raczkuje, kawa jest droga i bardzo, bardzo niskiej jakości i pomimo ogromnej ilości kawiarni, dobrą kawę znaleźć można w kawiarniach tzw. "trzeciej fali" (o czym można poczytać więcej w wywiadzie z współwłaścicielem Holly Belly, link na końcu postu), których jest, w ogromnej skali miasta, niewiele, ale to pewnie zacznie się zmieniać.
W Holy Belly mają kawę bardzo dobrą, w uczciwej cenie (nie zapłacicie tam 7 euro, tyle kosztuje okropna lura, ale w "kultowym" miejscu czy przy modnej i szykownej ulicy) i z odwiedzanych przeze mnie paryskich kawiarni, w tej serwują jedną z najlepszych w Paryżu. Dbają o ziarna (które pochodzą z paryskiej Brulerie Belleville) oraz o dobrą, filtrowaną odwróconą osmozą wodę, co jest niezwykle istotne, dobra woda, to nieprzekłamany i lepszy smak kawy. 






Holy Belly ma dwóch właścicieli, Sarah Mouchot (która jest tam jednym z chef'ów) i Nico Alary (który jest tam baristą), którzy zanim otworzyli Holy Belly podróżowali po Australii by poznawać tamtejszą kulturę kawową i jedzenie, co widać po różnorodności menu, które nie jest typowo francuskie (Nico odrzuca typowe francuskie śniadanie oparte na cukrze na rzecz ciepłego, wytrawnego i kojącego śniadania, jakie jadał w Australii) bezpretensjonalności, przykładaniu wagi do najwyższej jakości produktów, sezonowości, lokalności i pieczołowitości dotyczącej kawy. I to się czuje! Na talerzu i w filiżance.
To miejsce bez zadęcia, dla każdego. Ale przede wszystkim to mekka obłędnego jedzenia, gdzie wszyscy są nim jakoś zauroczeni (jestem nim zauroczona nadal) każdy czuje się tam mile widzianym i dopieszczonym gościem. Zero paryskiego zadęcia.
Miejsce jest tętniące życiem, z luźną atmosferą, z eklektycznym, industrialnym wnętrzem i ciekawą muzyką. Spotkacie tam wszystkich - hipsterów, turystów z całego świata, tych jak żywcem wyjętych z Kinfolka (z którym zresztą kiedyś współpracował Nico ) czy tych w sportowych kurtkach i trekkingowych plecakach, młodych rodziców z maleńkim dzidziusiem w nosidle, szykownych Paryżan czy tych w wytartych tenisówkach.

Jeśli będziecie w Paryżu, polecam gorąco i niezwłocznie udać się tam na śniadanie. 
Pamiętając jednak, że wieść o pyszności tego miejsca rozniosła się szybko, jest dużo większa i zatacza dużo szersze kręgi niż jego gabaryty. Innymi słowy, tam zawsze jest kolejka. Zawsze i duża. Zaczyna się już o 9.45, o 10 lokal otwierają i kwadrans później już jest pełny, nie przyjmowane są rezerwacje, więc trzeba po prostu przyjść i być przygotowanym na oczekiwanie. Czasem 45min., czasem ponad godzinę, ale powiadam Wam, warto!

Na deser, sporo o idei i historii powstania Holy Belly, przyszłości kuchni francuskiej, dobrej kawie i tym co leży u podstaw Holy Belly, baardzo ciekawy wywiad z Nico Alary w Magazynie Kinfolk.

UWAGA jeśli ktoś planuje odwiedziny Holy Belly w najbliższym czasie, właśnie ogłosili wakacyjną przerwę (i remont) otwierają ponownie 3 września.




Holy Belly
19 Rue Lucien Sampaix, niedaleko kanału Saint Martin, metro: Jacques Bonsergant
możliwość rezerwacji: brak
pn-pt 9-17 (kuchnia kończy pracę o 15)
sb-nd 10-17 (kuchnia kończy pracę o 16)

www/ FB

7 komentarzy:

Unknown pisze...

przepiękny klimat zdjęć jak i samo miejsce <3
pozdrawiam ciepło

ucho od sledzia pisze...

Oh dodaje do mojej podroznej listy miejsc wartych odwiedzenia :-)

Patrycja pisze...

Ania,
Dziękuję i również pozdrawiam! :)

Patrycja pisze...

Ucho od śledzia,
Naprawdę warto, nie zawiedziesz się ;)

Aurora pisze...

Chyba zaproszę tam mojego faceta na randkę :P

Anonimowy pisze...

Nabrałam ochoty na ponowną wizytę w Paryżu:) Dzięki za opowieść!

Zuzia Czeczot pisze...

Jest klimacik :)