Pierre Hermé, gwiazda wśród francuskich (i nie tylko) cukierników, okrzyknięty, przez francuski Vogue, Picassem cukiernictwa, człowiek który rozsławił makaroniki i miał wpływ na rozwinięcie sieci ekskluzywnych, cukierniczych butików Laduree.
Zaczynał jako czternastoletni czeladnik u słynnego Gastona Lenôtre, następnie, przez jedenaście lat pracuje w sieci ekskluzywynych delikatesów Fauchon, zwanej "supermarketem dla milionerów". w 1998r. otwiera swój pierwszy butik w Tokyo, podobno podczas kontraktu z Laduree nie wolno było otworzyć mu swojej cukierni w Paryżu. Robi to dopiero w 2002r.. W tej chwili w mieście świateł ma ponad dziesięć swoich butików.
Kiedy więc wybraliśmy do Paryża, późną wiosną zeszłego roku, wiedziałam, że swoje pierwsze cukiernicze kroki skieruję właśnie tam.
Chciałam spróbować tych osławionych makaroników, których przeapetyczne i finezyjne zdjęcia, do tej pory tylko oglądałam (reklamy makaroników Hermé są jednymi z najbardziej działającymi na zmysły, polecam poszukać w sieci) oraz koniecznie legendarnego ciastka 2000 feuilles: karmelizowanego francuskiego ciasta, przełożonego praliną z piemondzkimi orzecami laskowymi i pralinowym kremem mousseline. Brzmi jak niebo, prawda?
Cóż, nie będę zaprzeczać, smakuje również jak niebo.
Idealnie chrupiące warstwy ciasta (troszkę przypominające nasze ciasto na napoleonkę), przełożone kremem, którego smak naprawdę trudno opisać. Każdy kęs to jak unoszenie się nad ziemią.
Wracaliśmy po niego wielokrotnie podczas całego pobytu, i tuż przed wyjazdem był on naszą ostatnią paryską wieczerzą. Jeśli macie zjeść jeden deser w Paryżu, to to właśnie powinno być 2000 feuilles.
I oczywiście choć dwa makaroniki. Koniecznie.
Jeśli miałabym określić je jednym słowem to byłoby to "idealne".
Bo są idealne, idealnie łąmią się pod pierwszym kęsem, a w środku są ciągnące, krem/nadzienie jest intensywne i niczego nie udaje. Wybór smaków jest oszałamiający, róża z płatkami różnaymi (nie mogłam sobie odmówić), karmel z solonego masła (ojej!), oliwa i wanilia (tak żałuję, że się nie zdecydowałam), pistacja i malina, jaśmin, mango i kandyzowany grapefruit, pomarańcza i kwiat bazylii, czy mam wymieniać dalej?
A co wiosnę przestawiają nowe, zaskakujące połączenia smakowe. Naprawdę trudno się zdecydować, najlepiej przychodzić codziennie i brać po dwa nowe smaki.
Próbowaliśmy również, niezwykle słynnych makaroników Laduree i Lenôtre, które po pierwszym kęsie kazały od razu odwrócić się na pięcie i wrócić po makaroniki Hermé...co też zrobiliśmy. I tak już nam zostało do końca pobytu w Paryżu.
To co zaskoczyło mnie w butikach Pierre Hermé, to cała oprawa, ogromne przywiązanie do pięknej formy, sposobu pakowania, obsługa klienta, która jest raczej jak spektakl w teatrze czy pakowanie biżuterii, niż deserów. I takie się właśnie ma uczucie, jakby się kupowało cukierniczą biżuterię. Niesamowicie wyrafinowaną i bardzo, bardzo uwodzącą smakiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz