Książkę Sary Britton, pokazywałam i recenzowałam już tutaj kiedy tylko ukazała się w wersji anglojęzycznej. Ogromnie cieszę się więc, że jej książka ukazała się na polskim rynku.
Sara jest niekwestionowaną (na rynku amerykańskim) królową kuchni roślinnej. Pokazywałam tu przepisy z tej ksiąki, na sałatkę z soczewicy czy zupę fasolowo-pieczarkową.
Jeśli lubicie kuchnię Sary i jej filozofię gotowania i jedzenia, zapraszam do konkursu, w którym można będzie wygrać dwa egzemplarze jej książki.Aby wziąć udział w konkursie, należy zostawić komentarz, pod tym wpisem.
Zadanie konkursowe brzmi nastęupjąco:
Jaka jest Twoja filozofia/ sposób odżywiania i dlaczego właśnie taka?
Ze wszystkich komentarzy wybiorę dwie osoby, które otrzymają książki.
Komentarze można zostawiać przez tydzień, do środy, 5 października.
Zapraszam!
_________________________________________________________________________________Ze wszystkich komentarzy wybiorę dwie osoby, które otrzymają książki.
Komentarze można zostawiać przez tydzień, do środy, 5 października.
Zapraszam!
WYNIKI KONKURSU
Książki otrzymują:
Jjjoanna (komentarz z godz. 20.42) oraz WuWu (komentarz z godz. 8.10)
Proszę o niezwłoczne wysłanie danych do wysyłki książek (adres email znajduje się na pasku bocznym). W razie braku wiadomości z danymi do wysyłki (tak, to się zdarza), książki zostaną rozdane innym uczestnikom konkursu.
Książki otrzymują:
Jjjoanna (komentarz z godz. 20.42) oraz WuWu (komentarz z godz. 8.10)
Proszę o niezwłoczne wysłanie danych do wysyłki książek (adres email znajduje się na pasku bocznym). W razie braku wiadomości z danymi do wysyłki (tak, to się zdarza), książki zostaną rozdane innym uczestnikom konkursu.
40 komentarzy:
Napiszę szczerze, że tak naprawdę nie mam żadnej metody, którą łatwo da się zdefiniować i nazwać. Opieram się przede wszystkim na potrzebach własnego organizmu, staram się słuchać własnego ciała. Ostatnimi czasy, popularne powiedzenie, jesteś tym co jesz, coraz bardziej do mnie przemawia. I dlatego każdego dnia chcę być innym warzywem, owocem, kwiatem, przyprawą...Dziś jestem imbirem.
Wiesz, Truflo, przeszłam przez różne fascynacje, typu jedzenie z tzw. eko sklepów, 5 przemian, jedzenie nie-domowe = złe lub nienajlepsze, czytanie składu produktów...
Na szczęście teraz jest we mnie zdrowy rozsądek i bardzo spodobało mi się zdanie pewnego dietetyka, który na pytanie "co mam zrobić gdy nie mam dostępu do eko marchewki?" odpowiedział "szczerze cieszmy się marchewką z marketu, bo za kilkadziesiąt lat i takiej może nie być".
Cieszę się więc jedzeniem!
Czytam składy produktów, bo uważam, że nadmiar chemii nie jest do niczego potrzebny. Jem przede wszystkim to co, nasze, polskie. To co sezonowe. Tak jak było kiedyś.
Pewnie, że skuszę się na tapiokę, bo po prostu mi smakuje, ale właściwości zdrowotnych czy leczniczych poszukam w polskim czosnku, cebuli, malinach. A, jest odstępstwo! Świeży imbir ;)
Taka to, widzisz, moja filozofia. ;)
A jak mam ochotę na burgera, to idę do najlepszej burgerowni w mieście. Choć mięsa jem bardzo mało, bo uważam, że można je zastąpić i nie jest nam ono niezbędne.
No i chleb pieczemy sami w domu - toż to magia przecież!
Podsumowując - zdrowy rozsądek i doświadczanie na sobie co nam odpowiada. :)
Dla mnie najważniejsze jest żeby jeść różnorodnie (wszystkie składniki i grupy produktów) i korzystać w najszerszym możliwym zakresie z produktów lokalnych i sezonowych. Odrzucam więc wszystkie "mody jedzeniowe" i diety, a zamiast tego jem normalne/powszechnie dostępne w danym czasie produkty, jak najmniej przetworzone, z jak najkrótszym terminem przydatności do spożycia i jak najkrótszą listą składników. W miarę możliwości próbuję zastąpić to, co zazwyczaj kupuje się w słoikach czy jako półprodukty, własną produkcją. Ostatnio stało się tak z popularnym kremem czekoladowym, uwielbianym przez mojego męża i dzieci - ten własnej roboty z orzechów laskowych, mleka, syropu klonowego i kakao okazał się fenomenalny w smaku (nie mówiąc już o tym o ile zdrowszy od tego ze sklepu). Tak więc moją filozofią jedzeniową jest nie filozofować za dużo, tylko wrócić do korzeni (nomen omen):)
Jestem czynną zawodowo mamą trzylatka i cukrzykiem, więc moja filozofia jest mało skomplikowana... po prierwsze szybko, po drugie zdrowo po trzecie bez cukrów prostych. I w miarę mi wychodzi ;) Chociaż czasem grzeszki w postaci domowej pizzy na białym cieście też się zdarzają, ale rewolucja w postaci choroby i przygody życia pt. jestem mamą dużo zmieniła na lepsze. pozdrawiam!
Moja filozofia jedzenia jest bardzo prosta..
jem najwięcej tego, co mogę zjeść bez obróbki bez przypraw w naturalnej postaci, następnie w mniejszej ilości rzeczy, które potrzebują niewielkiego przetworzenia.. jedzenie, ktore trzeba mocno przetworzyc, by nadawalo sie do spozycia oznacza dla mnie,ze jest niejadalne.
przetworzenie tzn: zabicie, mocne doprawienie by miało smak, długie gotowanie, pieczenie itp itd
Jedzenie- jest dla mnie przyjemnością, ale też lekarstwem. Nie jem przetworzonej żywności, glutenu, kukurydzy i nie używam cukru. Odkąd, ze względów zdrowotnych wprowadziłam zmiany w mojej kuchni- jesteśmy zdrowsi, ja mam świetne wyniki badań, a nowy sposób odżywiania zaowocował kreatywnością i nowymi przepisami. Uwielbiam siedzieć w kuchni i tworzyć, na równi z siedzeniem przy biurku i scrapbookingiem :)
Jedzenie jest dla mnie niezwykle ważną częścią życia. Swego czasu bardzo się zagubiłam i podświadomie uznałam je za swojego wroga. Okazało się, że tak na prawdę nie zasługuje ono na to miano. Zaczęłam się z nim więc zaprzyjaźniać na nowo, z głową. Dziś jako osoba racjonalnie myśląca kieruje się przede wszystkim smakiem i zdrowiem. Moje odżywianie polega na wyborze produktów zdrowszych, ale nie popadając w paranoję. Wyznaję zasadę korzystania z życia i wszelkich przyjemności, które nam ono oferuje (szczególnie w kwestii kulinarnej). Mam jednak jednego bzika. Mimo tego, że jestem w młodym wieku, w pełni świadomości mogę się przyznać, że w jakiś 80% powinnam zaszufladkować się w grupie osób 60+. Dlaczego? Ponieważ 9/10 rzeczy, które spożywam robię sama. Lepienie pierogów jest dla mnie sposobem na odstresowanie. Wałkowanie ciasta na makaron, aby doprowadzić go do postaci idealnie cienkiej-ulubionym treningiem. Wyrabianie chleba, bądź wszelka możliwość oddania swojego ciepła ciastu drożdżowemu stanowi czystą przyjemność. Moment, w którym rozgrzewam piekarnik, aby wsadzić do niego wcześniej przygotowane ciasto, to taki początek dla ekstremalnych wrażeń, które czekają mnie przez kolejne minuty jego pieczenia (urośnie, czy nie urośnie, a może potem opadnie?). Takie życie wybrałam. Taki sposób odżywania uwielbiam i w brew wszelkim stereotypom o tym, że makarony/kluchy/placuchy to rzeczy niezwykle niezdrowe, ja..ja jem je każdego dnia, przeplatając to kanapkami, domowymi słodyczami i owsianką :)
Zjadam to co wybiegam :) znajomy biegacz powiedział kiedyś, że dla biegaczy krótkodystansowych lepszą opcją jest dieta mięsna (mięsożerne zwierzęta to te najszybsze na krótkich dystansach), a dla długodystansowców i ultrasów z kolei dieta vegatariańska lepiej sie sprawdza. Jestem przykładem właśnie takiego sportowca - długodystansowca na diecie wegetariańskiej (choć nie odmówie babcinych kotletów ;) ).
Przyznam też że mój organizm po bieganiu to istny ciasteczkowy potwór :)
Tak więc zdrowo i sportowo, ze szczyptą miłości do słodkości - oto moja filozofia odżywiania :)
Chciałam zacząć banalnie, czyli od stwierdzenia, że "Kocham jeść!!", ale się ugryzłam w język. Czy raczej w palec w tym wypadku;) Bo kto nie kocha? Nie znam człowieka, który tak ogólnie nie lubi szamać. A jeśli taki istnieje, to musi być bardzo smutny ktoś, bo pozbawiony takiej przyjemności w czystej formie! Takie jest moje podejście do jedzenia - to rozkosz, pychota, frajda, radość, niebo w gębie! I nie oznacza to, że wcinam wszystko, co smakowicie wygląda na drzewo nie ucieka przede mną;)Tylko w moich stałych porach, zajadam jakieś pyszne porcyjki, które sprawiają, że nie jestem ani głodna, ani przeżarta - jestem po prostu szczęśliwa. Nie żałuję sobie aromatycznych przypraw, pamiętam, że je się też oczami, więc dbam o prezencję potrawy, szukam inspiracji w książkach i na blogach i jest fajnie:) Nie muszę zjeść 5 kawałków ciasta u cioci na imieninach, bo wiem, że ja też znam fajne przepisy i coś dobrego sobie czasem zrobię. Organizm twierdzi, że jest ok - nic mnie nie boli, nic mnie nie uczula, figura niczego sobie, więc trzymam się tego - intuicja, rozum i miłość do jedzenia!
Umiar i sezonowość - chyba najlepsza filozofia żywieniowa, przynajmniej ja staram się owej trzymać.
Uwielbiam przygotowywać posiłki z produktów, które rosną o danej porze roku. Są wtedy najlepsze i najsmaczniejsze. Poza tym, jeśli czekamy na coś cały rok, co występuje tylko o danej porze roku, to wtedy smakuje nam to jeszcze bardziej ;)
Owszem, mam chwile słabości, zjadam coś na szybko, niekoniecznie zdrowego. Jednak wtedy czerpię z zasady umiaru. W końcu, wszystko jest dla ludzi :)
Prywatnie jestem typem kulinarnego podróżnika. Z odżywianiem jest u mnie jak z pierwszą miłością i jej trzepoczącymi motylami w brzuchu, kiedy moje kubki smakowe odkrywają coś, czego jeszcze nie znały ;-)
Podróżując przez życie dojrzewało moje postrzegania świata, ludzi i kuchni. To właśnie w nowych miejscach, u boku różnych ludzi zachodzą u mnie pewne procesy, które wpływają na zdrowe odżywianie. To hasło nie zmieniło się na przestrzeni lat, a stało czymś tak oczywistym jak oddychanie. Wielobłota w lubuskim z pysznym plackiem jaglanym, Nowy Soleniec w Rumunii z kozim serem, czy niezapisane na mapie miejsce w lesie z jagodami, które aż proszą się o połączenie z jogurtem.
Czuję, że wróciłam inna. Nawet zwykła herbata smakuje inaczej. Wybieram produkty lokalne, "zieleninę" od Pana Henia, jajka od Babci Wili i nie okłamuję się zapychając "czymś na szybko". Z balkonowych donic wyskoczyć chce mięta, bazylia dumnie pnie się w górę a mini szklarnia puszcza już któryś raz w roku kiełki.
I mimo, że w mojej kuchni i domu mam wszystko, nie mam najmniejszej ochoty siedzieć na miejscu! Ten właśnie ciągle jeszcze nieodkryty świat skrywa tyle tajemnic, które chętnie przywiozę do domu.
Moja żywieniowa filozofia? Jest (jak dla mnie ;)) prosta...weganizm! Jestem weganką od roku (i dlatego bardzo ucieszyłam się, gdy zobaczyłam jaka jest nagroda w konkursie, ponieważ uwielbiam przepisy z bloga My New Roots :)), a wcześniej miałam za sobą 2-letni wegetariański staż. Co jeszcze mogę powiedzieć o mojej filozofii jedzenia? Staram się, aby mój organizm jak najbardziej korzystał z tego, co wkładam do ust ;) Moja dieta bazuje na warzywach, strączkach, owocach, orzechach i pełnoziarnistych produktach zbożowych. Ostatnio zafascynowałam się również kuchnią "raw", ale pora roku niestety jej nie sprzyja :( Uwielbiam dietę roślinną i czuję, że to sposób żywienia idealny dla mnie! :)
Pozdrawiam, Martyna
Umiar Prostota i Świadomość. Ot moja filozofia :)
Droga do nich była długa i kręta. O ile prostota była moją koleżanką, to już umiar i świadomość żyły sobie gdzieś poza mną ;)
Mój organizm, moje ciało wyraźnie dawało znaki co lubi, a czego nie, co mu szkodzi,a po czym czuje się wyśmienicie. Na początku nie słuchałam...do czasu kiedy nie nadjechała dojrzałość ;) Wiozła ze sobą świadomość siebie i swojego ciała. Zaczęła się moja fascynacja TCM (na pewno będziesz znała Truflo ten skrót :)i kuchnią 5P. Minęło kilkanaście lat i 5P nadal jest moją bazą. Staram się jeść różnorodnie, wykluczając mleko, mięso - bo go po prostu nie lubię i źle trawię, produkty przetworzone. Jem z umiarem i świadomością, że jeśli zgrzeszę to potem nie narzekam.
Pozdrawiam ciepło
Ola
Ural, miasteczko Aramil, w którym spędzam każde wakacje, przyjeżdżając do babci ze słonecznego Kazachstanu. Jestem juz duża, mam 6 lat! Pomagam dorosłym i moim zadaniem, oprócz chodzenia po wodę i zbierania owoców, jest robienie zakupów w piekarni, znajdującej się dwie przecznice dalej od domu dziadków. Niewielkie pomieszczenie, drewniana lada z ogromną dechą i olbrzymim nożem, a za ladą uśmiechnięta pani w fartuszku i białym czepku. To sąsiadka babci zza miedzy. Za jej plecami są regały z chlebem: ciemnym (u nas się mówi: czarny) okrągłym i w kształcie "cegiełki", szarym otrębowym, białym okrągłym, puchatymi bochenkami, bułkami, kawiorkami z kruszonką cukrową... Kupuję zazwyczaj cegiełkę czarnego i okrągły bochen białego, pachnący i puszysty, z przypaloną w jednym miejscu, chrupiącą skórką.. Biegnę do domu obgryzając brzegi wkoło, a gdy już tam docieram, siadam na tarasie skąpanymi w słońcu i wyjadam ze środka słodkawy i delikatny miękisz. Nigdy więcej z życiu nie czułam podobnego zapachu chleba, jak w tej babcinej piekarni, ale wspomnienie tego aromatu jest tak żywe, jakby to było wczoraj.
Te wspomnienia są moją filozofią - proste, stare przepisy kobiet z mojej rodziny, wytarte pożółkłe kartki w zeszytach, telefony od mamy, cioci, kuzynki "Co piekłaś?", "Poradź, co zrobić z nadmiarem cukinii!", naczynia, serwety, sztućce pamiętające wiele rozmów przy stole podczas podwieczorków z herbatą i konfiturami.
Pozdrawiam ciepło,
Nastia
Do życia i żarcia mam proste podejście: nikomu w talerz, portfel i do wyrka nie zaglądam.
Ten talerz?Ja jestem weganką, sportowcem wyczynowym, więc pilnuję diety bardzo. Gotuję zawodowo , więc karmię ludzi tak, jak sama jem i mam w dupie, czy po obiedzie u mnie wieczorem polecą na kebsa, czy wrócą do mnie na kanapki.
Ten portfel? Weganizm nie jest kosztowny. Nie musi być, ale może. Pół kilo jaglanej a pół kilo quinoa to jest różnica. Ale czy jedno, czy drugie mam w garze, to dam talerz głodnemu i w dupie mam, czy mi zapłaci 20 monet, bo może i tyle ma, czy 2, bo może i tyle ma.
To wyro? Karmię wszystkich, którzy chcą. I mam w dupie, kim są, skąd pochodzą, co myślą o baroku i eutanazji i kogo trzymają za rękę. Nie nakarmię za to i wywalę na zbity ryj rasistów, seksistów, homofobów i tym podobnych, co nienawidzą niektórych ludzi za to, że tak im się ułożyło DNA.
Tak już mam, że prywatne łąc zy mi się z politycznym, ale wiem, że ludzie mają to w dupie, więc po prostu staram się gotować dla nich tak, żeby kokosowy pęczak z grzybami,ogórki z woka i chutney ze śliwek z kuminem wspominali DOBRZE . I wracali.
Truflo, przyznam się, że to pierwszy raz, kiedy biorę udział w Twoim konkursie. Uwielbiam blog Sary. Dzięki niej odkryłam pyłek pszczeli i upiekłam słynny Life-Changing Bread.
Moja filozofia? Długo szukałam. Zaczęło się od wegetarianizmu. W pewnym momencie, kiedy po raz kolejny będąc na wycieczce zamawiałam „coś bezpiecznego”, a inni zajadali się lokalnymi potrawami, doszłam do wniosku, że na tym świecie jest zbyt wiele do spróbowania. Wciąż za mięsem nie przepadam, sama raczej go nie przygotowuję, ale jeśli ktoś mnie częstuje, nie odmawiam – biorę choćby mały kawałek, bo uważam, że jest to wyraz szacunku dla kucharza. Druga sprawa to właśnie te wyjazdy. Żeby poznać dany kraj czy region, należy też wgłębić się w jego kulturę, a co za tym idzie – w kuchnię.
Nie oszczędzam na jedzeniu. Oczywiście, nie dysponuję wielką gotówką, nie zostawiam w sklepach ogromnych kwot. Chcę być świadomym konsumentem. Mam wybór. Różnicę w jakości produktu robi czasami tylko dwadzieścia groszy. Staram się omijać żywność przetworzoną, ale nie tylko o tym trzeba pamiętać. Nawet jogurt jogurtowi nie jest już równy – wielkim zaskoczeniem było dla mnie odkrycie mleka w proszku w maślance. Mogłabym napisać – chcę jeść zdrową żywność. Lecz czym jest owa zdrowa żywność? Kojarzy się z półkami, na których można znaleźć dwa razy droższe produkty. Dla mnie zdrowa żywność to wszystko, co ma wartość odżywczą dla mojego organizmu – czosnek, natka pietruszki, imbir, kurkuma. Nie trzeba przecież szukać tych produktów na specjalnych półkach.
W kuchni zależy mi na prostocie. Nie lubię bawić się w wymyślne gotowanie i preferuję łatwe przepisy. Co ciekawe, te zazwyczaj smakują najlepiej. Klasyczne ciasto drożdżowe z kruszonką jest o niebo lepsze od trzykrotnie przekładanego tortu. Dalej. Nie mam ochoty, nie gotuję. Bywały dni, że zmuszałam się do kucharzenia. Koniec końców i tak nic z tego nie wychodziło. Czasami trzeba dać sobie przerwę. Posiłki przygotowywać należy z miłością – nie tylko dla innych, także dla siebie. Jedzenie należy celebrować. Nie bez powodu kuchnia była zawsze najważniejszym pomieszczeniem domu, niczym jego serce. Lubię jeść, a najbardziej cieszę się z posiłków, które spożywam w towarzystwie innej osoby/innych osób. Można wtedy się wyciszyć, zwolnić trochę tempo.
Od trzech miesięcy mieszkam w Rumunii. Przeżyłam mały szok, gdy pierwszy raz wybrałam się na zakupy. Jarmuż? Zapomnij. Ciemne pieczywo? Ze świeczką szukać. Soczewica, ciecierzyca, kasza jaglana? W porównaniu z cenami polskimi o wiele droższe. Postanowiłam więc się dostosować. Ochłonęłam. W międzyczasie trafiłam na genialny targ, gdzie znalazłam pyszny jarmuż i szpinak. Wiem już też, gdzie kupić ciemne pieczywo. Ubolewam tylko nad tym, że nie potrafię nigdzie dostać mąki orkiszowej. Tutaj moja kolejna zasada: jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Piekę ciasta z mąki pszennej i daję radę. Może kiedyś znajdę gdzieś paczkę orkiszowej, a może mama prześle mi pocztą.
Ostatnia kwestia, którą chciałabym poruszyć: zmysły. Jedzenie to nie tylko smak i węch. Wszystkie książki kucharskie, które posiadam łączy jedno. Apetyczne zdjęcia. Przyznam się, mam kilka takich pozycji, które kupiłam tylko dla oprawki graficznej. Znajduję na targu staroci piękne filiżanki i talerzyki, a wszystko po to, żeby móc nacieszyć swoje oczy podczas posiłku. Lubię dźwięk cebulki skwierczącej na patelni. Lubię ugniatać ciasto drożdżowe i zatapiać w nim swoje palce. Małe rzeczy, a cieszą.
Patrząc na to, co napisałam, swoją filozofię określiłabym chyba słowami: jakość i prostota. Dwa składniki bardzo ważne w naszych czasach, kiedy wszystko i wszyscy dookoła pędzą do przodu. Czasem dobrze jest się na moment zatrzymać. Dlaczego wybrałam taki styl bycia i odżywiania? Wydaje mi się, że ważna jest przy tym nasza intuicja. Wierzę, że ciało samo powie mi, na co ma ochotę, czego mu brakuje lub czego ma dość. Żyjąc w ten sposób czuję się dobrze i staram się być sobą. Nikogo nie oszukuję.
Pozdrawiam serdecznie, Ewa / @duperszwance :-)
Moją jedyną wytyczną jestem ja sama. Słucham siebie i kieruję się własnym podniebieniem. Póki co dobrze na tym wychodzę :)
Pozdrawiam.
Moja filozofia jest taka, aby jeść to co dała nam ziemia, jeść jak najbardziej naturalnie. Korzystać ze świata na 100%, są takie miesiące kiedy nie jem mięsa, bo warzywa i owoce dają takie plony, że szkoda czasu na jedzenie ciężkich mięs. Później przychodzi czas na ciepłe zupy bogate w warzywa i proteiny. Nie chce zatruwać mojego ciała konserwantami ani innymi dodatkami, więc staram się zawsze znaleźć produkty dobre jakościowo i tym bardziej smakowo. Takie same są moje podróże, pełne smaków i radości z poznawania.
hanna.swiatnicka@gmail.com
Moja filozofia to w skrócie słuchanie siebie i dbanie o siebie poprzez odżywianie. Długo nie słuchałam siebie tylko słuchałam co jest, w tym momencie, modne i tym się żywiłam. Pomimo tego, że organizm dawał mi wyraźne znaki, że czegoś nie toleruje ja go nie słuchałam. Aż w końcu,że względu na chorobę, nic innego mi nie pozostało jak ratować się dietą (leki nie dawały radę). Zwróciłam się o pomoc do naturopaty i tak, po roku diety stoję na nogach i cieszę się jedzeniem. Zmieniłam dietę diametralnie ale dzięki temu odkryłam smak, potencjał i różnorodność warzyw i owoców. Rozprzestrzeniam to mna całą rodzinę. Dzięki zmianie diety uspokoiłam się wewnętrznie. Wiele mądrych osób mówi,że jesteś tym czym jesz-dopiero na własnej skórze musiałam to przerobić i przyznać rację:)
Filozofia odżywiania? Musiałem dwa razy przeczytać, gdyż najprawdopodobniej nie posiadam żadnej.
Przez wiele lat nie zastanawiałem się nad tym. Ot, zjadałem to co mi w kuchni wychodziło. Nigdy nie kupiłem żadnej książki kucharskiej, bo po co. Gotuję to na co mam ochotę z przekonaniem że raczej zdrowo niż źle. Może to kwestia wieku, może zmienia się podejście ze względu na czas spędzony w kuchni, ale czuję że nadszedł czas na usystematyzowanie wiedzy. Jeszcze nie wiem w jakim kierunku się udam. Wiem tylko że po podglądaniu wpisów na kilku blogach kulinarnych, czas złapać w dłonie książkę. Tak by zatrzymać się nad tym co czytam i widzę.
Nie mam swojej filozofii jedzenia, dojrzewam do tego by taką odkryć.
Filozofia odżywiania? Musiałem dwa razy przeczytać, gdyż najprawdopodobniej nie posiadam żadnej.
Przez wiele lat nie zastanawiałem się nad tym. Ot, zjadałem to co mi w kuchni wychodziło. Nigdy nie kupiłem żadnej książki kucharskiej, bo po co. Gotuję to na co mam ochotę z przekonaniem że raczej zdrowo niż źle. Może to kwestia wieku, może zmienia się podejście ze względu na czas spędzony w kuchni, ale czuję że nadszedł czas na usystematyzowanie wiedzy. Jeszcze nie wiem w jakim kierunku się udam. Wiem tylko że po podglądaniu wpisów na kilku blogach kulinarnych, czas złapać w dłonie książkę. Tak by zatrzymać się nad tym co czytam i widzę.
Nie mam swojej filozofii jedzenia, dojrzewam do tego by taką odkryć.
Napiszę to w ten sposób, uwielbiam kuchnię jak najbardziej naturalną, uwielbiam włóczyć się po polach i zbierać różne produkty wykorzystując je w kuchni. Od roku mam też swój warzywnik z którego od wiosny intensywnie korzystam, co dzień przynoszę świeże warzywa które z radością konsumujemy. Wciągnęłam w to też i męża i córeczkę, a i w brzuszku rośnie mam nadzieję następny miłośnik takiej kuchni;) mam tez to szczęście, że mam rodziców w górskiej wsi, od nich również przywozimy moc produktów które są zdrowe i smaczne. Zawsze lubiłam jeść zdrowo, ale odkąd zostałam żoną a po półtorej roku i mamą, kładę szczególny nacisk na to co jem i ja i moi najbliżsi;)Będąc też u rodziców wybieramy się na wycieczkę do młyna w którym zaopatrujemy się w mąki różnego rodzaju, z nich zawsze wszystko pysznie wychodzi, pyszne domowe pizze, makarony razowe, pierożki czy wiele wiele innych:)
Anna K-G
Jem to, na co mam ochotę i ważne jest to, że dobrze mi z tym :)
Myśląc nad odpowiedzią na pytanie doszłam do wniosku, że tę samą filozofię, którą staram się wyznawać w kuchni, stosuję w wielu innych, mniej i bardziej ogólnych, sferach życia. Zmuszona zawrzeć ją w jednym słowie powiedziałabym chyba: inspiracja. Brzmi dość prosto, ale ma dla mnie ogromne znaczenie - inspiracja jest w moich oczach prawie synonimem miłości, a na pewno fundamentalną jej podstawą. Również miłości w najbardziej klasycznym rozumieniu - i choć porównanie potężnego międzyludzkiego uczucia do zawartości talerza może wydawać się nadużyciem, dla mnie nie jest nim ani trochę. Jedno i drugie jest w końcu niezbędne do szczęśliwej egzystencji!
Chcę inspirujących smaków - do odtwarzania w nowych daniach, odkrywania połączeń, ale też do myśli i idei pozakuchennych; chcę inspirujących zebrań przy stole, inspirujących spotkań z ludźmi wytwarzających jedzenie lub jego składniki; inspirujących rozmów, lektur, seansów, poszukiwań. Tak jak miłość zapewnia mi ciągłą, bardzo szeroko pojętą inspirację, tak od pożywienia - jako mojej wielkiej pasji - oczekuję tego samego. Dlatego tak mocno ciągnie mnie w stronę potocznie zwanego backstage'u, od ziemi która wydała plony, przez autorów przepisu i pomysły w gotujących głowach, po ręce trzymające nóż i widelec. A smak w tym wszystkim broni się sam, inspirując później z kilkukrotną mocą wszystkich prawd powyżej razem wziętych.
Cudna możliwość otrzymania cudnej książki - dziękuję za bardzo prosto zadane pytanie, pozwoliło mi odkryć w sobie myśl, której obecność bardzo cieszy:)
Dość długo na zadane przez Ciebie pytanie, odpowiadałam: masło, gluten, cukier i śmietana. Oczywiście ta 36%. ;) Bez kompromisów. Wygląda na to, że bardzo zmieniło mnie gotowanie w restauracji. Tam rzeczywiście masło i śmietanę można codziennie liczyć w kartonach, a karmel jest podstawą do wielu rzeczy. Każdy kucharz uważa masło za składnik doskonały. Bez masła nie ma gotowania ;) Niedawno moja mama, gdy całkowicie hedonistycznie do tłuszczu wytopionego z boczku dodałam jeszcze masła, bo wydawało mi się to zbyt "suche", powiedziała celną rzecz: ludzie, dla których gotujecie, przychodzą do restauracji na jedną-dwie kolacje w tygodniu. Nie można tak się odżywiać cały czas! Utkwiło mi to w głowie. Moja przyjaciółka też opowiada, że ona kojarzy mnie bardziej z kaszą jaglaną i owsianką na śniadanie. Obecnie staram się znaleźć równowagę między jednym, a drugim. Nie zmieniło się we mnie natomiast nigdy to, że uważam, że organizm wie, czego mu potrzeba i ufam swoim potrzebom. Nie robię sobie wyrzutów z powodu butelki coli czy paczki chipsów, lubię zjeść jajko z majonezem, bo wiem, że będzie do niego chleb, który sama piekłam. Najbardziej smakuje mi domowe, proste, ale dosmaczone jedzenie. Największe szczęście daje mi przygotowywanie jedzenia w domu, dla najbliższych. Gotuję dla nich tak, jak sama chcę jeść. W domu nie lubię zbyt skomplikowanych dań z wielu składników. Lubię, gdy jedzenie odżywia i ogrzewa duszę. Staram się jak najwięcej robić sama od podstaw, i nie sięgać po półprodukty. Zdecydowanie stawiam na jakość składników i sezonowość produktów, choć to trochę ostatnio wyświechtane frazesy. Nie mam obsesji na punkcie eko-odżywiania, ale w moim domu nie ma sosów z torebki ani kostek rosołowych. Nie kupuję pomidorów w grudniu, ani truskawek w marcu. Wolę poczekać na truskawki do czerwca i zjadać kilogram dziennie przez miesiąc. Wierzę w to, że jeżeli coś jest zrobione uczciwie, nie drogą na skróty, to niezależnie od rzeczywistej wartości odżywczej, i tego, co mówią o tym dietetycy, jest to dla nas dobre. Ale staram się ostatnio dawać do wszystkiego ten kawałeczek masła mniej. ;)
Moja filozofia odżywiania?
W domu – raczej na słono, bo przecież cukier to biała śmierć, wiadomo, trzeba jeść ciemne razowe pieczywo, kasze, zielone szejki, strączki, zero mięsa, najwyżej ryby, mało nabiału, jajka zerówki, warzywa, owoce, wszystko najlepiej z pobliskiego targu – to robi dobrze, wiadomo. No, to tyle teorii i dobrych zamiarów. ;)
Praktycznie to mój partner uwielbia słodkie i lepkie (kluseczki, kasze na mleku, kanapki z miodem, granole, kakałko, karmelizowaną cebulę, sos barbecue itp.) ja za to uwielbiam chrupiące, tłuste i słone. Staram się to jakoś łączyć, chodzić na ustępstwa, „uzdrawiać” przepisy ciemną mąką, miodem, szpinakiem (czasem totalnie psując przy tym potrawy) Przeważnie finalnie, kończy się to po prostu owsianką, pieczonymi ziemniaczkami albo smażoną kaszą z warzywami z jakąś dziwną przyprawą, nietypowym dodatkiem. ;) Lubię proste jedzenie z jakimś twistem.
Czytam hipsterskie magazyny kulinarne, lubię kilka blogów, szukam inspiracji na instagramie.
Uwielbiam jeść na mieście, rozpuszczać się zapuszczając w kuchnie orientalne, dziwactwa, podróże przez smaki. Lubię też wspomnienia domu, świąt z dziadkami, pierożków babci, mizerii, chleba na zakwasie mojego ojca. Często dzwonię do najstarszej kobiety w rodzinie po konsultacje, ale nadal nie wiem jak to wszystko odtworzyć.
I chociaż teraz wylądowałam w niezbyt ekscytującym kulinarnie miejscu, z dala od domu, w kuchni staram się podwójnie. Lubię Ottolenghiego, mam śliczną Salmagundi i fajną książkę Samar Khanafer. Ale rzadko kupuję sobie książki. Zawsze mi się wydaje że są pilniejsze wydatki. My roots przyglądam się od dawna, ale przypomniałam sobie o niej dopiero dzięki Tobie. (wcześniej przy okazji soczewicowej michy - dzięki :)
Podsumowując, mimo wielu pokus i zachciewajek, staram się żyć zdrowo i nie dawać się rutynie. Oglądać, czytać, smakować, być ciekawą świata, (nie napychając się zanadto apetycznym syfem). Dzięki za bycie inspiracją!
Maria
Moja filozofia jedzenia jest niedefiniowalna. W wykresie matematycznym przypominałaby sinusoide. W ciągu tygodnia staram się jeść zgodnie z licznymi (czasami aż nazbyt) zaleceniami dietetyków i osób, które motywują społeczeństwo do zdrowego stylu życia. W końcu jedzenie to życie. Zaś w weekend daje sobie dyspense na pewne produkty, które nie wchodzą w grę w tygodniu. I tak od doliny do wyżyny, tydzień po tygodniu, wdrażam swoją filozofię tygodniowego rozsądku i weekendowej rozpusty.
Po różnych dietach, filozofiach...w koncu mój rozum spotkał się z ciałem, a ciało z rozumem i słucham, co podpowiada mi ciało i sezonowość. Poza tym kuchnia prosta, tradycyjna, bez udziwnień i składników na siłe;) uwielbiam warzywa, zupy, ale nie stronie od mięsa i ryb! Jestem w zasadzie wszystkożerna:) taka ksiazka ucieszyłabym mnie przeogromnie Trufelko i adres bliski, bo do Cork:))
Jedzenie jest dla mnie, nie ja dla jedzenia.
Jestem córką bizneswoman, której nie starczało czasu na domowe gotowanie. Moim marzeniem od dziecka było umieć gotować, bo z racji tego, że mamy ciągle nie było w domu, nie wiedziałam jak to się robi. Podglądałam jedynie babcię w kuchni, podczas kolorowania kolorowanek - rysowała mi postacie z bajek w zeszycie, a ja kolorowałam. Potem zaczęłam stosować podpatrzone u niej techniki u siebie w kuchni i dziś, gdy pachnie u mnie tak, jak u niej wtedy, czuję satysfakcję i spełnienie. Uwielbiam jedzenie przygotowywać, realizuje się tu moja potrzeba tworzenia. Bardziej skomplikowane przepisy na chleb rozpisuję sobie na karteczkach i postępuję jak z instrukcją obsługi. Lubię karmić ludzi, lubię siedzieć nad talerzami z lampką wina, przedłużać wspólne chwile przy jedzeniu.
Bardzo ważne jest dla mnie to, z czego przygotowuję jedzenie. Dużo robię sama, a po dobre mięso jadę specjalnie w dalsze rejony miasta. Niestety choruję - jest to dla mnie niesamowite, jak bardzo dobre (prawdziwe) jedzenie może wpłynąć pozytywnie na zdrowie. Tu jest chyba właściwa odpowiedź wprost - jedzenie musi być dobre jakościowo, bo służy mojemu ciału, buduje je.
Jako dziecko wielu rzeczy nie lubiłam, staram się stopniowo do kolejnych przekonywać. Stąpam w tym powoli, ale mam już na koncie małe/wielkie sukcesy (jogurt, fasolka szparagowa, soczewica!). Szukam nowych połączeń prostych smaków, zwłaszcza warzywnych.
Moja filozofia odżywiania jest związana z uczuciami. Staram się jeść tak, aby potrawom towarzyszyły pewne emocje. Dlatego mogłoby się wydawać, że jem "niezdrowo", bo w tych kategoriach zapewne byłoby umieszczone ciasto marchewkowe, które jest ciastem, którym wyrażam miłość dla męża (tylko ja mu je robię), podsmażane ziemniaki z kwaśnym mlekiem, które przywołują wspomnienie z dzieciństwa, gdy tata wracał z pracy i serwował sobie ten przysmak. Mam wiele cudownych wspomnień związanych z jedzeniem i zapachami, więc staram sobie je przypomninać i nie zważać na to, że czasem jestem monotematyczna i np latem potrafię przez tydzień jeść codziennie na kolację pomidory prosto z upraw dziadzi ze śmietaną. Jedzenie, które sama przygotowuję jest bardzo proste. Codziennie jem chleb i owsiankę/jaglankę. Tak zostałam wychowana i się to nie zmieniło z biegiem lat. Na szaleństwa kulinarne i nowe smaki jest czas w restauracji. I tego staram sobie też nie odmawiać :)
Lubię, kiedy posiłkiem mogę celebrować chwilę. Posiłek może mnie ogrzać, rozweselić, pocieszyć, zainspirować. Przypomnieć momenty z dzieciństwa. Jem tak, aby być zdrowym w ciele i duszy, ot cała filozofia... :)
Moja filozowia żywieniowa? Hmm wszystko jest dla ludzi- ale w odpowoednich ilościach.
Jestem wegetarianką z wegańskimi zapędami, ale sernik jest za dobry, żeby z niego zrezygnować :) Nadal szukam idealnego sposobu odżywiania się, gdyż każdemu służy co innego. Sama staram się jeść czysto, uwielbiam dynie, sałatę i śliwki. Na obiad zjem i quinoę i stare poczciwe ziemniaki. Nie ograniczam jedzenia, jeśli jemy to co jest dla nas dobre, nie ma takiej potrzeby, a sami czujemy się świetnie. Po prostu jedzmy to, co daje natura, bez zbędnych ulepszeń, a wyjdzie to na dobre.
Mimo całego roślinnego jedzenia, uwielbiam także ciasta (a zwłaszcza sernik i drożdżówkę, a jakże, ze śliwkami!) i czekoladę. I co? Jem to i żyję i mam się dobrze, dopóki nie stanowi to całego mojego menu. Małe przyjemności raz w tygodniu i i ja jestem szczęśliwa, a także moje ciało i przee wszystkim psychika, kiedy nie wpadam w manie 'eko, bio wegańskiej diety bezglutenowej bezcukrowej'.
Bo wszystko jest dla ludzi
Jedzenie jest dla mnie ogromnie ważne. Prawie 10 lat temu przekonałam się, że to co jem znacząco wpływa nie tylko na samopoczucie i wagę, ale i na zdrowie. Zaczęłam gotować - szukać nowych inspiracji i przepisów, i musiałam się nauczyć wielu rzeczy od nowa - w rodzinie zdiagnozowano cukrzycę. Zauważyłam jaki wpływ ma cukier na stan mojego zdrowia i znacząco go odstawiłam. Jednak zdrowotne perypetie się nie skończyły - szukałam nadal idealnej dla siebie drogi w tej dżungli diet i sposobów jedzenia. Po tych 10 latach wiem, co jest dla mnie dobre. Wybieram składniki, które nie niszczą mojego zdrowia, ale mu znacząco pomagają. Zdecydowanie jem mniej mięsa, więcej warzyw i to sezonowych. Nie stronię od słodkości - bo ten etap już też przerobiłam. Lubię zjeść szarlotkę, wypić gorącą czekoladę, czy po prostu zjeść ciastko. Ale wybieram te zrobione w domu, nie tylko znam pochodzenie składników, ale i panuję nad ilością cukru :) Czy to jakaś filozofia? Nie wiem. Przymus? Też nie, raczej długa ewolucja i dążenie do zrozumienia swojego organizmu. Brzmi może patetycznie, jednak czasem okazuje się, że właśnie jedzenie może być przyczyną wielu chorób, z którymi się borykamy. Więc może jest to moja filozofia - filozofia wsłuchiwania się w siebie i wybierania tego co najlepsze. Najlepsze dla mnie...
Kiedy rozpoczęłam studia musiałam zacząć gotować sama dla siebie. Skończyły się codzienne, dwudaniowe obiady w domu i zawsze pełna lodówka. Początkowo przygotowywałam dania, które dobrze znałam, opierając się głównie na mięsie i makaronach, kanapkach, a w biegu między zajęciami zajadałam drożdżówki i wafelki. Z czasem jednak taki sposób odżywania się zaczął mnie męczyć, byłam znudzona ciągle jedzeniem tego samego, brakowało mi nowych pomysłów. Zaczęłam więc czytać blogi kulinarne, przeglądać gazety o tej tematyce. Dzięki temu odkryłam bogactwo świata kasz i warzyw, które z początku nieufnie traktowane, dzisiaj są moją podstawą. Całkowite przestawienie zajęło mi ładnych parę lat, a mimo, że przerobiłam już niezliczoną ilość kombinacji z ich wykorzystaniem, wciąż odkrywam nowe. Pasty, humusy, sałatki, pasztety, zapiekanki, dania jednogarnkowe i tak dalej, i tak dalej. Nagle okazało się, że wcale nie muszę jeść mięsa, mam co zabierać ze sobą na uczelnię, a bez kaszy jaglanej z owocami na śniadanie, nie wyobrażam sobie dnia. Co więcej, „zaraziłam” tym moją mamę, która podobnie jak ja stała się fanką kasz w każdej postaci. I co dla mnie najważniejsze, ucząc się gotować zdrowo i sezonowo, z prostych, najczęściej polskich produktów, złapałam kontakt z moją babcią, jakiego nigdy wcześniej nie miałam. Razem robimy przetwory na zimę, odkrywamy zapomniane smaki. Pokochałam jej opowieści o tym, jak to dawniej bywało, jak na wsi każdy na polu miał choć trochę zasadzonej gryki, z której później żarnami wytwarzało się kaszę, jak radzono sobie bez słoików chcąc zachować coś na zimę, czy jak to do szpitala po urodzeniu dziecka przynoszono kurę na rosół, którym później karmiono matki. Ogromnym sentymentem darzę wszystkie potrawy przygotowywane przez babcię, ale cieszę się, że i ja mogę czasem dla niej coś przygotować, że jest ich ciekawa. Poza tym wszystkim, robiąc samodzielnie zakupy, chodząc na bazarki i targi, doceniłam też, jak zdrowe i „ekologiczne” produkty jada się w moim domu. Tata, który jest weterynarzem przywozi „ze wsi” biały ser, jajka, mleko, miody, chleby pieczone w opalanych drewnem piecach. Zawsze było to dla mnie oczywiste, ale dopiero z perspektywy uświadomiłam sobie, jakie mam szczęście, znając ten wyjątkowy smak, mając do niego dostęp. Dlatego też, każdy przyjazd do domu na weekend zawsze kojarzy mi się z tymi smakami. Obowiązkowo jajecznica, chleb z białym serem i pomidorami, albo z samym masłem. Nic mi wtedy więcej do szczęścia nie potrzeba. Najprostsze, a zrazem najpyszniejsze.
Ta bardzo długa odpowiedź nie wyczerpuje mimo wszystko tematu związanego ze sposobem odżywania się. Może to zabrzmi zbyt wzniośle i górnolotnie, ale tak to czuję. Dzięki zmianie nawyków jedzeniowych i całym procesie z tym związanym, nastąpiła we mnie przemiana. Nie mając wtedy świadomości, że tak to się nazywa, bliskie stało mi się „slow food” i wszystko co z tym związane. A przede wszystkim odkryłam całe bogactwo sezonowych produktów i polskiej kuchni, która ma do zaoferowania coś więcej niż nieśmiertelny schabowy z ziemniakami.
Jedzenie traktuję jako źródło radości, również tej długofalowej, wynikającej z tego, że jestem zdrowa i w dobrej formie. Cieszę się jednak, że jak na razie nie muszą podporządkowywać diety konkretnym zadaniom i mogę z umiarem korzystać niemal ze wszystkiego. Pamiętając, że "wszystko mi wolno, ale nie wszystko przynosi korzyść.";) Radość sprawia mi nie tylko samo pyszne jedzenie, ale i to, co się z nim wiąże. Wspólne śniadania, talerz gorącej zupy zrobionej przez tatę, biesiadowanie przy świątecznym stole, popijanie dripa przelanego przez męża. Celebrować można nie tylko same posiłki, ale i ich przygotowywanie. Nie zawsze mam na to czas, chętnie gotuję na dwa albo więcej dni, ale niezwykłą radość daje mi wyciąganie kolorowych warzyw z koszyka czy nastawianie długo gotującego się rosołu, moment wkładania wyrośniętego bochenka do piekarnika. Czas na takie momenty to pewien luksus, ale czuję, że jestem gotowa zrezygnować dla niego z innych rzeczy. Kiedyś fascynowało mnie robienie rzeczy nieznanych, teraz powoli dojrzewam do tego, by doskonalić się w robieniu gołąbków. Wciąż chętnie sięgam po nowe smaki, ale staram się po swojemu oswajać tradycję. Raz szakszuka, raz jajecznica. I doceniam dobre składniki, gdy wchodzę do mojego ulubionego warzywniaka z ulubionym panem, czują radość na sam widok dobroci, które tam widzę. Tak więc odżywianie to przede wszystkim równowaga i wartościowe składniki, a szerzej jedzenie - czas, ludzie i celebrowanie.
your blog is very creative.. I always wait your posts
Gold Updates
Prześlij komentarz