2009/07/31

Mixed-Flour Miche.






















Zeszłam do kuchni. Jadł chleb z dżemem. Z nowego bochenka. Upieczonego poprzedniego wieczoru. Jadł ku mojemu zdziwieniu. Między jednym a drugim kęsem rzekł:
"Taki chleb mógłbym jeść codziennie"
Szczerze powiem. Zatkało mnie. Bo nie spodziewałam się usłyszeć takich słów od kogoś, kto do tej pory deklarował miłość tylko i wyłącznie do białego pieczywa.
Ten chleb może sprawić trochę kłopotu, ciasto jest luźne i takie ma być.
Psioczyłam na nie przy pierwszym do niego podejściu, ale chleb udał się znakomicie. Przy kolejnym pieczeniu oczekiwałam z niecierpliwością, gdyż wiedziałam już, że jest przewspaniały.
Polecam ten chleb każdemu, kto zastanawia się czym Hamelman może go jeszcze zaskoczyć w tej stałej kombinacji: mąka, woda, zakwas.
Z bardzo chrupiącą skórką, długo wilgotnym miąższem z dość dużymi dziurkami, o zaskakującym smaku, chleb ten z pewnością stanie się naszym chlebem codziennym.

"Jest jeszcze, czy upiekłaś tylko jeden?"
Jest. Jest jeszcze jeden:)


Mixed Flour Miche
(przepis nieznacznie modyfikowany autorstwa Jeffrey'a Hamelmana)

Zaczyn:
100g "high extraction whole-wheat flour", u mnie nieosiągalnej, użyłam więc pełnoziarnistej mąki pszennej mielonej kamiennymi żarnami ("whole-wheat stoneground")
100g mąki żytniej razowej
140g wody
3 łyżki aktywnego zakwasu żytniego w temp. pokojowej

Wszystkie składniki wymieszać, przykryć szczelnie folią i zostawić na 12godz. Zaczyn będzie sztywny.

Ciasto właściwe:
500g pełnoziarnistej maki pszennej (jak wyżej)
100g mąki żytniej razowej
200g mąki pszennej chlebowej
690g wody*
1 łyżka soli (użyłam Maldon)
cały zaczyn (minus 3 łyżki)

Autoliza: Wszystkie składniki oprócz soli i zaczynu wymieszać dokładnie, przykryć szczelnie, odstawić na 60min.
Następnie posypać solą, porwanymi kawałkami zaczynu i miksować na drugim biegu 2-2 1/2 minuty.
Gluten będzie średnio rozwinięty a ciasto mokre.
Miskę przykryć szczelnie folią spożywczą i odstawić na 2 1/2 godz.
Ciasto w tym czasie składać trzykrotnie, co 40min - co wzmocni jego strukturę
Następnie podzielić na dwie części, lekko uformować bochenki i zostawić na 5-10 minut. Uformować właściwe bochenki, umieścić w koszach wysypanych mąką, lub wyściełanych płótnem i wysypanych mąką. Czas ostatecznej fermentacji 2- 2 1/2 godz.
(Podczas rośnięcia chronić przed przeciągami, najlepiej kosze przykryć dużą miską, lub umieścić w zimnym piekarniku. W przypadku tego chleba nie sprawdza się zimne wyrastanie przez noc, w lodówce).
Piec rozgrzać do 225st.C.
Chleb wyłożyć na wysypaną semoliną łopatę/ drewnianą deskę i
natychmiast wsunąć do pieca. Piec z parą w temp. opadającej:
15 minut w 225st.C
45 minut w 215st. C
W związku z wysoką zawartością wody, chleb wymaga długiego i pełnego wypieczenia.
Studzić na kratce, owinąć w ściereczkę i jak mówi Hamelman "powstrzymać się przed (zrozumiałą) pokusą pokrojenia bochenka dopóki nie minie 12 godz".
Rano chleb jest naprawdę lepszy.

Smacznego!!

* jeśli ciasto będzie bardzo rzadkie, co zależy również od rodzaju użytej mąki, można zmniejszyć ilość wody lub dodać trochę mąki

2009/07/29

"Sztuka prostoty". Czyli o tym jak żyć pełniej nie pragnąc wiele.





























 





Kilka tygodni temu, będąc w podróży "połknęłam" wręcz pewną książkę.
Zostawiłam ją sobie celowo na oczekiwanie na lotnisku, zabicie czasu w samolocie i autobusie.
Nie sądziłam jednak, że będę czytała ją tak zachłannie i że da mi tak wiele do myślenia.
Autorka książki Dominique Loreau jest Francuzką od dwudziestu sześciu lat mieszkającą w Japonii.
Zafascynowana kulturą tego kraju, prostotą, skromnością i pięknem codziennego życia Japończyków napisała "Sztukę prostoty".

"Miej niewiele. Upewnij się, że wszystko, co masz, jest absolutnie niezbędne i praktyczne w użytkowaniu"
"Sztuka prostoty" mówi jak żyć skromniej, by żyć pełniej.
Autorka w sposób niezwykle obrazowy tłumaczy, że żyć pełnią życia nie oznacza mieć więcej. Mieć kolejny sweter, kolejną parę butów, pełną szafę ubrań, a mimo, to wciąż uczucie, że nie ma co na siebie włożyć. Mieć kolejny bibelot na komodzie, dwudziestą trzecią zabawkę dla dziecka, dziewiąty lakier do paznokci, dwunasty garnitur, szósty flakonik najnowszych perfum, lodówkę pękającą w szwach od nadmiaru (niewykorzystanego) jedzenia, kolejny dom, kolejny kredyt na samochód, kosztowne wakacje, wystawny komplet mebli, kolejny zestaw garnków czy w końcu życie ponad stan.

"Doceń fakt posiadania niewielu rzeczy. Nikt nigdy nie zbierze wszystkich muszli morskich. A ile w nich piękna, gdy jest ich zaledwie kilka!"

"Jeżeli pozbywamy się czegoś, co niczemu nie służy, postępujemy rozsądnie"

W zamian bezmyślnego gromadzenia autorka namawia, by zastanowić się co tak
naprawdę jest nam potrzebne? Co jest użyteczne, z czego korzystamy i czego faktycznie używamy? Łatwo sprawdzić to obserwując codzienne czynności i (faktyczne ilości) rzeczy, z których podczas nich korzystamy.
"Każdy z posiadanych przez nas przedmiotów powinien nam przypominać[...], że to jego użyteczność czyni go tak cennym"
Może nie potrzebny nam kolejny nóż czy któraś z kolei kapa na łóżko? Czy kubek nieużywany od momentu jego kupienia? Sukienka, bluzka kupiona pod wpływem chwili nie pasująca nam jednak? Książki, które nie cieszą, do których nie wracamy? Przyjrzyjmy się im wszystkim. Zostawmy to co cieszy, do czego wracamy, co jest niezbędne i wciąż przewija się przez naszą codzienność. Jeśli odpowiemy sobie na te pytania, bez ociągania pozbędziemy się rzeczy gromadzonych latami, upychanych w szafach i piwnicach. Kolekcji nieużywanych kubków, nienoszonych butów, nieczytanych książek, kilku zestawów narzędzi. Poczujemy lekkość i świeżość w tej nowej jakości życia. Przyjemność w nie gromadzeniu.
W świadomym kupowaniu. W kreowaniu przestrzeni, która nas otacza i nam służy a nie przytłacza. Domu, który jest wygodny, praktyczny i piękny. Przestronny dzięki brakowi nadmiaru. Przebywanie w którym przynosi ukojenie po ciężkim dniu.
"Skromnie umeblowany dom daje więcej swobody ruchu"

Sztuka prostoty to jednak o wiele więcej. To nie tylko jak żyć piękniej potrzebując niewiele rzeczy zwracając uwagę na ich jakość. To również jak dbać o swoje zdrowie i ciało świadomie, bez konieczności dużych nakładów finansowych. Jak czuć się dobrze ze sobą takimi jakimi jesteśmy. Jak być pogodzonym ze sobą i światem, który nas otacza. Jak cieszyć się małymi przyjemnościami: pięknie nakrytym stołem, spacerem czy przeczytaną książką. Jak znaleźć satysfakcję w codziennych obowiązkach, rytuałach, które kształtują przecież nasze dni a ich powtarzalność buduje poczucie bezpieczeństwa.
Motto tej książki zgodne z zasadą "Mniej znaczy więcej" wydaje się proste, aż za proste.
Mniej ale lepiej.
"Szlachetność wszelkich materiałów jest warunkiem komfortu"
Jeden wełniany płaszcz ale taki, który nie zniszczy się po dwóch sezonach. Wygodna kanapa, która przetrwa wiele lat, ciesząc oko. Torba, której czas nada patyny. Wprowadzenie tej zasady w życie wymaga jednak dyscypliny. Kiedy poweźmiemy ten wysiłek nie pożałujemy. To tak jak zdjąć z pleców kilkanaście kilogramów kamieni - kiedy je niesiemy, wydają się znośne, potrzebne, ba! niezbędne nawet. Przywykliśmy do ich znoju obarczeni zwyczajem, presją otoczenia czy przyzwyczajeniem.
Gdy się ich pozbyć, nie wyobrażamy sobie powrotu do uginania się pod ich ciężarem.
"Oszczędność w stylu życia jest przejawem mądrości, ponieważ życie wśród małej liczby rzeczy podwyższa jakość egzystencji"


Pod wpływem tej książki postanowiłam wziąć swój dom pod lupę.
Powiem tak: mimo, że staram się nie gromadzić, uważnie kupować... wyrzuciłam 3/4 dużego worka rzeczy. Byłam surowa, nie rozczulałam się zdaniami "a może jeszcze kiedyś się przyda". Leżało dwa lata, będzie leżeć następnych pięć.
To jeszcze nie wiosna ale gorąco polecam takie porządki.
Tak jak i książkę "Sztuka prostoty".


Dominique Loreau "Sztuka prostoty"
Wyd. Jacek Santorski & Co Agencja Wydawnicza
Warszawa, 2008













Wszystkie cytaty pochodzą z w/w książki

2009/07/27

Fenkuł. Czerwona kapusta. Coleslaw.





















Pyszna surówka, którą znają wszyscy. Jest mnóstwo wariacji na jej temat.
Nie tylko z białej kapusty.
A może by tak z czerwonej? I słodko-korzennego fenkułu?





Coleslaw z czerwonej kapusty i fenkułu
(porcja dla 4 osób) (Przepis zmodyfikowany z: Olive Magazine. Szalotkę zastąpiłam chrzanem, zmniejszyłam ilość majonezu na rzecz jogurtu i śmietany)

1 fenkuł, cienko poszatkowany
1/2 małej główki czerwonej kapusty, cienko poszatkowanej
2 łyżeczki chrzanu
czarny świeżo mielony pieprz
sól morska
2 łyżeczki kwaśnej śmietany (użyłam creme fraiche, 30%) wymieszanej z 4 łyżeczkami jogurtu naturalnego
szczypta tymianku
1 mała marchewka, starta na tarce jarzynowej
majonez do smaku (ok. 3 łyżeczek)

Składniki wymieszać w podanej kolejności.
Jeśli potrzeba dosmakować kolejno pieprzem i solą.
Dać surówce "odpocząć" ok. 5 minut, aby smaki się połączyły.
Pyszna do pieczonego mięsa lub kurczaka.
Przepis zgodny z KPP oraz MM.

Smacznego!





2009/07/26

Pataty. Rozmaryn. Z pieca.






























Dźwięki poranka, dźwięki wieczora.
Gdy zasypiam, lubię czuć świeże powietrze zza okna i dźwięki ciszy.
Cisza jest wszędzie inna.
Tu na wyspie, jeśli nie wieje wiatr, jest zupełnie bezdźwięcznie. Psy sąsiadów grzecznie śpią u stóp ich łóżek. Nie stróżują. Alarmy się nie włączają. Czasem po asfalcie cicho sunie auto. Lubię gdy pada deszcz. Tak jak wczoraj, ten spokojny, w bezwietrzny wieczór, delikatnie szemrzący. Wtedy jego melodia pozwala marzyć o nowym, nieodkrytym. Planować przyjemności, obowiązki i kreować, lepić z kawałków wyobraźni coś, co dopiero stanie się rzeczywiste. Wspominać to co dobre: spojrzenie psa i filiżankę herbaty. Gdy strugami deszczu targa wicher, zasypianie w obłoku myśli jest dwakroć przyjemniejsze. Chowamy się w nie jak w tę miękką kołdrę, która chroni przed chłodem świata.
Dźwięki nocy w moim rodzinnym domu to cisza delikatnie szeleszcząca liśćmi oraz psy gadające między sobą: dwa po prawej stronie ogrodu, jeden po przekątnej i ten którego zlokalizować nie umiem, ale jego głębokie i ciężkie nocne pomruki koją mnie do snu. Lubię to psie "gadanie".
Dźwięki niedzielnego poranka to zawsze leniwe śniadanie. Gdziekolwiek jestem.
Potem krzątanie wokół niedzielnego obiadu. W Polsce bez wyjątku.
Na Wyspie różnie. Niedziele rozwijają się tu własnym tempem - raz z pełną (obiadową) celebracją, raz po prostu płyną własnym rytmem, któremu się poddajemy z pełną konsekwencją. Kawa, gazeta i croissant na późne śniadanie w mieście? Czemu nie, w końcu to niedziela a wiadomo, że w niedzielę wszystko wolno...;)



Pieczone pataty z rozmarynem
(do obiadu nie tylko niedzielnego)

2 pataty o wadze ok 400-450g (lub marchewka, np. młoda, w całości)
oliwa z oliwek
ulubione chilli w proszku
gruboziarnista sól morska
2 łyżeczki octu balsamicznego
igiełki z 2 małych gałązek rozmarynu
kawałeczek zimnego masła pokrojonego w płatki


Pataty pokroić w paski ułożyć w żaroodpornym naczyniu, polać oliwą i dokładnie wymieszać by się nią pokryły. Posypać chilli i ponownie wymieszać. Oprószyć grubą solą morską i wymieszać. Pokropić octem balsamicznym i wymieszać. Posypać rozmarynem porwanym palcami i wymieszać. Mieszanie sprawi, że plasterki oblepią się przyprawami. Na wierzch układać wiórki masła. Piec w 180st. C, do miękkości - próbować. Pataty pieką się dość szybko - uważać by nie przepiec. Gdy wierzch zacznie się zbytnio rumienić, przykryć dokładnie folią aluminiową.
Przepis zgodny z KPP oraz MM.

Smacznego!


A za tydzień zapraszam na niedzielnego pieczonego kurczaka.

2009/07/24

Focaccia& Italia



















Tęsknię za Włochami.
Nie wiem co ten kraj ma takiego w sobie, że choćby odwiedzić go na krótko, sprawia, że tęskni się, nieustannie wraca myślami. Tak jakby zostawiło się tam kawałeczek serca, które każe po niego wracać. I wracać.
W pamięci mam uśmiechy ludzi, zapach wąskich nagrzanych uliczek, pustą jeszcze ciepłą filiżankę po kawie (zdecydowanie najlepszej jaką kiedykolwiek piłam), przepiękną architekturę. Podeprę się strasznym truizmem, ale... parmezan i oliwa nigdy wcześniej mi tak nie smakowały;)
We Włoszech od pierwszej chwili poczułam się jak w domu. Od razu obwąchałam wszystkie uliczki Parmy (i nie zgubiłam drogi powrotnej do hotelu;) i śmiało wałęsałam się po Rzymie.
Oto migawki z czeluści mojego archiwum.
A na"deser" focaccia:)




Focaccia z rozmarynem i karmelizowaną czerwoną cebulą
(przepis modyfikowany na Focaccię z oliwkami z: "Wegetariańska kuchnia włoska" Paola Gavin)

30g świeżych drożdży lub 3 łyżeczki suchych (20g w przypadku pieczenia focacci w całości z mąki pszennej białej)
szklanka (250ml) ciepłej wody (ok.40-45st.C)
1,5szkl. mąki orkiszowej*
1,5 szkl. mąki razowej chlebowej
1/2 szkl. semoliny
2 łyżki niedbale posiekanego rozmarynu
2 łyżki oliwy z oliwek
1 łyżeczka soli (użyłam Maldon)
szczypta chilli
2 czerwone cebule pokrojone w piórka i zeszklone (wrzucone na 3 łyżki gorącej oliwy z łyżeczką syropu z agawy, fruktozy lub cukru)
sól morska - 1 łyżeczka (użyłam Maldon), chilli w proszku
łyżka igiełek rozmarynu - do posypania
ew. kilka czarnych oliwek

ponadto: semolina do posypania blachy
oliwa do skropienia wierzchu ciasta (ok. 1 łyżki)
oraz wysmarowania miski (ok. 1 łyżki)


W dużej misce drożdże rozczynić z wodą, łyżeczką fruktozy (lub cukru) i 3 łyżeczkami mąki.
Zostawić w cieple do podrośnięcia.
Następnie dodać 1 szklankę mąki orkiszowej i 1 szklankę razowej, wymieszać aż składniki połączą się i ciasto będzie kleiste.
Po czym wyłożyć na posypany mąką blat i stopniowo dodawać pozostałą mąkę: 1/2 szkl. orkiszowej, 1/2 szkl. razowej i 1/2 szkl. semoliny.
Wyrabiać do momentu, aż ciasto będzie gładkie i elastyczne i nie będzie kleiło się do rąk. Uformować kulę i ułożyć dobrze naoliwionej misce. Przykryć szczelnie folią i zostawić w ciepłym miejscu na 1godz, do podwojenia objętości.
Blachę wysmarować oliwą, wyłożyć pergaminem i obficie wysypać semoliną.
Następnie ciasto uderzyć pięścią, wyłożyć na blat i delikatnie rozciągnąć. Posypać rozmarynem i wciąż zagniatając polewać stopniowo 2 łyżkami oliwy. Gdy ciasto prawie wchłonie oliwę posypać szczyptą chilli, po chwili solą. Blat oraz ciasto posypać garścią mąki i wygniatać aż stanie się elastyczne, gładkie i przestanie się kleić do rąk.
Na lekko omączonym blacie ciasto rozwałkować w cienki prostokąt i ułożyć na blasze. Przykryć ściereczką i odstawić w ciepłe miejsce na 30 min.
(Piec rozgrzać do 200st.C.)
Następnie posypać całymi igiełkami rozmarynu, skropić oliwą, rozłożyć skarmelizowaną cebulę (wraz z oliwą, w której się smażyła), oprószyć chilli i łyżeczką gruboziarnistej soli morskiej. Można wcisnąć kilka czarnych oliwek.
Piec 20 min.
Przepis zgodny z KPP oraz MM.

Smacznego!

P.S. Kawałki dwu-trzy dniowej focacci są przepyszne, maczane w delikatnej oliwie i occie balsamicznym.




















* oryginalny przepis daje możliwość wyboru mąki - focaccię można upiec w całości z mąki pszennej białej lub razowej

Orzechy. Rozmaryn. Shortbread.























Mam w domu prawdziwego miłośnika shortbread'a.
I nie ma się czemu dziwić, bo temu bardzo kruchemu, bardzo maślanemu i słodkiemu ciasteczku trudno się oprzeć.
Te najbardziej rozpoznawalne produkowane są w tej części Anglii gdzie panowie noszą spódniczki;) Byłam, próbowałam, potwierdzam.
Są baaardzo maślane i jeszcze bardziej słodkie.
Zapewniam jednak, że domowy shortbread, to minimum wysiłku (przygotowanie ciasta do chłodzenia zajmie niecałe 10minut) a efekt mocno zbliżony do szkockiego pierwowzoru. Plusem jest to, że można decydować o poziomie słodyczy i rodzaju dodatków.
Dziś zapraszam na shortbread delikatnie orzechowo-rozmarynowy, kruchy, rozpływający się w ustach, nie przesadnie słodki.



Shortbread orzechowo-rozmarynowy
(przepis modyfikowany z: Olive Magazine)

325g mąki pszennej (użyłam chlebowej)
2 łyżeczki drobno posiekanego rozmarynu (koniecznie świeżego)
60g drobno posiekanych orzechów włoskich
120g ksylitolu (lub cukru)
220g zimnego masła pokrojonego na kawałki
2 żółtka
szczypta imbiru
2 płaskie łyżeczki soli Maldon, utartej w moździerzu (lub innej dobrej jakości soli morskiej)


Do miski wsypać mąkę wymieszać z resztą składników, w podanej kolejności. Miksować krótko, do połączenia składników. Ciasto będzie sypkie, w postaci dużych okruchów. Zamiast mikserem mąkę (wymieszaną z resztą składników) można posiekać nożem i szybko zagnieść. Przełożyć do plastikowej torebki, ugnieść w kulę i włożyć do lodówki na ok. 30 minut do 1godz.
Piec nagrzać do 180st.C (termoobieg 160st.C). Foremkę wysmarowaną masłem i wyłożoną pergaminem wykleić cienko ciastem i wyrównać wierzch dłonią (ugniatając).
Można też upiec w małych, płytkich foremkach takich jak np. na finansjerki.
Piec: małe formy 18-20minut, duże formy 30minut. Uważać by nie przepiec, wtedy shortbread traci "maślaność" i jest przesuszony. Zostawić w blaszce (postawionej na kratce) do zupełnego ostudzenia. Ciasteczka można wyjąć z foremek po ok. 15-20min.
Przepis zgodny z KPP.

Smacznego!

2009/07/21

Pomidory. Zupa.





























Niewiele jest osób, które nie lubią zupy pomidorowej. Prawda?
Ja ją uwielbiam. Najbardziej taką z przecieru domowej roboty.
Ponadto każdy ma ten swój ulubiony i najlepszy przepis.
Gdy byłam dzieckiem, w moim domu nie do pomyślenia było, aby pomidorową gotować z koncentratem pomidorowym (o pomidorach pelati w puszcze w chudych latach 80-tych można było tylko pomarzyć;).
Pomidorowa koniecznie na własnym przecierze z pomidorów z własnego ogrodu.
Smak i zapach tych pomidorów silnie naznaczył moje dzieciństwo.
Takich malinowych pomidorów niestety nie dostanie się już nigdzie. Dzisiejsze pomidory zatraciły jakby tę wyrazistość, aromat i smak tak intensywny, że zmysły szalały. Wtedy słowo "słodycz" zdecydowanie utożsamiałam z nagrzaną słońcem i ociekającą smakiem, jędrną malinową kulą.
Jakże uwielbiałam kromki z masłem, kawałkami malinowego i solą!
Lepsze niż najlepszy deser.
Każdego lata umilały moje regularne zajęcia - granie w badmingtona i czytanie z wypiekami na twarzy kolejnych perypetii "Ani z Zielonego Wzgórza", "Karolci", "Doktora Dollitle" czy dziesiątek innych.
Nasze wakacyjne kolacje często wyglądały podobnie i nigdy nam się nie nudziły.
Niezależnie od tego co jeszcze pojawiło się na stole prawie zawsze "gwoździem programu" były najbardziej dojrzałe pomidory, takie które już eksplodowały słodyczą, krojone w kawałki polewane słodką śmietaną, posypywane piórkami cebuli, oraz pieprzem i solą.
Lato to zdecydowanie święto pomidora, bo trwa dłużej niż truskawki/ fasolka/ śliwki, którymi trzeba cieszyć się szybko. Pomidory to pełnia lata. Nawet w domu.
Kiedy pomidorowe krzaczki nie potrafiły już udźwignąć swego słodkiego ciężaru, zielonkawo-czerwone kulki leżakowały na nagrzanych słońcem parapetach wykładanych arkuszami papieru a ich gałązki wydzielały cudowną, gorzkawą woń.
To zapach słońca i lata.
Obiecujący parne wieczory i rześkie poranki zapowiadające upał.
To bąki w rabatce ze słonecznikami.
To kwitnące jabłonie.
To hejnał w południe i kompot wiśniowo-jabłkowy.
To talerz zupy niesiony do ogrodu drżącymi rączkami.
Nadal gdy wybieram pomidory i trafię na te z gałązkami łapię się na tym, że zamykam oczy i wącham je próbując przywołać wspomnienia.

Zapraszam na pomidorową!




Zupa pomidorowa

Do 2,5-3 litrów wrzątku dodać:

szczyptę tymianku
po chwili
1 średnią pietruszkę, 1 średni patat (lub marchewkę), szczyptę kminku
po chwili
1 małą cebulę niedbale pokrojoną, 1 opasły ząbek czosnku zmiażdżony
1 liść laurowy, 3 ziarna ziela ang
cayenne na czubku noża
szczyptę imbiru
2-3 szczypty świeżo mielonego czarnego pieprzu
po chwili
2 łyżki sosu sojowego oraz 1-2 łyżeczki soli czosnkowo-cebulowej* (jeśli ktoś lubi i gustuje można zastąpić vegetą) i gotować do miękkości warzyw.
Wyjąć pietruszkę, liść laurowy oraz ziele ang. Zmiksować zupę razem z patatem.
Następnie dodać 1 puszkę (400g) uprzednio zmiksowanych pomidorów lub jeszcze lepiej słoiczek przecieru pomidorowego domowej roboty. Zagotować.
Dodać szczyptę kurkumy oraz ok. 5 łyżek (lub więcej, gdy zupa za kwaśna) płynnej, koniecznie słodkiej śmietanki (np. 12%-18% lub tłustsza, wg. uznania)

Jeśli chcemy zupę posypać siekaną natką pietruszki należy dosmaczyć ją odrobinką pieprzu, soli i wtedy posypać natką (już na talerzu).
Jeśli nie, kończymy na słodkiej śmietance.
Przepis zgodny z KPP oraz MM.

Smacznego!


*używam soli kamiennej polskiej firmy Avena, bez glutaminianu sodu, jedynie z dodatkiem suszonej cebuli i czosnku

2009/07/16

Imbir. Chilli. Lemoniada.



































Niemalże dwa lata temu, moja serdeczna koleżanka z pracy zaprosiła mnie na lunch z okazji moich urodzin. Trochę urodzinowy, trochę pożegnalny, gdyż niebawem miałam wyjechać z Polski - wymówienie miałam złożone, w żołądku motyle, w głowie tysiąc myśli a za górami, lasami i jednym morzem czekało na mnie tęskne spojrzenie szare jak chmury i niebieskie jak ocean.
Jadłyśmy letnie pyszności, rozmawiałyśmy, gdy na stół wjechała lemoniada imbirowa.
"Chociaż spróbuj, jest wspaniała" - powiedziała K.
Hmm, faktycznie, była.
Jak i to popołudnie.
Jak małe niespodzianki w skrzynce na listy, które mówią " Pamiętam o Tobie".
Kartka z ciepłym słowem, bez okazji.
Saszetki z przyprawą "najlepszą do gyrosa, inną niż inne".
"Naprawdę razowy makaron, taki z otrębami, na pewno Ci zasmakuje"
Czy książeczka o francuskim piekarzu.

Mała rzecz a cieszy. Dziękuję Kamyku:)


To co? Lemoniady?:)






Lemoniada imbirowa dla K.
(na dzbanek 1,2 litrowy)

skarmelizowana fruktoza*lub nektar/ syrop z agawy(w oryginalnej lemoniadzie był to cukier trzcinowy, więc jeśli ktoś lubi i może ciemne muscovado - w stanie surowym, nie karmelizowane, ma wystarczająco wyrazisty smak)
cayenne lub chilli na czubku noża
1 łyżeczka startego imbiru
sok z 1 limonki
zimna i gorąca woda
kostki lodu



Do dzbanka wlać sok z limonki trochę gorącej wody i fruktozę/ agawę lub cukier trzcinowy (ilość wg uznania), wymieszać. Dodać imbir i chilli. Następnie zimną wodę. Wszystko przecedzić przez gazę, odcisnąć z soku miąższ pozostały w gazie.
Ponownie przelać do dzbanka i uzupełnić zimną wodą lub kostkami lodu.
Przepis zgodny z KPP oraz MM (przy użyciu fruktozy)

Smacznego!


* aby skarmelizować fruktozę, należy w stalowym rondelku rozpuścić fruktozę z odrobineczką chilli i odrobiną zimnej wody (w proporcjach 4:1), gotować do momentu aż płyn nieco zgęstnieje i zmieni kolor na karmelowy, wtedy natychmiast wlać do dzbanka (w którym znajduje się już sok z limonki i gorąca woda)

Grzyby. Sos winny. Pesto. Otwarta lasagna.





























To jeszcze nie sezon na grzyby, ale nie mogłam oprzeć się temu daniu.
I nie żałuję, gdyż jest po prostu genialne.
Genialne w swojej prostocie i przepyszne jednocześnie.
Przepis zmodyfikowałam porządkując wg. KPP.
Zrezygnowałam też z pinioli a dodałam cebulkę i tymianek.
Słodką śmietanę zastąpiłam kwaśną.
Dzięki temu całe danie nie jest mdłe a cudnie wyraziste i harmonijne.
Wspaniałe na szybką kolację, obiad a nawet wykwintniejszą okazję.
Zamiast świeżych można użyć grzybów mrożonych.

Gorąco polecam!




Otwarta lasagna z grzybami, w sosie z białego wina oraz pesto
(porcja dla 2 osób) (przepis modyfikowany z: "Mushrooms" Jacque Malouf)

200-250g grzybów leśnych lub mieszanych (u mnie mieszane: kurki, shiitake oraz pieczarki)
1 czubata łyżka masła
1/2 łyżeczki oliwy z oliwek
1/2 średniej cebuli pokrojonej w kostkę
świeżo mielony czarny pieprz
sól morska
4 łyżki wytrawnego białego wina
2 łyżki kwaśnej śmietany (użyłam creme fraiche)
szczypta tymianku
wiórki świeżo utartego parmezanu, do posypania

Na gorące masło wrzucić oczyszczone i niedbale pokrojone grzyby, smażyć chwilkę (2-3min.), dodać oliwę. Dodać cebulę, pieprz po chwili sól, dusić do miękkości grzybów.
Dodać wino, po 2-3 minutach śmietanę. Po chwili tymianek. Gotować kilka minut na małym ogniu aż sos nieco zgęstnieje. Odstawić pod przykryciem w ciepłe miejsce.

W tym czasie przygotować płaty makaronu lasagne ( najsmaczniejsze jest z pszenicy durum):
do dużej ilości wrzątku dodać ok. łyżeczki oliwy z oliwek, imbiru na czubku noża,sól i płaty lasagne (3szt. na osobę, lub wg uznania). Gotować ok. 5 minut, wyłożyć na durszlak. (dzięki dodatkowi oliwy, czekający na przełożenie farszem makaron nie będzie się sklejał)

Gdy makaron się gotuje przygotować sos pesto:
do małego rondelka wlać łyżkę kwaśnej śmietany, czubatą łyżkę klasycznego zielonego pesto (użyłam gotowego, bez zagęszczaczy w postaci skrobii ziemniaczanej oraz bez dodatku cukru) oraz odrobinę słodkiej śmietanki lub mleka (jeśli sos jest za gęsty) wymieszać.
Zagotować i od razu zestawić z ognia.

Na ogrzanym talerzu układać gorący płat lasagne, na jednej jego połowie ułożyć grzyby, przykryć drugą połową, na którą znów położyć grzyby, przykryć połową kolejnego płatu, ułożyć grzyby itd. z resztą lasagne.
Całość polać ciepłym sosem pesto i posypać płatkami świeżo startego parmezanu.
Podawać natychmiast.
Przepis zgodny z KPP.

Smacznego!

2009/07/11

Twarożek. Racuszki.































Czy ktoś jeszcze pamięta serial animowany dla dzieci "He Man"?
Ja pamiętam. A konkretnie jedno popołudnie, gdy podczas jego emisji w kuchni smażyły się serowe racuszki a ja kursowałam między kuchnią, gdzie pobierałam świeżo usmażone racuszki a fotelem, na którym rzeczony serial oglądałam.
A może to były gotowane, słodkie kluski serowe? Z serka homogenizowanego?
Hmm...
Tak czy siak, z tęsknoty za tym wspomnieniem, tym smakiem wymyśliłam na prędce te oto racuszki. Wspaniałe na śniadanie i podwieczorek, robią się w niecałe 10 minut.
Delikatne, neutralne, smak twarożku nie dominuje.
Na pewno będą smakować dzieciom.
Myślę, że będą pyszne nie tylko ze śmietaną czy jogurtem, ale i z konfiturą z czarnej porzeczki. Koniecznie domową.






Racuszki twarożkowe
(porcja dla 2 osób, ok. 12 niewielkich placuszków)

1 duże jajko
kilka kropli aromatu waniliowego
szczypta imbiru
szczypta soli
1 opakowanie twarożku - 225g (użyłam cottage cheese light 0,9%tł, ale może być każdy twaróg byle rozdrobniony widelcem)
3/4 kubka mąki orkiszowej jasnej (można zastąpić pszenną, pszenną-razową)wymieszanej z 1/3 łyżeczki proszku do pieczenia i 1/3 łyżeczki sody
szczypta kurkumy
1-2 łyżki fruktozy lub syropu z agawy (lub. cukru, wg uznania)
szczypta cynamonu


Jajko wbić do miski, dodać aromat waniliowy ubijać krótko mikserem, po chwili dodać imbir oraz sól. Następnie twarożek i mąkę. Po chwili kurkumę, fruktozę oraz cynamon. Gdy masa połączy się nabierać ją łyżką i smażyć na średnim ogniu, na niewielkiej ilości gorącego oleju (z pestek winogron lub słonecznikowego).
Pyszne ze śmietanką, jogurtem lub konfiturą z czarnej porzeczki.
Lub bez niczego.
Przepis zgodny z KPP.

Smacznego!

2009/07/10

O chlebie...
































Mogłabym rozmawiać godzinami.

Czym jest dla mnie chleb?
Magią. Tajemnicą. Cudem. Czymś pierwotnym.
Nieodgadnionym, choć tak już przecież oswojonym.
Jak to możliwe, że czynność tak powtarzalna, schematyczna budzi wciąż tak wiele emocji? Wciąż nie znajduję na to pytanie odpowiedzi.
Wiem tylko, że nadal, nieustannie jestem go ciekawa, zachłanna by poznawać go lepiej.
Mąka, woda, sól, zakwas.
Każdy chleb z tych samych składników, smakuje inaczej.
Proces fermentacji, proporcje, temperatura wyrastania, otoczenia oraz pora roku... wszystko to sprawia, że za każdym razem wyjmuję z pieca inny bochenek.
Sam chleb... posiada charakter.
Bywa kapryśny. Bywa łaskawy. Zawsze uwodzi.
Dlatego też 10 godzin przed wylotem, walizka wciąż nie jest spakowana, a ja wyrabiam ciasto na chleb. Formowanie jest tego dnia wyjątkowo udane, masa jest bardzo plastyczna i poddaje się moim ruchom. Oblewa mnie spokój i wielka radość, spod moich dłoni wychodzą bochenki piękniejsze niż zwykle.
Mimo, że myślałam, że najpiękniejszy bochenek to ten poprzedni.
Stygnący chleb trzaska cichutko. Na tyle jednak głośno, by przedostać się przez mruczący radiem laptop. Wyłączam dźwięk. Słucham. Gdy lekko przestygnie biorę go w dłonie, wącham, zbliżam do policzka by poczuć emanujące od niego ciepło.



Kolejny chleb autorstwa Jeffreya Hamelmana nie zawiódł mnie.
Nie mogę nadziwić się geniuszowi tego człowieka.
Każdy chleb z jego przepisu nie tylko udaje się zawsze, ale jest doskonały.
W każdym calu. Doskonały w swej prostocie.
Chleb ma niezwykle chrupiącą skórkę i puszysty, wilgotny miąższ z dość dużymi dziurkami.
Gorąco polecam!




Chleb z semoliny (Semolina Bread)
(przepis: Jeffrey Hamelman)

Zaczyn:
150g maki pszennej chlebowej
(można zastąpić orkiszową jasną)
2 łyżki aktywnego zakwasu żytniego, w temp. pokojowej
188g wody


Dokładnie wymieszać, przykryć szczelnie folią i zostawić w temp. pokojowej na 12-16h.

Ciasto właściwie:
cały zaczyn
( w oryginale należy odjąć 2 łyżki)
250g mąki pszennej chlebowej (można zastąpić orkiszową jasną)
600g semoliny
453-483g wody*
( w oryginale 483g)
1 łyżka soli (użyłam Maldon)
ew. prażony sezam do posypania bochenków (pominęłam)

Do zaczynu dodać wodę*, obie mąki i sól.
Miksować na 1 prędkości 3 minuty.
Następnie na 3 prędkości przez 2 minuty.
Można również wyrobić ręcznie, ok. 5 minut.
Ciasto ma być lśniące.
Zakryć szczelnie folią i zostawić na 2godz. w temp. pokojowej.
W tym czasie ciasto złożyć raz - po 1 godz.
Wyrośnięte ciasto przełożyć na lekko omączony blat, delikatnie odgazować i podzielić na dwie części. Uformować owalne lub podłużne bochenki i przełożyć do wysypanych mąką koszyków.
Przykryć ściereczką i zostawić na 2 godz.w temp ok. 21st.C.
Należy uważać aby nie przerosło.
(Ciasto może też wyrastać przez 8godz. w temp. 10st.C lub do 18godz. w temp. ok. 5st.C - tzw. zimne wyrastanie - w lodówce)
Piec z parą w temp. 230st.C przez 40-45min. Tuż przed wsunięciem bochenków do pieca można je naciąć. Studzić na kratce.
Chleb jest upieczony jeśli popukany od spodu wydaje głuchy dźwięk.



Smacznego!

* Hamelman zaznacza, że konsystencja tego ciasta chlebowego powinna być nieco suchsza niż normalnie i radzi moderować ilość dodawanej wody. Zalecam dodać nieco mniej wody - ok. 453-463g jeśli jest się początkującym w pieczeniu chleba. Dodanie 483g wody -jak ja to uczyniłam - sprawia iż chleb jest bardzo plastyczny i elastyczny, ale i niezwykle luźny, więc może sprawić trudność w składaniu bochenków. W razie trudności ze złożeniem bochenka ta luźniejsza konsystencja doskonale nadaje się do upieczenia chleba w blaszce.

2009/07/08

"Marchewka". Groszek.































Marchewka z groszkiem. Kwintesencja letnich obiadów mojego dzieciństwa.
Kwintesencja lata.
Agrest zjadany wprost z krzaka. Gąszcz słoneczników. Bąki oblepiające kwiaty.
Letnie obiady w ogrodzie, pod dachem uplecionym ze starych winorośli.
Młode ziemniaki, koniecznie z koperkiem. Kotlety mielone. Marchewka z groszkiem. Kompot jabłkowo-wiśniowy.
A na podwieczorek ciasto z truskawkami.
Proste przyjemności.
Jak marchewka. Z groszkiem.
Aktualnie w roli marchewki - patat.
Zaskakująco wiele osób dało się nabrać. Nikt nie narzekał:)
Smak łudząco podobny do marchewki, gotuje się trzy razy krócej, więc danie jest gotowe w 10 minut, no i IG ma niewysoki i korzystny. Same plusy.

Polecam!


PS Postanowiłam, że będę zamieszczać przepisy na codzienne, proste dania wg KPP.
Wiem, że wielu z Was ich właśnie brakuje i nie wszyscy mają czas/ chęć/ wiedzę aby swoje ulubione dania uporządkować wg. KPP.
Postaram się, aby z czasem było ich coraz więcej.



"Marchewka" z groszkiem
(porcja dla 3 osób)


1 duży patat ok. 350-400g (lub kilka marchewek) pokrojony w kostkę
ok. 1/2 szklanki mrożonego groszku (mniej lub więcej, wg. upodobań)
suszony tymianek
szczypta kminku mielonego
1 łyżeczka masła
1/2 łyżeczki syropu z agawy (lub jeśli ktoś lubi i może miodu)
1 łyżeczka oleju z pestek winogron
pieprz biały
świeżo mielony pieprz czarny
sól czosnkowo-cebulowa*, sól morska
sok z cytryny


Do ok. pół szklanki wrzątku dodać szczyptę tymianku, kminku.
Następnie patata (lub marchewkę), 1-2 szczypty białego pieprzu,
2 szczypty soli.
Gotować ok. 6-8 minut pod przykryciem (marchewkę dłużej, do miękkości).
Dodać kilka kropli soku z cytryny, szczyptę tymianku, groszek, olej, syrop z agawy (lub miód), 1-2 szczypty świeżo mielonego pieprzu czarnego, gotować 3-4 minuty. Dosmaczyć solą czosnkowo-cebulową, ponownie sokiem z cytryny (nie za dużo - próbować), odrobineczką tymianku.
Na koniec dodać masło**.
Przepis zgodny z KPP oraz MM.

Smacznego!


*używam soli kamiennej polskiej firmy Avena, bez glutaminianu sodu, jedynie z dodatkiem suszonej cebuli i czosnku
**Jeśli ktoś lubi gęstszą wersję, na koniec można zaprawić 1/2 łyżeczki mąki ziemniaczanej rozpuszczonej w odrobinie zimnej wody i krótko zagotować, 1-2 minuty.

2009/07/06

Śniadania idealne. Pasztet sojowy. Pomidorowy.



Wymyśliłam wspaniałe smarowidło do chleba i chciałam się tym przepisem z Wami podzielić, gdyż naprawdę jestem z niego zadowolona a efekt znacznie przerósł moje oczekiwania.
Uwielbiam bezmięsne pasty do kanapek, rybne, stączkowe i warzywne.
Wystarczy kromka domowego chleba, pomidor lub kilka plasterków kiszonego ogórka i śniadanie zamienia się w ucztę.
Zapraszam!

Przed rozpoczęciem należy pamiętać o jednym:
Soja jest mdła z natury i wchłania przyprawy jak gąbka, więc należy nie bać się dodawać ich szczodrze. Próbować i doprawiać do skutku.





Pasztet sojowy, pomidorowy

Noc wcześniej:
250g soi namoczyć w dużej ilości zimnej wody (trzy razy wyższej niż poziom soi)

Na drugi dzień:
Do wrzątku (ok. 1/2 l.)dodać:
szczyptę tymianku
pół małego patata (lub marchewki) pokrojonego niedbale
szczyptę kminku
1 duży liść laurowy
2 ziarna ziela ang.
1/2 łyżeczki łagodnego curry
szczyptę oregano
soję namoczoną przez noc i odsączoną
kilka kropli soku z cytryny
1/2 łyżeczki majeranku


Gotować do miękkości, ok. 2godz.
Następnie wyjąć liść laurowy, ziele ang. i odcedzić na durszlaku.
Przełożyć z powrotem do rondla, polać kilkoma łyżkami oleju, dodać 1/2 dużej cebuli pokrojonej w kostkę i zeszklonej na oleju wymieszać. Posypać sporą ilością świeżo mielonego czarnego pieprzu, 2 szczyptami chilli powder hot lub pieprzu cayenne, 1/2 łyżeczki łagodnego curry i wymieszać. Dodać 1/2 łyżki soli czosnkowo-cebulowej* i miksować dodając 2 czubate łyżki koncentratu pomidorowego, 2-3 spore szczypty majeranku. Masa stanie się nieco sucha i gęsta, miksować dalej dolewając po trochu olej, do uzyskania gładkiej konsystencji. Jeśli trzeba doprawić kolejno pieprzem/ chilli/ odrobiną curry i ew. solą.
Przełożyć do szklanego naczynia z pokrywką, przechowywać w lodówce do ok. 10 dni.
Przepis zgodny z KPP oraz MM.
Smacznego!






*używam soli kamiennej polskiej firmy Avena, bez glutaminianu sodu, jedynie z dodatkiem suszonej cebuli i czosnku

2009/07/05

Krewetki. Oliwa. Chilli.





Jest gorąco.
Słońce rozleniwia. Ospały bąk opala się na chodniku.
Szkoda tych chwil na stanie przy kuchni.
Pudełeczko królewskich krewetek, najprzedniejsza, delikatna oliwa, czosnek i chilli. Dwie chwile. Gotowe.
Jeść palcami. Powoli. Z twarzą zwróconą ku słońcu.


Krewetki smażone w oliwie, czosnku i chilli
(porcja dla 2 osób)

200g świeżych krewetek królewskich, gotowych do jedzenia
2 łyżki najlepszej oliwy z oliwek, o delikatnym smaku
1 duży ząbek czosnku, zmiażdżony
szczypta płatków chilli
1/4 limonki


Na patelni rozgrzewać oliwę na średnim ogniu, dodać czosnek i chilli.
Smażyć aż czosnek się zezłoci, dodać krewetki i smażyć ok. 3 minut z każdej strony. Podawać natychmiast, z oliwą, w której się smażyły, lekko skropione sokiem z limonki.
Świetne z chrupiącą bagietką choć my zjedliśmy tylko ze smakiem:)
Przepis zgodny z KPP oraz MM.

Smacznego!