W pierwszym tygodniu nowego roku, wbrew swej woli, a z woli losu, zostałam uziemiona w łóżku.
Z zakazem jakiegokolwiek wysiłku, siłą woli starałam się tam nie zwariować, z komputerem, filmami, książkami i magazynami, zabijając czas m.in. kilkugodzinnymi babskimi pogaduchami, które sprawiają, że czas mknie jak szalony (Lisko, pobiłyśmy wtedy chyba swoje wszelkie wcześniejsze rekordy).
W zamrażarce miałam jeden, malutki chleb. Skończył się szybko i po raz pierwszy od nie wiem kiedy zmuszona byłam kupić chleb.
Tak wiem, nic szczególnego, ale dla osoby, która od lat je tylko własnoręcznie upieczony chleb brzmi to nieco abstrakcyjnie. I zaczęło się.
Chleb orkiszowy, który koło orkiszu prawdopodobnie tylko stał, a smakował jak połączenie waty i płynu do mycia naczyń. Miałam podobną przygodę, parę lat temu, tym razem w Polsce, chcąc kupić zwykłą bułkę, nie dmuchaną i lekką jak piórko, ale bułkę która będzie miała zwarty, konkretny miąższ - wiecie, taki jaki miały kiedyś bułki małgośki czy prawdziwe, ciężkie grahamki - który gryząc nie będę mieć wrażenia, że jem powietrze.
Byłam w przypadkowym miejscu, weszłam do pierwszej z brzegu piekarni i wybrałam jakąś na oko pół razową bułeczkę czy grahamkę. Była lekka i pusta jak chmurka i nie jest to komplement. Zostawiłam ją do zjedzenia ptakom.
Weszłam do innej piekarni, widzę grahamki, ciemne bułeczki z ziarnem, ale pomna wcześniejszych doświadczeń, pytam, czy dostanę nie dmuchaną bułeczkę, nie lekką jak piórko. Nie, takich bułek nie mamy, usłyszałam. Postanowiłam jednak spróbować raz jeszcze, a nuż tu będę mieć więcej szczęścia, ale i to co tam kupiłam, skończyło jako pokarm dla ptaków.
Piekę chleb już na tyle długo, że wiem czego oczekiwać i wymagania mam wysokie, wiadomo, domowy chleb rozpieszcza. Skłoniło mnie to do pewnych przemyśleń.
Wiem, że upieczenie dobrego, uczciwego bochenka czy bułeczek, nie jest niczym trudnym. Potrzeba dobrej mąki, wody, soli, troszkę czasu i uczciwego podejścia do tematu.
Problem zaczyna się, gdy chce się szybko, więcej, za mniej, a najlepiej dużo, szybko i za najmniej.
Żyjemy w czasach, w których chleby "wzbogaca" się o wszelkie "polepszacze" i kto wie co jeszcze, które mają sprawić, że chleba będzie więcej, z mniejszej ilości mąki (pytanie jeszcze o jakość tej mąki), że będzie dłużej "świeży". W końcu często okazuje się, że chleby "świeże", prosto z pieca, są tak naprawdę tylko odgrzewanymi mrożonkami.
Po tym przymusowym testowaniu kupnego pieczywa, powiadam Wam jedno: pieczcie chleb!
Nie ważne jaki, najprostszy czy nawet bułki. Ale pieczcie.
Ważne, że będziecie wiedzieć dokładnie co w nim jest, z jakiej mąki został zrobiony i da Wam to co najważniejsze: zdrowe, obłędnie pyszne pieczywo dla Was i bliskich, satysfakcję i radość, jakiej nie znaliście dotąd.
Gwarantuję, że docenią to Wasi bliscy i przyjaciele, a pieczenie chleba stanie się szybko bardzo przyjemną rutyną, bez której nie będziecie mogli wyobrazić sobie codzienności.
Jeśli chcesz zacząć pieczenie chleba:
I niech Wam zapachnie w domu chlebem!