2015/12/22

Opowieść wigilijna.




Doskonale pamiętam moment, kiedy po raz pierwszy kupiłam prezenty gwiazdkowe dla moich bliskich.
To było w podstawówce, w czasach kiedy nie istniało odwożenie i przywożenie ze szkoły, dzieci miały dość dużo wolności, ucząc się tym samym odpowiedzialności. Mogłam więc sama, w tajemnicy, wybrać się do miejscowej drogerii i podekscytowana, po raz pierwszy w życiu wybierać upominki, którymi chciałam obdarować bliskich. 
Był to czasy zupełnie inne niż dzisiaj, kiedy to od początku listopada zalewa nas fala reklam, jeśli nie w drodze do domu, na zakupach, w metrze, to zapycha skrzynkę mailową, krzycząc "kup, kup, więcej, promocja przecież, bierz te sześć par skarpet!".
Wtedy wszystko było jakieś takie cichsze, skromniejsze, bardziej domowe. Prostsze.
Kupowało się tylko to co było naprawdę potrzebne, a nie to na co próbują programować nas reklamy. Nie było wiele i nie chciało się aż tyle, niewiele było potrzebne do szczęścia i aż tyle wystarczało. Najważniejsze, żeby być razem. Mówi się, że czasy zawsze się zmieniają i zawsze to co było dawniej, wydaje się lepsze. Kiedy jednak obserwuję tę współczesną gonitwę, bieganinę, nakręcanie komercyjnej świątecznej machiny, myślę, że jednak tak, wiele się zmieniło. Pamiętam takie zdjęcie, wiele lat temu, z jakiegoś miesięcznika, które bardzo utkwiło mi w pamięci. Na nim Sophie Marceau i Andrzej Żuławski, siedzą w kuchni, chyba jego Mamy, nie pamiętam już, kolędując przy prostym stole, na którym stoi jedynie blaszka z ciastem. Pomyślałam wtedy, jak bardzo to zdjęcie świąt do mnie przemawia, bo właśnie tego pragnę, prostych i ważnych rzeczy, jak bycie razem, rozmowa, skromny stół. To nie wypolerowane, przepełnione rzeczami święta jak z reklamy, ale bliskość, docenianie małych rzeczy. Starań. Jak kiedyś.
Te pomarańcze, sweter, pudełko kredek, czy pięknie ilustrowane bajki Andersena, wszystkie te rzeczy zdobyte i przechowywane "na święta". Co roku te same bombki, które cały rok spały w piwnicy, w szarych, wytartych pudełeczkach (niektóre są tam nadal), ten sam rytuał rozplątywania światełek i klęczenia przy wannie, by obserwować pływającego karpia. Ekscytujące oczekiwanie na Mikołaja (kiedy jeszcze parapet był dla mnie wysoko jak sufit) i zawsze jakoś tak, udawało mu się wejść przez lufcik, kiedy szybko brałam kąpiel i w te pędy ubierałam świąteczną sukienkę. I te zapachy, i smaki, które dla mnie oznaczają Wigilię: odurzający zapach kompotu z suszu (jeszcze bardziej intensywny, w ciemnej chłodnej sieni), smażonego karpia, w jasnej i ciepłej kuchni, czekoladowa, chrupiąca orzechami, polewa sernika, pierwszy kęs pieroga z kapustą i grzybami, na który czekałam cały rok. Bo wtedy wszystko było jakieś specjalne, przeznaczone tylko na ten czas, na który się oczekiwało tak bardzo. Nawet teraz, daleko od domu, kiedy kupuję susz na kompot, w polskim sklepie, zamykam oczy wąchając go i niemalże czuję zapach pierogów wigilijnych, podsmażanych w kuchni przez Babcię.

Z oszałamiającej (sic!) oferty drogerii, oglądając różności, które pani ekspedientka wyjmowała na ladę, spod szklanych gablot, wybrałam lusterko, grzebień i szminkę. Na pewno coś jeszcze, ale to rozmył już czas. To uczucie niesamowitej radości, kiedy niosłam swoje skarby w papierowym pudełku (tak, te czasy bez reklamówek) i ekscytacji kiedy mogłam je pięknie zapakować, pamiętam do dziś.

Z tamtego czasu, w dorosłość przeniosłam też potrzebę skromnych świąt.

Szerokim łukiem omijam brzęczące sklepy i zatłoczone markety, od których szumi mi w głowie, nie zapycham lodówki po brzegi, bo lubię zjeść niedużo i tylko te kilka potraw, na które czekam najbardziej, a za największy luksus uważam chwile spędzone w domu, najchętniej (jeśli to możliwe i jestem w domu rodzinnym) gotując, krojąc i lepiąc, ramię w ramię, z Babcią. To mój rozmach świąteczny, tu wydaję dużo, czasu, emocji i śmiechu. Zamiast telewizora wybieram mrużenie oczu, patrząc na migającą, rozedrganą światełkami choinkę, zagryzając mandarynkami obranymi przez Dziadka.

Jakkolwiek spędzicie ten czas, niech będzie taki, jakim  W y  czujecie go w sercu. 

Wesołych Świąt! 

Patrycja

9 komentarzy:

asica.p pisze...

Wesołych świąt Bożego Narodzenia oraz szczęśliwego Nowego roku Patrycjo :-)

alucha pisze...

Piękne życzenia, Patrycjo.
Czymże jest ten świąteczny przepych w porównaniu z powolnymi chwilami z bliskimi?
Dobrych i spokojnych Ci życzę! :)

MS pisze...

Truflo, Truflo, wzruszyłam się .... Niech Twoje Święta upłyną w spokojnej radości, niech otacza Cię mądrość życiowa, szacunek i poszanowanie wartości. Pomyślności w Nowym Roku! :-)

Melka pisze...

Pięknie napisane. Cudownych Świat Patrycjo!

muka pisze...

Wesolych Swiat Patrycjo, wlasnie takich jakie sobie zamarzylas, a raczej, ktore przechowujesz w swojej pamieci...
My tez z roku na rok skromniej ale bardziej prawdziwie i rodzinnie. Wiesz, ja ze swojej strony dodalabym jeeszcze jedna rzecz. Pamietam, ze zawsze w dniu Wigilli, rano, kiedy zaczynala sie ta cala krzatanina, nastawialismy adapter z plyta Czerwonych Gitar i piosenka "Jest taki dzien..." Do dzis pamietam trzaski czarnej plyty, jej okladke i przede wszystkim piosenke, ktora do dzisiaj powoduje ze wzruszam sie niemilosiernie.
Pozdrawiam z drugiej czesci bezsnieznej wyspy:)
E.

Małgorzata pisze...

Dziękuję za piękny opis... i wzajemnie - Dobrego czasu dla Ciebie i Twoich bliskich, niech otacza Cię ciepło i piękno w tych drobinkach, które nam pokazujesz :)

melancholia pisze...

ale tu u ciebie fajnie!!! a co do swiat mam dokladnie te same odczucia... w lepszych czasach wyroslysmy :)
pozdrawiam i zycze wesolych swiat!!!!
aneta

Ania pisze...

Łza mi się w oku zakręciła...
Pięknych Świąt, Patrycjo...

3P pisze...

Wzruszyłam się :) I choć jako baba w ciąży wzruszam się nieustająco tym razem dodatkowo uśmiecham się do monitora i życzę żeby i mnie dosięgnęła ta magia.